Литмир - Электронная Библиотека

Ten z obrzynem i w kolczyku śmieje się i obrzuca pociąg przekleństwami, a woźnica okłada konie batem raz po raz, żeby zajechały eszelonowi drogę, gna taczankę wprost na szyny. Zubrow już niemal widzi, jak koła dotykają torów i przy tym zetknięciu odpadają z łoskotem, taczanka rozlatuje się na kawałki i wpada pod pociąg. Ale tamci tylko zęby szczerzą, śmieją się od ucha do ucha, niczego się nie boją, mkną śmierci naprzeciw i jeszcze klną zuchwale.

– Lokomotywa!

– Tak jest! – odpowiedział przez radio maszynista.

– Przyhamuj na chwilę, bo ich rozgnieciemy na miazgę. Koni szkoda.

Pociąg zahamował płynnie, a taczanka pędzi w stronę wagonu artyleryjskiego, jakby jej opętani pasażerowie wiedzieli, że właśnie tam można znaleźć dowódcę.

Zubrow wyjrzał z włazu.

– Pozdrawiam, panowie.

– Bądź i ty zdrów, jeśli nie żartujesz.

– Można wiedzieć, o co chodzi?

– A o to, że przed wami stacja Połogi. Dalej, za tą stacją, wasza droga się skończy, bo rozebraliśmy tory. W prawo, w stronę morza, tak samo. Tor rozebrany. Komu to morze potrzebne? Powrotu też nie ma, zresztą sami wiecie. Tak więc od stacji Połogi kierujcie się w lewo – na Hulajpole. Bat’ko Bogdan Saweła bije czołem, w gości zaprasza.

– Cóż, dzięki za zaproszenie. Skorzystamy z gościny.

– No i dobrze. A my będziemy was eskortować, pokażemy drogę.

– A to po co? Nasz pociąg jedzie po szynach, a szyny prowadzą do Hulajpola…

– Wszystko jedno, pojedziemy obok, drogę wskażemy. Bat’ko kazał.

– Skoro kazał, to jedźcie, tylko nie wskakujcie na szyny, bo pociąg niechcący zrobi z was placek.

– Jeszcze zobaczymy, kto z kogo placek zrobi!

Pociąg ruszył, a tu u Zubrowa już delegacja ważnych towarzyszy. – Nie mamy czasu – powiadają – na żadne wizyty, już dawno powinniśmy być w Moskwie!

– Święta racja – Zubrow na to – tylko że szyny prowadzą prosto do gościnnego gospodarza, a i to w jedną stronę.

– Opowiecie to wszystko w moskiewskiej prokuraturze, a my nigdzie w gościnę nie pojedziemy.

– No cóż, już wy tam, towarzysze, lepiej wiecie, co robić.

Na tym stanęło. A sławne miasto Hulajpole było już chyba blisko, bo i z prawej, i z lewej strony Złotego Eszelonu pędziły teraz taczanki niby eskorta honorowa, a tyle ich było, że trudno zliczyć. Każda inaczej zdobiona, uzbrojenie także różne: na jednej karabin maszynowy Goriunowa, na drugiej wielokokalibrowy DSzK, gdzie indziej Władimirow. Tu gra gramofon, tam słychać płyty kompaktowe, sprzęt firmy Toshiba. Złoty Eszelon pruje przed siebie, niczym transatlantyk sunący do portu w otoczeniu flotylli jachtów. Gwar, śmiech i wesele niosą się hen, po horyzont, a linia horyzontu ginie gdzieś w stepach – daleka, niewidoczna.

Hamulce zazgrzytały przed namiotem tak ogromnym, jak co najmniej cyrkowy. I już sam bat’ko Bogdan Saweła kroczy po perskich dywanach. Piękny jest, prawda, ale odziany dziwacznie – biały frak o długich połach i jedwabne czerwone zaporoskie hajdawery, wpuszczone w safianowe buty. Miejscowi przystojniacy aż zamilkli na widok tego stepowego witezia. Zubrow też oniemiał na chwilę, a potem gwizdnął. Rozpoznał we władcy stepów swego przyjaciela z lat dzieciństwa i młodości. Co prawda, wtedy groźny ataman nie nazywał się Bogdan Saweła, tylko Boria Sawieljew. Uczyli się razem z Zubrowem długie lata, najpierw w Korpusie Kadetów imienia Suworowa, potem w Kijowie zgłębiali tajemnice wywiadu w Wojskowej Akademii Kadr Dowódczych imienia Frunzego. Od jedenastego roku życia dzielił Witia Zubrow z Borią Sawieljewem upały i słotę, mróz i śnieżne zawieje, wspólną menażkę, długie nocne warty, musztrę i defilady. Książki także lubili te same.

Boria Sawieljew był młodzieńcem z żelaza. Twardym jak stal. Odkąd skończył jedenaście lat, ani dowódca plutonu, ani kompanii, ani batalionu nie mogli sobie z nim dać rady. Tak, twardy był jak stal Boria Sawieljew, lecz nie miał w sobie jej sprężystości. Wytrzymałość – 100%, elastyczność – 0. Tuż przed ostatnimi egzaminami narwaniec Sawieljew wykręcił taki numer, że trafił do batalionu karnego, nie zakończywszy formalnie długich lat nauki w uczelni wojskowej. Potem, jak słyszał Zubrow, coś podobnego zdarzyło się i w batalionie karnym – Boria, zdaje się, strzelił w pysk sierżanta i wtedy znalazł się już w prawdziwym więzieniu, a jeszcze później wszelki słuch o nim zaginął. Dopiero w Akademii Wojskowo-Dyplomatycznej GRU dowiedział się Zubrow o pewnym kombinatorze, który miał ksywę Saweła czy może Sołowiej, i spekulował złotem. Wtedy Zubrow pomyślał: czy ten koleś to aby przypadkiem nie mój przyjaciel?

I oto on, we własnej osobie, staje przed Zubrowem na perskich dywanach, w safianowych butach i z buławą atamańską w dłoni. Wokoło – morze taczanek. Kiedy brakuje paliwa, powrót do lekkiego transportu konnego to jedyne rozsądne rozwiązanie. Czwórka koni i ciężki karabin maszynowy. Łatwość manewru w połączeniu z siłą ognia. A na czele całej tej chyżej, rączej stepowej kawalkady – przyjaciel Zubrowa, zwany Bogdanem Sawełą. Szkoda, że okoliczności tak się złożyły. Zubrow wolałby już trafić pomiędzy ludożerców z Fidżi, z nimi można by chociaż pogadać przed śmiercią, a z Sawełą ciężka sprawa. Nie lubi on komunistów i nie puści ich w dalszą drogę. Zubrow też ich nie kocha, ale nie ma prawa, ot tak, po prostu, wydać ludzi na pastwę tego wilka stepowego. Z Sawełą człowiek się nie dogada, wiadomo – nie można go złamać ani kupić. Dlatego tutaj skończy się trasa Złotego Eszelonu. Tutaj straci Zubrow cały batalion i sam polegnie, broniąc tych pieprzonych komuchów, którzy ani jemu, ani jego ojczyźnie nie uczynili nigdy nic dobrego. Ale człowiek honoru nie wykupuje się ludzkim życiem…

Otworzył Zubrow drzwi i oto już pierwszy pluton przed nim, stoi w szyku, prezentuje broń, a cały batalion Specnazu obsiadł dachy wagonów, jak małpy gałąź bananowca. Wstąpił Zubrow na kobierce, zorientował się, że władca stepów poznał go, ale nic po sobie znać nie daje. Pokłonił się więc atamanowi Sawele, on zaś uścisnął go i ucałowali się trzy razy. Na ten widok muzykanci uderzyli w bębny i zadęli w litaury, a wiatr stepowy poniósł po wyschniętych jarach i wąwozach głuchy rytm tanecznych dźwięków, głośniejszy i weselszy łoskot werbli. Kaemista nie wytrzymał, cisnął czapką o ziemię i puścił się w pląs, zapiewajły, ująwszy się pod łokcie, podchwycili pieśń. Po chwili przyłączyli się kaemiści na taczankach, włączywszy swoje Sony i Grundigi, i ruszyła w tany cała hurma, za nią zaś batalion Specnazu. I już bat’ko Saweła prowadzi Zubrowa na private discussion.

Usiedli, wypili po koniaku. Na początek, jak to jest przyjęte w sferach dyplomatycznych, pogawędzili o pogodzie i o zaćmieniu Księżyca, które miało nastąpić w przyszłym roku. A potem chwycił bat’ko Saweła Zubrowa za kołnierz i spytał, czy ten rozumie, że tu kres jego drogi. Ostygł nieco, gdy się upewnił, że Zubrow jest tego świadom.

– Słuchaj – powiada Saweła – cała Ukraina wie, kogo wieziesz tym pociągiem. Ale jesteś moim przyjacielem, dlatego pomogę ci. Oto co proponuję: wyprowadź wszystkich komunistów i własnoręcznie zarąb ich szablą. Szablę dostaniesz. I nam wyświadczysz przysługę, i sam serce uradujesz. A potem możesz jechać, dokąd oczy poniosą, w cztery strony świata, już ja ci drogę zbuduję, choćby do samego Rostowa.

– Nie. – W głosie Zubrowa nie słychać wahania. Nieugięty ataman nie traci nadziei na kompromisowe wyjście z sytuacji.

– Ach, Zubrow, Zubrow, skoro ty nie chcesz komunistów zabijać i ja też ich zabijać przestanę, co o nas ludzie pomyślą? Cóż z nas w takim razie za inteligenci?

– Nie – upiera się Zubrow. – Najpierw zabij mnie, bat’ko! Potem rżnij kogo tylko dusza zapragnie z mojego eszelonu.

– O nie, mój przyjacielu, nie bierz mnie za żądnego krwi wampira. Nie wpatruj się tak w moje hajdawery! W Ameryce prezydenci też muszą się liczyć z opinią publiczną, też ubierają się stosownie do gustów większości. A więc jesteś moim przyjacielem i ja cię uratuję. Komunistów nie mogę przepuścić przez swoje terytorium, ludzie mi na to nie pozwolą, a także moje własne sumienie. Ale z każdej sytuacji można znaleźć wyjście. Chodź, pociągniemy losy. Do kogo fortuna się uśmiechnie, ten będzie górą. Pal sześć reputację! Dla ciebie, Zubrow, gotów jestem ją zaszargać. Jutro się odegram. Wiesz ty, ilu tu komunistów po stepie się wałęsa? No co, jesteś gotów? Losujemy?

29
{"b":"122685","o":1}