Литмир - Электронная Библиотека

Jednakże z powodu głośnego stukotu kół towarzysze komuniści nie zrozumieli, dokąd mają się udać – do Rostowa? Do Doniecka? Do Sławiańska?

Z dawien dawna w stepie tradycyjnie wbija się w ziemię żerdź z końskim ogonem na szczycie na znak granicy swych terytoriów. I oto stoi teleskopowa antena radiostacji dalekiego zasięgu, obok hermetyczna przyczepa z aparaturą – a na szczycie anteny powiewa koński ogon. Wszystko jasne – tu kończą się włości bat’ki Saweły. Stepowy rozjazd, ni drzewka, ni krzaczka. Tylko spętane konie i taczanka z cekaemem tuż przy torach.

Złoty Eszelon zatrzymał się, posłuszny czerwonemu światłu semafora.

– Który to z was Zubrow?

– Ja. O co chodzi?

– Bat’ko prosił o kontakt. Tutaj, tutaj.

Zubrow wszedł do kabiny z radiostacją. Radiotelegrafista wcisnął jakieś guziczki, zapaliły się różnokolorowe światełka. Podał Zubrowowi mikrofon.

Wziął pułkownik mikrofon i już słyszy znajomy głos:

– Cześć, Zubrow!

– Cześć, bat’ko Saweła.

– Odjeżdżasz?

– Odjeżdżam.

– Nie zdążyłem nawet z tobą pogadać od serca.

– Jeszcze się spotkamy, to nam nie ucieknie.

– Słuchaj Zubrow, a może rzucisz w diabły całe to swoje wojsko i wrócisz do mnie? Miejsca tu dość i pełna swoboda. Dziewczynę ci taką znajdę, że cała Ukraina aż jęknie z zachwytu. Każdemu z twoich chłopaków dam dobrego konia. No, jak będzie?

– Nie, bat’ko Saweła, muszę ratować ojczyznę.

– A wiesz, Zubrow, że o mnie teraz cały step mówi?

– Co mówi?

– Gadają ludziska o mojej mądrości, że niby przegrał zakład Saweła, a i tak dostał to, co chciał. Chłopaki wymyślają różne historie, wciąż się starają odgadnąć, jak też ci komuniści wpadli mi w ręce. Tak się uradowali, że nawet tych komuchów od razu nie zabili. A wiesz, Zubrow, że i o tobie cały step rozpowiada? Ja w końcu też badam nastroje, liczę się z opinią publiczną. Ludzie gadają, że niezwykły z ciebie człowiek. Chociaż, mówią, Saweła go podszedł, oszukał…

– Wcaleś mnie nie oszukał…

– Właśnie o to chodzi, że nie, a oni powiadają, że kto Zubrowa oszuka, trzech dni nie przeżyje…

– No, jeden dzień już masz za sobą.

– Ale jeszcze dwa mi zostały. A przecież cię nie oszukałem!

– Uspokój się. Będziesz długo żył. Już ja ci to załatwię.

– U kogo?

– Albo to mało mam przyjaciół?

Zubrow przerwał połączenie, wyszedł z kabiny i polecił radiotelegrafiście, aby przekazał stepowym, że bat’ko Saweła go nie oszukał. I żeby byli atamanowi posłuszni.

…Od tej pory rozniosła się po stepie wieść, że bat’ko Saweła rządzi dobrze i uczciwie, nigdy nikogo nie oszukał, że trzeba go słuchać, ale i nad nim jest większa siła.

Rozdział 13

STRATA

Pod wieczór eszelon powinien był dotrzeć do Rostowa nad Donem. Stamtąd drogi prowadziły w różne strony. Zubrow zebrał oficerów batalionu w swoim przedziale na naradę. Mieli uzgodnić dalszą trasę.

Z Rostowa można skręcić na północ i jechać prosto do Moskwy. Starszy maszynista usłyszawszy to, aż podskoczył.

– Z Rostowa w żaden żywy sposób nie da się skręcić na północ, towarzyszu pułkowniku!

– A dlaczego? – zapytał Zubrow.

– Dlatego, że jak pojedziemy na północ, nie będziemy mogli ominąć Woroneża.

– I co?

– Tam, towarzyszu pułkowniku, nie ma żywej duszy i być nie może. Na wszystkich kolejnych stacjach pytałem, jak wygląda sytuacja dalej. Wszędzie ludzie gadali jak jeden mąż: w Woroneżu był wybuch. Teraz nie ma tam żadnych żywych stworzeń, prócz pająków. Ogromnych, wielkości psa.

– Jaki wybuch? Atomowy?

– Pozwólcie, towarzyszu pułkowniku, zameldować… – wtrącił się młodziutki porucznik, niedawno przeniesiony do Specnazu z wojsk inżynieryjnych.

– Mów.

– Pod Woroneżem znajdowała się elektrownia atomowa. Pół roku temu doszło tam do awarii. Zawiódł system chłodzenia. Tak jak w Czarnobylu. Tylko że w Woroneżu nie zrobiono wokół tego tyle hałasu. Czasy nie po temu. Wybuch był dość słaby, reaktor nie taki potężny. Zostały zniszczone tylko urządzenia kontrolne. Z początku nawet się ucieszono, że eksplozja niegroźna, myślano, że na tym się skończy. Pułk, w którym służyłem, przerzucono do zabezpieczenia terenu. Staliśmy przy samej elektrowni, skażenie wówczas było nieduże. Okazało się jednak, że reaktor nadal się nagrzewał, aż wreszcie wszystko się w nim stopiło. A kiedy się stopiło, spłynęło w dół. Przepaliło fundament, na którym stał reaktor – betonową płytę grubości dwóch metrów… I doszło aż do wód gruntowych. Teraz jest tam największy na świecie gejzer. Co dwie godziny tryska dwustumetrowy słup radioaktywnej wody, a wiatr roznosi pył wodny. Po pierwszym wytrysku z naszego pułku zostali przy życiu tylko ci, którzy akurat byli na przepustce, ja wśród nich. Teraz naprawdę nie ma tam żadnego życia, a gejzer wciąż tryska. Przedtem niektórzy naukowcy, taka ich mać, byli za tym, żeby elektrownie atomowe budować pod ziemią. Tymczasem się okazało, że to jeszcze niebezpieczniejsze, że…

– Wystarczy tych szczegółów technicznych – przerwał porucznikowi Zubrow. – Mów, maszynisto, jak możemy ominąć Woroneż.

– Pojedziemy na Stalingrad, potem wzdłuż Wołgi aż do Syzrania, stamtąd przez Penzę i Riazań do Moskwy.

– A na tej trasie elektrowni atomowych nie ma?

– Nie. Ale jest kombinat chemiczny w Saratowie.

– Niech to diabli… A tam co się stało?

– Na razie chyba nic. Na razie.

Na horyzoncie gigantyczna postać ze wzniesionym mieczem – Stalingrad. Breżniew kazał pod Stalingradem postawić pomnik, ale taki, żeby go było widać z odległości stu kilometrów. No i widać. A po co, dlaczego, nikt nie wie… Wyjaśniano narodowi, że to niby na cześć wielkiego zwycięstwa. Ale zwycięstwo zostało okupione taką liczbą ofiar, że wstyd ją wymienić. Ktoś kiedyś chlapnął, że straty Związku Radzieckiego w ludziach wyniosły dwadzieścia milionów, i rozniosła się ta wieść po świecie, potwierdzana przez ekspertów. Eksperci to przecież też tylko ludzie, tacy sami jak kaemiści bat’ki Saweły – wystarczy, że usłyszą coś ciekawego, a już powtarzają…

Zatrzymał się eszelon w cieniu pomnika bez szczególnego szacunku. Kłamstwo zawsze pozostanie kłamstwem, choćby je oddać w tysiącach ton żelazobetonu. Cóż zresztą mógł teraz obchodzić batalion jakiś pomnik? Padła komenda: golić się, strzyc, myć się w łaźni, śpiewać i weselić! Więc batalion już się myje, parskając, goli się, odchylając głowy na byczych karkach, żeby się przejrzeć w lusterku, pierze podkoszulki i rozwiesza, aby wyschły na wietrze. Stoi eszelon na małej stacyjce, nie wjeżdża do miasta. Tu jest spokojniej – dookoła widać wszystko jak na dłoni, nikt znienacka nie zaatakuje, można sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Relaksują się więc specnazowcy, dają upust radości. Zubrowowi za to jakoś niewesoło, ale tylko jeden major Brusnikin zauważył, że coś z dowódcą nie tak. I wstąpił do Zubrowa.

– Nie moja sprawa, towarzyszu pułkowniku, coś mi się jednak widzi, że odkąd zostawiliście atamanowi naszych komuchów, to i utraciliście spokój.

– Racja, Fiedia.

– Niech towarzysz pułkownik się nimi nie przejmuje, to przestępcy.

– Że przestępcy, to po ich zakazanych mordach widać. Ale ja powinienem był sam… – Zubrow nie dokończył, bo do drzwi zastukał Sałymon.

– Dowódco, Ross zniknął!

– Jak to zniknął?

– Jakby się pod ziemię zapadł.

– Sprawdziłeś wszędzie?

– Wszędzie.

Zawyła syrena. Zubrow wziął mikrofon do ręki.

– Batalion, uwaga. Alarm bojowy. Załogi wież i BMD prowadzą stałą obserwację i gotowe do otworzenia ognia zgodnie z wariantem numer dwa. Wszystkie gaziki z platformy. Pluton pierwszy, wziąć wozy i w ciągu trzydziestu minut przejąć w całości lokalne środki transportu, w tym autobusy i motocykle. Za zdobycie śmigłowca nagroda specjalna. Pluton siódmy, osłona prawej strony eszelonu. Pluton ósmy – lewa strona. Dziewiąty pozostaje do mojej dyspozycji. Reszta przygotowuje się do prowadzenia poszukiwań. Wyjazd natychmiast po otrzymaniu zarekwirowanych pojazdów. Oficerowie – do mnie.

31
{"b":"122685","o":1}