Литмир - Электронная Библиотека

– Ojcze nasz… dalej, Boże, nie pamiętam… oby tylko wszystko było dobrze! Oby było dobrze! U mnie i Iwana, u Sońki i u Czyrwy… Miej nad nami litość, Panie…

Nimfa z brązu, którą Sańce wciąż żal było sprzedać, uśmiechała się do niego z wdzięcznością w zielonkawym świetle stojącej na stole lampy. Sańka z roztargnieniem przeglądał katalog z ostatniej aukcji u Sotheby’ego – ot tak, po prostu, żeby zająć czymś ręce. Zegar trzeba będzie jednak sprzedać, pomyślał, strasznie głośno bije. Wraz z ostatnim jego uderzeniem odezwał się dzwonek telefonu. Sańka przeciągnął się w fotelu. Wiedział, że dzwonków będzie osiem, nawet nie chciało mu się liczyć. To było długo oczekiwane wezwanie od Alichana. Krewniaka Sańka postanowił nie budzić, po prostu zostawił pod lustrem pięciokopiejkową monetę orłem do góry.

Samochód już czekał. Przy otwartych drzwiach stał chudy typ o lodowatych oczach. Sańka bez słowa zajął miejsce na tylnym siedzeniu szarej Wołgi. Wóz ruszył. Po godzinie, która upłynęła w absolutnym milczeniu, wysadzono Sańkę pod znanym mu już domem za miastem. Czarnowłosy przystojniak, także znajomy, z przyklejonym uśmiechem zaprowadził go do gabinetu.

Tu nic się nie zmieniło. Poza jednym: na ogromnym biurku, w miejscu, gdzie dawniej stało popiersie Lenina, teraz pyszniła się popielnica z brązu w kształcie ludzkiej czaszki. Zęby wykonano z kości słoniowej.

Alichan ceremonialnie wstał zza biurka i lekko skłonił głowę, po czym zamaszystym gestem zaprosił Sańkę, by zajął miejsce w pobliżu kominka. Czarnowłosy sekretarz bezszelestnie zniknął za drzwiami. Alichan nalał koniaku do dwóch pękatych kieliszków i podsunął gościowi otwarte pudełko cygar.

– Starzeję się, Sania – rzekł w zadumie. – Nie mam już sił pracować na dwa fronty. To drugie zajęcie będę musiał rzucić.

Sańka z dobrze udanym zdziwieniem rozłożył ręce. O tym, że Alichana Ibrahimowicza Husejnowa usunięto niedawno ze składu Biura Politycznego, oczywiście wiedział.

– Jak oni sobie teraz dadzą radę bez pana, Alichanie Ibrahimowiczu?

– Wszystko jest w rozkładzie. To osły. Ale dość o głupstwach. My obaj jesteśmy ludźmi konkretów, na oficjalnych tytułach nam nie zależy. Mam do ciebie parę pytań. W tym pokoju możesz mówić swobodnie, nie ma podsłuchu. Co masz mi do powiedzenia o szablach z bułatu?

Sańka ochoczo wsiadł na ulubionego konika:

– Pierwsze wzmianki o bułacie pojawiły się w czasach Aleksandra Macedońskiego. Zetknął się on z bronią wykonaną z bułatu w czasie swojej pierwszej wyprawy do Indii. W rezultacie tajemnica wyrobu tej stali przestała być znana, według różnych danych, na okres od VI do XII wieku. Następnie stal o podobnych właściwościach zaczęto produkować w Syrii, w Damaszku. Na marginesie, stal damasceńska jest gorsza od bułatowej, odróżnić je od siebie może każdy, niekoniecznie specjalista. Prawdziwych, autentycznych szabel z bułatu, kutych w Indiach, zachowało się na całym świecie zaledwie kilkadziesiąt. Są warte obłędnych pieniędzy. W Moskwie w kremlowskiej Zbrojowni przechowuje się dwa takie egzemplarze. Jednakże ręczyć za to nie mogę, jako że w zeszły czwartek Zbrojownię niespodzianie zamknięto, rzekomo chodzi o remont. A w ubiegłym tygodniu przypadkiem spotkałem się z sześcioma miłośnikami starej broni spośród naszych zagranicznych przyjaciół i wszyscy oni zapewniali, że za każdą z tych szabel gotowi są zapłacić od dwudziestu pięciu do trzydziestu tysięcy dolarów.

– I który z nich najbardziej przypomina dżygita? – zapytał Alichan.

– Mało się różnią jeden od drugiego.

– Niezupełnie rozumiem.

– Nie chciałbym obrażać żadnego z nich. Jeśli chodzi o ekspertyzę, może pan być spokojny, to już moje zmartwienie.

– Ile czasu na to potrzebujesz?

– Miesiąc, może półtora.

– Inicjatywa powinna być sowicie nagradzana. Twoja zwykła dola to trzydzieści procent. Co byś powiedział na czterdzieści?

– Że wolę pięćdziesiąt.

– Zgoda. Wszystko, czego ci potrzeba, dostaniesz pojutrze. Teraz chciałbym się dowiedzieć, co słychać u naszego przyjaciela Hardinga. A propos, nie miałeś w związku z nim jakichś nieprzewidzianych wydatków?

– Osiemset dolarów na…

– Dobra, nieważne. To drobiazg. Czego ci się udało dowiedzieć?

– Harding to typowy dyplomata z niewielkimi szansami na awans. O Rosji wie nie więcej, niż Mike Tyson o ogólnej teorii względności. Wywozi pocztą dyplomatyczną różne starocie. Dotychczas były to drobniejsze rzeczy, dopiero teraz zainteresował się wartościowszymi dziełami sztuki, które mam w swoim zasięgu. Jeśli chodzi o politykę, to absolutne zero, żadnych kontaktów, chociaż niewykluczone, że ma jakieś konszachty z zamożniejszymi koneserami sztuki. Co do jego związku z ładunkiem, to czysty przypadek. KGB kazał go śledzić, kiedy rozpracowywał spółkę „Moskwa” – nawet się nie zorientował. Skarżył mi się, że go przesłuchiwali. Parę dni temu przerwano obserwację, widać organy się nim nie interesują. Z wywiadem nie jest związany, sprawdziłem. W CIA oczywiście poziom służb nie jest specjalnie wysoki, ale w końcu czegoś tam swoich ludzi uczą. Reasumując, Alichanie Ibrahimowiczu, mydło, mydło i tylko mydło!

– Mydło, mydło… – powtórzył półgłosem Alichan i nagle wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem. Wyobraził sobie miny członków Biura Politycznego, kiedy zostanie otwarty kontener z tajemniczym ładunkiem.

Rozdział 12

HULAJPOLE

Przekroczyli Dniepr po zaporze Dnieprogesu. Ledwie pociąg załomotał na ostatnich złączach szyn, gdy wtem ogromny, na pozór dawno porzucony dźwig drgnął, zaczął manewrować, po czym postawił w poprzek torów zardzewiały parowóz. Zrozumieli, że nie ma drogi powrotnej. Odtąd na każdej mijanej stacyjce wznosiły się za Złotym Eszelonem wciąż nowe blokady: z łoskotem zrzucano na szyny stalowe rury i betonowe bloki. Postanowili oszczędzać amunicję. Nie strzelali do tych, którzy odcinali im drogę powrotu. Jaki to miało sens, skoro i tak pociąg ruszy dalej, przed siebie, a wtedy tamci wyjdą z ukrycia i zwalą na tory wywrotkę świeżego betonu. Przed składem droga wolna, no i w porządku. Widocznie komuś się opłaca, żeby stała otworem.

Już o zmroku przejechali Zaporoże. Grobowa cisza, kompletne ciemności. Nigdzie ani żywej duszy. Straszno człowiekowi nocą w małym, opuszczonym przez ludzi miasteczku, gdzie wiatr świszcze w kominach i trzaskają pootwierane drzwi. A co dopiero w porzuconym przez mieszkańców milionowym mieście? Różne myśli wtedy przychodzą do głowy.

Pociąg sunie nieśpiesznie. Jeśli tory zostały rozebrane, a droga prowadzi stromo z góry, trzeba zwolnić, pozwolić ludziom wyskoczyć… Zubrow wzmocnił posterunki, nakazał obserwację terenu. Sam bez przerwy wpatruje się w noktowizyjny celownik. Wtem reflektor podczerwieni oświetlił odrażające kłębowisko i setki szczurzych ślepi. Zaraz potem dostrzegł Zubrow znieruchomiałe ludzkie oczy. Nie wytrzymał, opuścił wzrok.

A cuda zaczęły się o świcie, gdy się zbliżali do sławnego miasta Hulaj pole.

Kiedy w oddali, na wschodzie, Zubrow ujrzał zielonkawoszarej barwy niebo, uspokoił się i zamknął oczy, wsparłszy się na dalmierzu peryskopowym. Zaraz jednak obserwator z wieży zestawu przeciwlotniczego krzyknął: – Ale zasuwa! Ale zasuwa! – Zubrow otrząsnął się, uzmysłowił sobie gdzie jest, wysunął peryskop i aż gwizdnął. Rzeczywiście, zasuwa!

Obok pociągu, po ubitej polnej drodze, pędziła taczanka. Ani chybi ta sama, którą jeszcze sam ojczulek Machno jeździł. Zaprzężona w czwórkę wronych koni, silnych jak szatany. Huk, i łoskot, i wszystko, niczym w tamtych chlubnych czasach. Taczanka cała przemalowana w kwiaty i rajskie ptaki, a na dębowym deskowaniu srebrnymi gwoździkami wybite mocno nieprzyzwoite zawołanie. Chłopisko batem konie pogania, a obok woźnicy jeszcze jeden, z cygańskim kolczykiem w uchu. Pierwszy ma czapkę z połamanym daszkiem, drugi – baranią papachę, srebrny kindżał u pasa, a za pasem obrzyn. Obrazek jak marzenie, oczu oderwać nie można. Wszystko bardzo stylowe, tylko antena radiostacji R-227 trochę narusza harmonię, no i zamiast cekaemu Maxima taczanka uzbrojona jest w automatyczny granatnik AGS-17 Płamia.

28
{"b":"122685","o":1}