Литмир - Электронная Библиотека

Zaszumiały kamery i ktoś szepnął:

– Proszę mówić, panie marszałku!

I wtedy Zubrow zrozumiał, że nie wie, co powinien powiedzieć. Jak przemówić, dopóki jeszcze nie obróciło się w perzynę wszystko, cokolwiek dobrego zostało na tej ziemi, i dopóki nie zapanował krwawy chaos – bezkresny i ostateczny. Może ostatni raz ludzie spoglądają z nadzieją na ekrany telewizorów? Cóż on, Zubrow, może im zaoferować? Ukraińcom, Gruzinom, muzułmanom, mieszkańcom republik nadbałtyckich – wiadomo co: niezależność. Z resztą niech sobie radzą sami. Ale Rosjanom? Co może zaoferować Rosjanom? W sali cicho jak makiem zasiał, reflektory świecą oślepiająco. Wszyscy czekają. A Zubrow wciąż nie wie, co powiedzieć. Wojskowe doświadczenie nic mu teraz nie pomoże. Pułkownik wziął do ręki najbliższy mikrofon, ścisnął go tak mocno, że aż mu pobielały kostki palców.

– Matko Rosjo…

Epilog

Maria wbiegła do pokoiku. Oksana stała niezdecydowana nad dwoma kawałkami flaneli: kroić różową, czy niebieską? I jaki ma być rozmiar dla niemowlęcia – jak na lalkę Katię, czy większy?

– Oksanko, chodź szybko! Twojego chłopa pokazują!

Oksana, nic nie rozumiejąc, rzuciła się biegiem do świetlicy. Cała rodzina siedziała już przed telewizorem. A na ekranie – jej Witieńka, w nieznanym Oksanie mundurze z wielkimi pagonami. Cały! Zdrowy! Mówi coś z wielką powagą – o granicach, o gospodarce… Jakiż on mądry! A ona, Oksana, jakoś zgłupiała, nawet nie próbuje zrozumieć, o czym mowa, chce tylko słuchać jego głosu. A więc żyje! Nie aresztowali go! Nie zabili! Maria ściska ją i coś szepcze, ale Oksana nie rozumie i nawet łez nie ociera, żeby ani na sekundę nie stracić z oczu błękitnego ekranu. Jak nazwiemy naszego synka, Witieńka, co?

Dowódca Odeskiego Okręgu Wojskowego generał pułkownik Gusiew, uprzedzony, że rząd niebawem wyda oświadczenie wagi państwowej, zszedł do bunkra, gdzie powitał go szmer komputerów i migotanie różnobarwnych lampek i przycisków. Ekran głównego bloku informacyjnego zgasł na moment i znikła zeń sytuacyjna mapa strategiczna. Gusiew usiadł wygodnie i w tym momencie jego oczom ukazał się Zubrow.

Oraz gwiazdy. Było ich trzy: po jednej na złotych epoletach i brylantowa gwiazda na szyi. Albo ekran był zbyt duży, albo operatorzy telewizyjni trochę przedobrzyli ze światłem, w każdym razie blask bijący od gwiazd Zubrowa bezlitośnie oślepiał generała. Jak musi się czuć sam Zubrow w świetle jupiterów?

Gusiew odetchnął głęboko. Wszyscy powinni teraz słuchać ważnego rządowego komunikatu. Ale nie zdążył się skupić, kiedy szyfrant położył przed nim zapieczętowany blankiet – szyfrogram rządowy. A dokumenty takiej wagi należy wręczać adresatowi bez zwłoki.

– Od Zubrowa? – jęknął Gusiew.

– Od marszałka Zubrowa – delikatnie poprawił go szyfrant, ale Gusiew dostrzegł w jego oczach błysk lekkiego szaleństwa.

Trzeba słuchać oświadczenia. To obowiązek. Ale i szyfrogram należy natychmiast przeczytać. To również należy do obowiązków. Juliuszowi Cezarowi udawało się robić kilka rzeczy jednocześnie, zapewne dlatego, że sam był dla siebie rządem. Gusiew zdawał sobie sprawę, że szyfrogram zawiera decyzję dotyczącą jego losów. Złożył podpis. Pisał powolutku, z zakrętasami, aby zyskać na czasie i zebrać siły jak przed skokiem. Zubrow już jako pułkownik był strasznie bezczelny – czego więc można oczekiwać od marszałka?

Gusiew przebiegł wzrokiem wszystkie indeksy szyfrów, kluczy, stopni i szybko przeszedł do głównego tekstu depeszy: pilnie potrzebny nowy szef sztabu generalnego stop mianuję pana stop rozkaz podpisany ale niezatwierdzony stop proszę o odpowiedź stop bez względu na to czy pan przyjmuje czy nie nadaję panu stopień generała armii stop gratulacje Zubrow

Gusiew spojrzał na swego szyfranta – ten stał tak wyprężony, jak nigdy się nie prężył przed generałem pułkownikiem.

Nie ma co, panie marszałku, narobił pan niezłego bigosu. Kto wie, jak się to wszystko skończy. Ryzykant z pana, panie marszałku, już ja wiem to najlepiej. I potrzebuje pan pilnie szefa Sztabu Generalnego takiego samego pokroju. Cóż, dobra. Będzie pan go mieć!

Rozwalony na dywanie przed telewizorem bat’ko Saweła usłyszał zapowiedź spikera, że zostanie nadane obwieszczenie najwyższej wagi, i pilnie nastawił uszu. Nie można powiedzieć, żeby się bardzo zdziwił, widząc na ekranie Witkę Zubrowa: zawsze uważał, że z tego chłopaka będą ludzie, jeżeli tylko przestanie się zadawać z komuchami. Ale co powiesz o Ukrainie, chłopcze? Co mnie obchodzi ta twoja Rosja? O, teraz mówi do rzeczy: odłączenie Ukrainy od Związku Radzieckiego, a pozostałe republiki niech postąpią jak zechcą. Ależ ma chłop głowę – prawdziwy mąż stanu! Rozumnyk! Mógłby zostać nawet hetmanem – jeżeli oczywiście Ruscy wpadliby na to, żeby wybrać hetmana. A my na Ukrainie sami wiemy, co robić. Dobrze, Witka, że nie musieliśmy ze sobą wojować! A więc będzie się teraz rozwijać tę całą dyplomację i przyjazne stosunki. Bat’ko wyszedł na ganek, ściągnął brwi – i ucichła cała jego wolnica.

– Jak myślicie, chłopcy, co by tu podarować mojemu druhowi Witce Zubrowowi dla nawiązania stosunków dyplomatycznych?

– Taczankę mu dać, bat’ko! Malowaną, z karabinem maszynowym! Niech w niej zadaje szyku po Moskwie!

– I jeszcze parę dobrych koni! Siwojabłkowitych!

– Coś ty, głupi? Jemu wypada dać białe!

– A jeszcze lepiej kare, ze wstążkami!

– I parę ręczników ukraińskich! Niech baby wyhaftują!

– A może ichnią ruską flagę? Jakie tam są kolory? Niebieski, biały – to pamiętam, a trzeci zapomniałem…

– Czerwony, głupku!

– Co ty mi tu kit wstawiasz! Niemożliwe, żeby to był czerwony!

– A ja ci mówię…

Sawełowcy zaczęli łamać sobie głowy nad podarunkami. Dyplomacja to niełatwa sztuka!

Fircykowaty rotmistrz Pułku Preobrażeńskiego również tego wieczoru oglądał telewizję. Po transmisji oficerowie zebrali się, by omówić wrażenia i uczcić tę chwilę szampanem.

– Niegłupi program, panowie, bez dwóch zdań!

– Jest pan idealistą, majorze, dlatego zawsze patrzy pan na świat przez różowe okulary. Jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie. Niemożliwe, żeby pułkownik…

– Marszałek, panie rotmistrzu!

– Dziękuję… a więc, żeby pański marszałek skłaniał się na stronę monarchii.

– Dlaczegóż to „mój marszałek”, panie rotmistrzu? Przecież jeszcześmy mu nie przysięgali!

– Oczywiście, że nie. Proszę wybaczyć, źle się wyraziłem.

– A może w Rosji monarchia nie jest potrzebna?

– Ależ, panowie, wtedy nie moglibyśmy złożyć przysięgi.

– Mówił, że za pół roku będą wybory.

– Jakie wybory? Sowietów? O nie, tego mamy już dosyć!

– Niech się pan nie gorączkuje, poruczniku, tamtych sowietów nikt nie wybierał. Zresztą wcale nie użył tego słowa, o ile pamiętam.

– Nie, panowie, jego przemówienie trudno nazwać programem. To tylko taka zachęta, żeby się zastanowić.

– A więc będziemy się zastanawiać. Nie przystoi przysięgać pierwszemu lepszemu…

– Może byśmy wysłali mu depeszę gratulacyjną?

– Do człowieka, który proponuje, żeby rozwiązać imperium?

– Ale jak się zastanowić, to po co nam ci muzułmanie i cała reszta?

– Bądź co bądź, o armii mówił z sensem…

– Ale ani słowa nie raczył powiedzieć o gwardii! Pułk Preobrażeński miał się nad czym zastanawiać.

Oficerowie sprzeczali się przez całą noc, ale do pojedynków nie doszło. Rankiem podjęto decyzję: na razie nie składać przysięgi, zaczekać na rozwój wydarzeń.

Kapitan Dracz, przebywający na kwaterze u dziadka Petra, widząc dowódcę na ekranie, podskoczył i wrzasnął:

– Lubka! Dziadku Petro! Szybko! Chodźcie tu! Lubka zjawiła się w mgnieniu oka:

– Co, mój skarbie! Chcesz wody?

Widząc jednak „Iwasikowego pułkownika”, cichutko usiadła obok Dracza. Dziadek Petro nie zaszczycił telewizora uwagą:

– Znowu coś ględzą. Że też chce się wam oglądać!

53
{"b":"122685","o":1}