Литмир - Электронная Библиотека

– Obywatele miejscowi! Nie mamy tu w eszelonie lekarza. Jakże będziemy wieźć tego z rupturą, czy co mu się tam stało? Weźcie go do siebie. Wyleczycie go i jeszcze wam się przyda w gospodarstwie. Dalibyśmy mu nawet posag – jego walizkę…

– To może ja bym go wziął – zgłosił się chłop z wozem słomy. – Kamasze ma porządne, akurat moja miareczka…

Pozbywszy się ofiary zamiłowania do muzyki, kapitan rozpoczął handel. Paul proponował, że zorganizuje aukcję, ale Dracz stanowczo się sprzeciwił:

– A jak byśmy się targowali? Widziałem takie aukcje na filmach – nudy na pudy! Sprzedający stuka młotkiem i wykrzykuje ceny, a kupujący tylko podnoszą ręce… Ani nie pogadasz po ludzku, ani towaru nie zachwalisz… Co za przyjemność z takiego handlu? Popatrz, jak należy to robić, Marsjaninie!

Niby arcymistrz szachowy w czasie symultanki, Dracz szedł wzdłuż stosów zwalonego na peron towaru, rozmawiał ze wszystkimi naraz i z każdym z osobna, (natychmiast znajdował towar na wymianę, żartował z młoduchami. Fortepian nie wzbudził wśród chłopów szczególnego entuzjazmu. Tylko jedna baba, której wnuczka ukończyła trzy klasy szkoły muzycznej, zaproponowała za instrument worek kartofli.

– Boga w sercu nie masz, babko! To zagraniczny instrument, doskonałej jakości. Sama pomyśl, jaką musi mieć wartość, skoro sekretarz obkomu ruptury się przez niego nabawił! Trzy worki kartofli co najmniej! A jeżeli jeden – to suszonego grochu.

– Bój się Boga, oficerze! Za trzy worki kartofli dają teraz automat. A za groch mój Pietia kupił jakieś przeciwpancerne cholerstwo, wielkie jak diabli.

– Cóż, automat w dzisiejszych czasach to rzecz w gospodarstwie bardzo przydatna. Ale popatrz na ten fortepian. Na same klawisze poszły chyba kły całego słonia. Żebym się tak z tego miejsca nie ruszył, jeżeli twoja wnuczka na jego widok nie zacznie się jąkać ze szczęścia!

– A żeby ci, cholero, za takie życzenia klina na kaca nikt nie dał! Sam się wtedy zaczniesz jąkać! No, dobra, dorzucę jeszcze beczułkę kiszonych ogóreczków, bo mi twoich chłopców szkoda!

Pozostałe kontenery były nabite kożuchami, futrami z norek i sprzętem audiowideo. Wszystko to Dracz szybciutko powymieniał na kartofle, bryndzę i słoninę. Burzliwy spór wywołał jedynie motocykl firmy Honda, za który udało się wytargować pięć prosiaków i beczkę kiszonej kapusty. Francuskiej bielizny miejscowe elegantki nie chciały kupować.

– Na co nam to! Za przewiewne. Każda niteczka oddzielnie! Po dwóch praniach popiołem będzie do wyrzucenia. I nie ochroni przed zimnem. A mydła na wymianę nie macie?

Paul, który rozsmakował się już w tym handlu, oznajmił, że mydło jest, cały kontener. Dracz jednak dyplomatycznie wyjaśnił chłopom, że cudzoziemiec pomylił słowa, bo inaczej zgromadzeni wymieniliby całe miasto rejonowe z przyległościami za parę skrzynek.

Potem wziął Paula na stronę i powiedział: – Mówiłeś przecież stary, że na to mydło podpisałeś kontrakt z kimś w Moskwie? No więc wieź je do Moskwy, nie trwoń. Bo się okaże, że złamałeś słowo. A to nieładnie!

Dracz był coraz bardziej przekonany, że sympatyczny Amerykanin nie ma pojęcia o żadnej tajemnicy i wierzy w wersję o mydle. No i niech sobie wierzy. Przyjemnie było myśleć, że Paul nie jest jakimś wrednym szpiegiem, ale po prostu oszukanym przez Pentagon fajnym gościem, komiwojażerem.

Rozdział 10

TEN ZWARIOWANY KRAJ

Walentyna Biriukowa nie spała już trzecią dobę. Wszystkie jej polecenia wykonywano tak, jakby je wydal sam Mudrakow. Sekretarz Sasza co chwila zaparzał jej kawę, tak jak lubiła: po turecku i ze szczyptą soli.

– Może kanapeczkę, Walentyno Siergiejewno?

– Później, Sasza. Połóż się na kanapie, odpocznij trochę, jakby co, zawołam.

Po każdej filiżance kawy starannie malowała usta i sprawdzała, czy nie ma na zębach śladów szminki. O wiele łatwiej mężczyznom zachować należyty wygląd w czasie pracy! Poprawią krawat i gotowe. Ale nic, ona, Wala, przebije każdego mężczyznę. Na dodatek do zachwalanej męskiej logiki ma jeszcze kobiecą intuicję.

Sprawa wyjaśniała się bardzo szybko. Już pierwszego dnia wyszło na jaw, że w stolicy oficjalnym odbiorcą tajemniczego ładunku ma być spółka „Moskwa”.

Spółka ta zaś, wedle informacji KGB, znajduje się w sferze wpływów towarzysza Alichana. Jak zresztą co najmniej połowa moskiewskich spółek. Udziałowcy mogli nawet nie wiedzieć komu i za co płacą haracz w postaci łapówek. Cóż, to chyba nie przypadek, że towarzysz Alichan znajduje się na drugim końcu tego łańcuszka?

Umowę podpisano z Rossem, ale za pośrednictwem Hardinga. Inwigilację Hardinga zlecono najlepszym funkcjonariuszom.

Wszystkich udziałowców spółki „Moskwa” aresztowano w nocy i umieszczono na różnych piętrach Łubianki. Przez pierwszą dobę trzymano ich w pojedynkach, żeby mieli czas dojrzeć. Potem umożliwiono im rozładowanie wezbranych emocji przed doświadczonymi podstawionymi współwięźniami, w czasie między przesłuchaniami.

Osiągnięto więc to, że aresztowani gadali bez przerwy, zapominając ze zmęczenia, co powiedzieli śledczemu, a co kapusiowi. Do tego dochodził strach – współwięźniowie umieli postraszyć! – a strachem można doprowadzić delikwenta do pożądanego stanu.

Grupa śledcza przez cały ten czas pracowała bez przerwy. Na jej czele stał słynny major Banabak. W młodości pracował jako laborant w Instytucie Fizjologii i od tego czasu stał się postacią legendarną. Ludzie z innych wydziałów przychodzili go oglądać, a w zakładach wygrał niejedną skrzynkę wódki. Pod jego spojrzeniem laboratoryjne myszy same właziły mu do ust.

Biriukowa czytała wszystkie protokoły przesłuchań, nikomu nie powierzając przeprowadzenia analizy.

Nazywam się Siergiej Iwanowicz Chindiejew. Potwierdzam, że to moja księga przychodów i rozchodów. Przyznaję, że szyfrowałem wpisy, bo naruszając socjalistyczne prawo, bałem się zdemaskowania. Z pomocą tych szyfrowanych zapisków mogę zeznać co następuje:

W ciągu siedmiu miesięcy pracy w spółce „Moskwa” osobiście dałem łapówki 65 osobom urzędowym w postaci: rubli radzieckich – 565.000, dolarów amerykańskich – 580, koniaku – 89 butelek, zagranicznych prezerwatyw – 204 opakowania po 5 sztuk, czasopisma „Playboy” – dwie roczne prenumeraty, kawy rozpuszczalnej – 16 kg. Nazwiska tych osób podejmuję się odtworzyć na podstawie moich notatek. Prowadziłem ponadto handel marihuaną z taszkiencką spółką „Górskie powietrze”. Uczestniczyłem w budowie nielegalnej gorzelni w Pieriediełkinie, na daczy byłego poety Kukuszenki. Pomagałem metropolicie Fimienowi w sprzedaży za granicą ikon z monasteru Dońskiego.

Biriukowa przebiegła wzrokiem sześć stron maszynopisu, zawierającego zeznania. Widać było wyraźnie, że Chindiejew jest śmiertelnie przerażony i przyznaje się do wszystkiego. W sprawie „Mydła” jego zeznania były krótkie: podpisał z Rossem umowę na pośredniczenie przy zamianie dwustu ton mydła toaletowego na przedmioty antykwaryczne. Kurs wymiany ma zależeć od okoliczności i dodatkowych ustaleń. Jako pośrednik Chindiejew otrzymuje dziesięć procent i zobowiązuje się przyjąć mydło do magazynu spółki.

Cala spółka „Moskwa” śpiewała jak z nut. Tylko księgowy początkowo próbował się wypierać, ale szybko mu to przeszło po rozmowie w cztery oczy z majorem Banabakiem. Zeznania pozostałych członków spółki pokrywały się z zeznaniami Chindiejewa. Analiza nagrań rozmów podsłuchanych w celach w zasadzie nie przyniosła nic nowego.

Biriukowa już sięgała po słuchawkę, żeby kazać przycisnąć badanych przy użyciu skopolaminy, ale się rozmyśliła. Wewnętrzny głos czekisty podpowiadał jej, że ci ludzie są niewinni. Rzeczywiście uważają, że „Mydło” to mydło. Ani gumowa cela, ani „cztery kopyta”, ani nawet „majtki Andropowa” nic nie dadzą, a nawet mogą utrudnić śledztwo. Wala wiedziała, że oszalały z przerażenia badany, który nie ma nic do powiedzenia, zaczyna zmyślać niestworzone historie i mimo woli kieruje śledztwo na fałszywy tor.

24
{"b":"122685","o":1}