Литмир - Электронная Библиотека

Korea Północna walczyła z Południową, Kambodża i Wietnam znów się nawzajem mordowały. Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza oblegała Ułan-Bator, pomyślnie oswobodziwszy większą część „Mongolii Zewnętrznej”, a oddziały partyzantów salwadorskich z organizacji Farabundo Martiego zbliżały się do Mexico City. Iran znów walczył z Irakiem, Syria okupowała całe terytorium Libanu, a pułkownik Kadafi na czele wojsk szedł na pomoc swemu przyjacielowi pułkownikowi Mengistu Haile-Mariamowi, pobitemu przez powstańców erytrejskich.

Podobnie było w Europie. Armia rumuńska walczyła w Siedmiogrodzie z miejscową ludnością i oddziałami węgierskich ochotników, Bułgarzy i Turcy wyrzynali się nawzajem wzdłuż całej granicy, Jugosławia rozpadła się na sześć części, i nawet na granicy polsko-niemieckiej narastało napięcie, wywołane przez ruch obywateli polskich pochodzenia niemieckiego, opowiadających się za zniesieniem porozumień jałtańskich.

Rada Bezpieczeństwa ONZ obradowała praktycznie bez przerwy, ale nie mogła znaleźć żadnego rozwiązania. Wszystkie walczące strony domagały się wysłania wojsk ONZ w strefę swoich konfliktów, wobec czego nie osiągały niczego, blokując się nawzajem.

Zresztą Rada Bezpieczeństwa bynajmniej się nie kwapiła wysyłać w te rejony obserwatorów, zwłaszcza po tym, jak zniknęło bez śladu kilka oddziałów tajlandzkich i fińskich, które wysłano parę miesięcy wcześniej w rejon pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Próby ich odnalezienia spełzły na niczym. Radio ormiańskie powtarzało w kółko, że „żadnych informacji o obserwatorach ONZ Armansky radyo ne posada” i stanowczo prosiło o niezadawanie pytań w tej kwestii. I to wszystko. Tylko rząd Iraku oznajmił nieoczekiwanie, że u niektórych wziętych do niewoli żołnierzy irańskich wykryto niebieskie hełmy.

Zdumiony tą burzą informacji Brusnikin jeździł strzałką po skali, próbując się dowiedzieć, co się dzieje w Związku Radzieckim, ale nie usłyszał nic pocieszającego. W eterze pełno było marszów wojskowych, apeli i komunikatów o działaniach wojennych w różnych zakątkach kraju.

Szczo za szum, szczo za ham uczynywsia? To Saweła na Ukrainie pojawywsia

– dobiegał skądś z południa dziarski śpiew.

Więc za cara, Ruś i naszą wiarę Wznieśmy gromki krzyk: hura! hura!

– odpowiadali z północy monarchiści, a z Kaliningradu grzmiało:

Przeszkód dla nas nie ma, wróg nam nie da rady, Złamie jego siłę nasz czerwony front…* [* „Czerwona młodzież”, tekst S. Fejgin, przeł. J. Tomski].

To internacjonaliści-leninowcy rozpoczynali działania wojenne przeciw rewizjonistom i renegatom.

„Dziś o świcie po długotrwałym przygotowaniu artyleryjskim oddziały zwycięskiej 4. Armii Uderzeniowej szturmem zdobyły miasto Karaganda. Nieprzyjaciel wycofał się, ponosząc ciężkie straty” – donoszono z Azji Środkowej.

„Przy dźwiękach dzwonów i chóralnym śpiewie mieszkańców wyruszyło dziś z miasta Nowogrodzkie Pospolite Ruszenie ze sztandarami w rękach i modlitwą w sercach” – informowała patetycznie daleka północna rozgłośnia. Nie sposób było zrozumieć, dokąd wyruszyło pospolite ruszenie, ani z kim ma walczyć. A tymczasem wzięte w kleszcze w Karpatach dwa pułki wojsk KGB, które miały ze sobą kilka międzykontynentalnych rakiet balistycznych z głowicami jądrowymi, groziły, że wysadzą w cholerę cały świat, jeżeli nie umożliwi się im bezpiecznego przejścia do Albanii.

Mój Boże! – myślał ze zgrozą Brusnikin. Cóż to się wyprawia? Co na to Moskwa, Sztab Generalny, KC? I, gorączkowo kręcąc gałkami, usiłował się dowiedzieć, jakie kroki podjęły w tej sytuacji władze centralne. Łapał jednak wszystko, tylko nie Moskwę. Samara zakatarzonym głosem odczytywała projekt nowej konstytucji opracowany przez Rząd Tymczasowy socjalistów-reformatorów:

„…z wyjątkiem punktu dwunastego artykułu dziewięćdziesiąt dziewięć. W celu doprowadzenia do całkowitej równości wszystkich obywateli wobec prawa…” Tfu, zgiń, przepadnij! Ale zamiast Samary jakiś głos w żwawym dialekcie wołogdzkim czy kostromskim, silnie akcentując „o”, zaczął gadać o Pomorju, o rosyjskiej Północy, rdzennych ziemiach słowiańskich. Co to ma być, na miłość boską? Gdzie się podziewa Moskwa? Przecież chyba nie wyleciała w powietrze? I zupełnie jakby radio się nad nim zlitowało, pojawił się w eterze i całkowicie go wypełnił miły, radosny głos:

„Tu rozgłośnia Majak. Niezwykle pomyślnie zakończyła się wizyta w Indiach prezydenta ZSRR, sekretarza generalnego KC KPZR Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa. Odbyły się liczne spotkania z władzami i społeczeństwem, ze studentami i przedstawicielami biznesu. Wyrażając w imieniu narodu podziw dla rewolucyjnych przemian, jakie wywołała w naszym kraju pierestrojka, mer Delhi ofiarował radzieckiemu prezydentowi na pożegnanie białego słonia, który tradycyjnie jest w Indiach symbolem najgłębszego szacunku.”

Brusnikin aż usiadł i ręce rozłożył. A jednocześnie w dalekiej Moskwie tak samo rozkładał ręce Harding: I co, do diabła, mam teraz napisać w sprawozdaniu dla Departamejntu Stanu?

Rozdział 9

KWESTIE IDEOLOGICZNE

Maszyny stop! Szyny w poprzek torów.

Ledwie Zloty Eszelon zdążył zahamować, ukazał się przed nim w szczerym polu parlamentariusz z białą flagą.

– Parlamentariusza do mnie!

Do punktu dowodzenia wszedł rotmistrz, zupełnie jak z filmu o pierwszej wojnie światowej, tyle że prawdziwy. Dziarsko zasalutował i przedstawił się:

– Panie pułkowniku, mam zaszczyt się zameldować: rotmistrz Smoleński.

– Czym mogę służyć, rotmistrzu? – zapytał Zubrow, nie bardzo wiedząc, czy to sen, czy jawa. Już od siedemdziesięciu lat nie ma u nas rotmistrzów. Nie ma takich pełnych radości życia elegantów. Nie ma takiej kadry oficerskiej. Wszystkich wykończyli.

A były przecież takie czasy, kiedy każdy oficer szczycił się swoim pułkiem, a pułki miały swe dumne nazwy i chlubną historię. Nie ma już tych pułków i nie wypada pytać oficera, z jakiego jest pułku: tajemnica wojskowa. Zresztą i same pułki, oprócz numerów, niczym się od siebie nie różnią.

– Panie pułkowniku, przepuszczę pański eszelon przez moje terytorium pod warunkiem, że przekaże mi pan wszystkich komunistów.

– W pociągu nie ma komunistów. Może pan sprawdzić.

– A po co? – zdumiał się rotmistrz. – W Rosji, panie pułkowniku, oficer oficerowi zawsze wierzył na słowo.

W głosie rotmistrza brzmiała taka wyższość, że Zubrow poczuł się nie na miejscu w swoim własnym przedziale.

– Jeszcze raz sam sprawdzę swój eszelon, panie rotmistrzu, i osobiście zajmę się komunistami, jeżeli się tacy znajdą.

– Doskonała decyzja, panie pułkowniku. Proszę jechać. Życzę panu szczęśliwej drogi, zwłaszcza pod sam koniec.

Pożegnali się. Rotmistrz strzelił obcasami, jak to czyniono w minionych czasach, i wykonał w tył zwrot. Zubrow, przypominając sobie jakiś stary film, zapytał żartem:

– Z jakiego jest pan pułku, rotmistrzu? Rotmistrz znów zrobił zwrot i stanąwszy twarzą do

Zubrowa, odpowiedział z powagą:

– Z Preobrażeńskiego Pułku lejbgwardii, panie pułkowniku.

– Czy zrobi mi pan zaszczyt i wypije ze mną po kieliszku?

– Dziękuję, panie pułkowniku, nie odmówię.

– Proszę usiąść. Co pan pije?

– „Admiralską”, jeżeli łaska.

– Pańskie zdrowie.

– Dziękuję, panie pułkowniku.

– Panie rotmistrzu, Preobrażeński Pułk lejb – gwardii może istnieć tylko pod warunkiem, że odnaleziono sztandar pułkowy.

– Sztandar nigdy nie zaginął. Oficerowie rosyjscy wywieźli go w swoim czasie i oddali na przechowanie najstarszemu pułkowi brytyjskiemu.

– I Brytyjczycy go przechowali?

– Oczywiście. Przeszło siedemdziesiąt lat przechowywali nasz sztandar pułkowy razem ze swoimi.

– I teraz… ma go pan?

– Teraz ma go pułk.

– Ze wszystkimi czterema datami?

– 1683-1700-1850-1883 – bez zająknienia wyrecytował zjawiskowy oficer.

21
{"b":"122685","o":1}