Литмир - Электронная Библиотека

Długie limuzyny rządowe bezszelestnie oddalały się od wspomnianego miejsca, a ich pasażerowie zjeżdżali windami głęboko w dół, poniżej poziomu potężnych, pięciometrowych stropów przeciwbombowych. Ostatni przybył drugi sekretarz Bokow. Rozejrzał się po zebranych. Wszyscy byli na miejscu.

– Cóż, towarzysze, chyba zaczniemy?

W tej samej chwili do Mudrakowa podszedł z tyłu minister obrony Mazow. I szef KGB poczuł między łopatkami twardą stal lufy. Uczucie to było mu znane z koszmarnych snów – nawet nie próbował protestować. Minister spraw wewnętrznych obmacał go sprawnie, zabrał mu dwa pistolety i, ceremonialnie klękając na jednym kolanie, odciął z rozporka Mudrakowa guzik i zamek błyskawiczny.

– Teraz, kiedy wszyscy już jesteśmy gotowi – uśmiechnął się łaskawie drugi sekretarz – przejdźmy, towarzysze, do kontenera i zobaczmy, czym tak długo i uparcie interesował się towarzysz Mudrakow i, niestety, nieobecny tutaj towarzysz Alichan Husejnow.

Wszyscy bez słowa skierowali się do drzwi, które się przed nimi otworzyły. Ukazała się ogromna, zalana światłem hala – przypominała stację metra. Tylko szyn nie było. Dwudziestopięciotonowy kontener jaskrawopomarańczowej barwy wydawał się pośród tej przestrzeni niewielką skrzynką.

– Wyjaśnienie złożą nam później ci dwaj. – Drugi sekretarz wskazał na Zubrowa, któremu wykręcono ręce do tyłu, i na pobladłego Paula. – A teraz, towarzysze, obejrzyjmy wreszcie ten tajny ładunek.

Strażnicy szarpnęli drzwi. Z ciemności kontenera skoczyło na podłogę ogromne chłopisko z saperką w rękach. Za nim wysypali się inni. Członkowie Biura Politycznego i ich ochrona osłupieli. Wszystkiego mogli się spodziewać, ale nie tego.

Sałymon zamrugał, oślepiony jaskrawym światłem. Rozejrzał się wokół. Cóż to za diabelstwo? Gdzie jesteśmy? I gdzie Zubrow? Ach, tutaj, związany, naramienniki ma zerwane. Zdecydowanie nie spodobało się też Sałymonowi, że przytrzymuje pułkownika jeszcze jakichś dwóch osobników. A reszta tego bractwa, to kto? Halo, same znajome twarze. Przecież to w ich portrety ciskał Sałymon saperkami na polecenie Zubrowa w trzynastej kompanii! To oni, gołąbeczki!

Co robić? Jakie będą rozkazy? Na razie żadnych nie słychać.

Zubrow poruszył zbielałymi wargami, ale trudno się zorientować, o co mu chodzi. A ten z nalaną gębą już się łapie za pistolet. I poleciała w niego Sałymonowa saperka, tnąc jak nóż. A w ślad za nią rozległa się komenda:

– Sałymon! Wal!

To był pierwszy rozkaz, który Sałymon wydał sam sobie.

– Doskonale – pochwalił Zubrow.

W tej samej chwili półtora dziesiątka saperek rozcięło powietrze. Najpierw świst, potem głuche walnięcie, nieprzyjaciele pękają niczym dojrzałe arbuzy, wreszcie krzyki. Jak powinni zareagować ochroniarze z automatami w takiej sytuacji? Cóż, w tej sprawie nie mieli już nic do powiedzenia. Specnazowcy działali jak w transie. Szatkowali niczym kapustę wszystkich, zarówno, zdolnych, jak i niezdolnych stawić opór – bez wyboru, jak leciało. Kilka minut później było po robocie. Może ktoś i pozostał przy życiu, ale wymagałoby teraz wiele zachodu odróżnienie nieboszczyków od tych, co po prostu padli bez przytomności. Żmija tymczasem już przecinał więzy krępujące Zubrowa. Sałymon natychmiast, nie mogąc znieść widoku dowódcy bez pagonów i bluzy mundurowej, rozglądał się, czym by go tu okryć. W kącie nagle coś się poruszyło i zajęczało. To coś miało na sobie mundur marszałkowski, więc

Salymon, niewiele myśląc, wytrząsnął z niego właściciela, stuknąwszy go przy tym głową o ścianę.

– Bierz dowódco! Wkładaj!

– Nie mam prawa. Mój stopień mnie do tego nie upoważnia.

– Co takiego? – obruszył się olbrzym. – Twoje miesięczne odroczenie, dowódco, dzisiaj się skończyło. Termin minął. Teraz batalion będzie decydował, do czego twój stopień cię upoważnia. A ja będę wykonywał jego rozkazy. Czy macie jakieś zastrzeżenia, towarzyszu marszałku, do decyzji chłopców?

– Nie mam zastrzeżeń, pułkowniku Sałymon.

– No i bardzo dobrze – uśmiechnął się Sałymon. – Jakie są rozkazy?

– Sprawdźcie no, kochani, czy ktoś pozostał przy życiu.

Po chwili spod bezkształtnej sterty ciał żołnierze wywlekli jakiegoś chudego człeczynę, potrząsnęli nim i postawili go przed Zubrowem. Osobnik okazał się nie tylko cały i nieuszkodzony, ale zachował nawet dar mowy.

– Towarzyszu marszałku…

– Nie ma tu już dla ciebie towarzyszy! – ryknął Szabla za jego plecami.

– Panie marszałku! Wasza ekscelencjo! Proszę o pozwolenie zameldowania!

– Melduj!

– Nie skazujcie na śmierć, wasza ekscelencjo! Mogę się jeszcze okazać przydatny…

– Do czego?

– Byłem referentem osobistym drugiego sekretarza, wszystko wiem. Szykował się tutaj zamach stanu, panie marszałku. Wszystkie linie łączności są przygotowane na przekazanie komunikatu najwyższej wagi. Korespondenci zagraniczni tylko czekają na nazwisko nowego przywódcy. Jest tu i radio, i telewizja… Ja zaprowadzę…

Zubrow skinął na Żmiję i Szablę, którzy wzięli referenta pod ręce. Zanim jednak ruszyli z miejsca, dowódca rzucił półgłosem:

– Rozkazem głównodowodzącego awansuję wszystkich obecnych – oczywiście, za wyjątkiem tego tutaj – na stopnie oficerskie. Konkretne szarże zostaną nadane później. No, ty, prowadź! Panowie oficerowie, proszę za mną!

Żwawy referent zaprowadził ich do jakiejś innej, mniejszej salki, gdzie Zubrowa natychmiast oślepiły reflektory. Wszędzie rozmieszczono mikrofony, kamery i inny sprzęt radiowo-telewizyjny. Ale ludzi nie było.

– Można wpuszczać?

Milczący dotąd Paul wziął Zubrowa za ramię.

– Wiktor! Mogę cię o coś prosić?

– Oczywiście, Paul. Wybacz, bracie, że z mydłem na razie nie wyszło!

– To nieważne! Wiktor, chciałbym zadzwonić, zanim zaczniesz. Jeden telefon i dzięki tobie stanę się bogaty.

– Nie ma sprawy. Generale majorze Brusnikin! Czy zgadza się pan objąć stanowisko ministra łączności?

– Zgadzam się, panie marszałku.

– Wobec tego otrzymujesz pierwsze zadanie. Połącz Paula z kim tam zechce.

Poszli do centrum telekomunikacyjnego i Brusnikin zaprowadził Paula do kabiny.

– Co teraz, sir?

– Proszę mnie połączyć z Chicago, z numerem 312 544 31 11, i poprosić do telefonu mister Portmana.

Brusnikin zasalutował i wyszedł. Wrócił za kilka sekund.

– Pan Portman na linii, sir.

– Arthur? Mówi Paul Ross. Tak, dzwonię z daleka i mam mało czasu. Obiecaj mi, że zrobisz to, o co cię zaraz poproszę, i słowem nie wspomnisz o tym nikomu. Rozumiemy się? Jak stoją ceny złota? No tak, tak też myślałem, że będą zniżkować. A zboże? Tak samo? Dobra, słuchaj. Podejmij z konta wszystkie pieniądze i zacznij skupować akcje spółek z tych sektorów. Nie trać ani minuty! Nie, jeszcze nie zwariowałem. Wiem, wszyscy myślą, że Rosja padła, ale ja sądzę, że sytuacja się ustabilizuje. Najbliższy rozwój wydarzeń pozwoli nam zarobić na zbożu i na złocie. No widzisz. Odczekaj, póki ceny nie wzrosną do maksimum, ale nie sprzedawaj, sprzedasz dopiero jak ci dam znać. To wszystko. A jeżeli się dowiem, że rozgadałeś to, co ci powiedziałem, to nie wygrzebiesz się z sądu do końca życia. Pozwę cię za złamanie etyki zawodowej. Kupuj dyskretnie, żeby nikt niczego nie zaczął podejrzewać.

W czasie gdy Paul rozmawiał z Chicago, do Zubrowa znów podszedł wyraźnie ośmielony referent.

– Panie marszałku! Proszę o pozwolenie zameldowania, że charakteryzator jest gotowy.

– Jaki znów charakteryzator?

– Chodzi o wystąpienie telewizyjne! Bez charakteryzacji to niemożliwe.

– Do cholery ciężkiej! Nacharakteryzowaliście się już, wystarczy! Obejdziemy się bez makeupu.

Do sali wtargnęli zacni jegomoście z papierami w rękach, pytając z marszu o nazwisko głównodowodzącego. Zubrow nie wiadomo jak znalazł się za ogromnym biurkiem. Rozległ się tubalny głos spikera.

– Uwaga! Uwaga! Tu wszystkie rozgłośnie radiowe Związku Radzieckiego oraz telewizja centralna! Nadajemy komunikat najwyższej wagi!

52
{"b":"122685","o":1}