Литмир - Электронная Библиотека

– A ci? – Sańka spojrzał na brezent.

– Osiemnastu. Dostali rakietą ze śmigłowca. No, dobra! Ruszajcie, droga wolna, czołg zjechał.

– Powodzenia, kapitanie. Przez resztę drogi milczeli.

Rozdział 15

DESPERACJA

Rzęsisty deszcz zacinał na stalowych płytach pancerza, wiatr świstał w lufach armat, wyginał anteny radiostacji.

Pociąg znieruchomiał na rozjeździe. Zapadła noc, ale światła pozostawały wygaszone: nie miał kto uruchomić diesla w lokomotywie. W ciemnościach trzaskały niedomknięte drzwi. Przez wybite okno toalety wiatr tłoczył hektolitry wody deszczowej, która rozpływała się po korytarzach, przemieszana z brudem i błotem.

Co naprawdę przewozili? W imię czego dowódca prowadził ich na śmierć?

Straszliwe rzeczy działy się tej nocy w eszelonie, nie wiedzieć czemu zwanym Złotym. Pierwszy pluton starł się w walce wręcz z trzecim. W przerażającej nocnej bijatyce dźgano się nożami w brzuch, w szyję, gdzie popadnie. Poszły w ruch pasy, kastety, walono kolbami po czaszkach. Dlaczego nie strzelano? Po prostu nikt na to nie wpadł. W przeciwnym przypadku z pewnością doszłoby do wymiany ognia.

W szóstym plutonie zarzynano dowódcę. Ćwiartowano go powoli, kawałkując na mniejsze i większe części. Dziewiąty dorwał się do wódki, wszyscy się spili na umór – i wybuchła bójka na saperki.

Niespodziewanie skończyło się jedynowładztwo Zubrowa. Nie było żadnej oficjalnej dymisji, po prostu Zubrow, świadom swej hańby, zniknął z ludzkich oczu. Tym samym jakby złożył rezygnację. Słowa nie powiedział, ale wszyscy tak to właśnie odczytali. I to w mig. Wtedy ogarnął ich absolutny szał. Nie byli teraz żołnierzami, lecz bandą łajdaków, morderców i gwałcicieli. Poszliby bez słowa za pierwszym lepszym oprychem, poszliby dokądkolwiek – do gangu, do ochrony łagru, albo rozwalać ludziom czerepy saperkami. I niech ojczyzna nie poważy się ich rozliczać!

Któż to może wiedzieć, dlaczego sprawy potoczyły się w tym kierunku. Jedno pewne: wszystko było dokładnie tak, a może nawet gorzej. W ciemnościach nie wszystko wszak dało się zauważyć, nie wszystko zapadło w pijaną pamięć, a jeśli nawet, to komuż by o tym opowiedzieć?

Tamtej nocy bardzo niewielu było trzeźwych w eszelonie. Ale i tacy się znaleźli. Na przykład Czyrwa Lider. Właśnie wtedy postanowił zrealizować to, co już od dawna miał zaplanowane. Wyszedł na platformę z samochodami i zaczął nasłuchiwać. Tuż obok żołnierze jednemu ze swoich zadawali śmierć za złodziejstwo. Co ukradł, nikogo nie obchodziło.

Każdy zaprzątnięty był tylko jednym – bić tak, żeby zabić!

Czyrwa Lider oparł dwie deski o tył platformy, umocował je jak należy, zwolnił hamulce pojazdu i pchnął go ramieniem. GAZ-166 stoczył się w ciemność.

Ze skrytki pod wagonem wyjął Czyrwa worek ze złotymi carskimi monetami, żałując, że tak niewiele zdążył ich wtedy zrabować z sejfu. Druga okazja się nie trafiła. Teraz też nie miał ochoty pchać się do wagonu dowódcy. A mało to co może się zdarzyć? Nie warto ryzykować. Uch, ależ to ciężkie! Czyrwa cisnął do wozu skrzynkę konserw i skrzynkę amunicji, zarzucił kałasza na ramię i po raz ostatni wrócił do wagonu. Po baby.

Mało ich zostało w pociągu. Kiedy tylko Zubrow otworzył kontener i odkrył oszustwo, wiadomość błyskawicznie obiegła wszystkie wagony i dziewczyny zniknęły, jakby ich nigdy nie było. Poczuły, że robi się niebezpiecznie.

Jednej udało się wskoczyć do pociągu jadącego w przeciwnym kierunku. Druga obiecująco zakasawszy spódnicę zatrzymała przypadkową ciężarówkę z podejrzanymi pasażerami i przyłączyła się do nich. Jeszcze inna, nie zapominając o węzełku z dobytkiem, po prostu się gdzieś rozpłynęła – i tyle. Zostały w zasadzie tylko te, które postanowiły na ostatek się zabawić. Na to, że dojadą do Moskwy, nie mogły już liczyć. Cóż im w końcu zostało z tego życia? Tylko pohulać, zaszaleć.

Czyrwa Lider przeciskał się wzdłuż wagonów, spychając z drogi śpiących i pijanych. Półgłosem zwoływał baby. Eszelon już się uspokoił, słychać było tylko jęki rannych i pobitych. A dziewczyny, jakby tylko czekały na wezwanie, zebrały się ochoczo, znużone rozpustą. Czyrwa wybrał trzy z nich – energiczne, zadziorne.

– Ze mną, kobitki, nie zginiecie!

Dziewczyny roześmiały się, zadowolone, że Czyrwa zabiera je ze sobą.

– Chodźcie, tędy. Nie hałasujcie, krzykaczki! Gęby na kłódkę!

Wtedy to chwyciła Czyrwę za gardło czyjaś łapa, i to tak potężna, że Lider ani przez chwilę nie miał wątpliwości, do kogo należy.

Sałymon tej nocy także był trzeźwy. Biegał po wagonach, uspokajał, rozdzielał walczących, póki nie zrozumiał, że to na nic. Zince przykazał siedzieć w przedziale pod pryczą, nie wyłazić. Uratował Dracza, z którym chciano się rozprawić i także zapędził go do przedziału. Dracz cały czas szukał Lubki, ale ona, nie w ciemię bita, siedziała tam od samego początku. Sałymon przyprowadził także Paula. Kiedy sierżant go znalazł, bronił się przed dwójką pijanych, niewprawnie choć z zapałem wymachując saperką. Siłacz wyratował Amerykanina z opresji, rozwścieczonego i niepojmującego, za co go napadnięto, po czym przezornie przekazał Rossa Draczowi. Sądził, że tak będzie bezpieczniej. Chciał też sprawdzić, co z Oksaną, stukał w pancerne drzwi, ale po drugiej stronie było cicho. A, niech Zubrow sam się o nią zatroszczy! Do diabła z takim dowódcą!

A kiedy jęki i wrzaski ucichły, i eszelon zapadł w pijackie odrętwienie, Sałymon usłyszał ciche nawoływanie Czyrwy Lidera, zaczaił się na niego w ciemnościach i chwycił za gardło.

– A ty, sukinsynu, dokąd się wybierasz?

– Sałymon, bracie, puść! – jęknął błagalnie Czyrwa. – Idę w step.

Sałymon nie spytał, czego Czyrwa zamierza szukać w stepie głuchą nocą, w ulewnym deszczu. Po prostu bez słowa zwolnił swój żelazny uchwyt.

Zdawało się Oksanie, że już całe wieki siedzi wciśnięta w kąt przedziału wyznaczonego na kwaterę dowódcy, na wąskiej pryczy, okutana szynelem pułkownika. Co tu się wyrabiało, mateczko kochana, co się wyrabiało! Najpierw eszelon stanął. Potem zaczęła się bieganina po wagonach. Później ktoś na kogoś wrzeszczał. Wreszcie usłyszała ostrożne pukanie do drzwi i jakiś głos, pytający czy ona jest w środku. Ale nie był to ten jedyny głos, który z pewnością by rozpoznała. Potem rozległy się krzyki – takie, jakie już raz w życiu słyszała. W drzwi załomotano, zaczęto walić kolbami, ale były pancerne, wytrzymały. Wtedy ktoś podciągnął się na rękach, uchwyciwszy za ich górną krawędź i za szybą ukazała się jakaś chamska morda.

Wówczas Oksana po raz pierwszy wstała ze swojego miejsca, nacisnęła dźwignię i na okienko opadła stalowa żaluzja, przycinając intruzowi palce. Jednocześnie w pomieszczeniu zapanowała zupełna ciemność, jak gdyby ktoś nagle przekręcił kontakt.

Oksana siedziała więc po ciemku, nie wiedząc, czy to dzień, czy już noc. Zubrow wciąż nie przychodził. Gdzie on jest, o Boże? Czy go aby nie zabili? A jeżeli tak?… Może broni się teraz ostatkiem sił, podczas gdy ona siedzi sobie bezpiecznie w przedziale?

Oksana zerwała się z pryczy, z hukiem otworzyła drzwi na oścież i wkroczyła z jednej ciemności w drugą. Może wrócić po latarkę? Ale gdzie jest? Trudno byłoby ją znaleźć bez światła. Mimo to Oksana zaczęła wokół szukać po omacku, ale nigdzie nie mogła natrafić na latarkę. Przecież powinna tu być! Jeśli pułkownika ktoś obudzi w środku nocy, musi mieć latarkę w zasięgu ręki, prawej ręki. Oksana położyła się na pryczy na wznak, głowę miała na poduszce Zubrowa. Więc gdzie? Zaraz, idiotko, przecież pułkownik ma dłuższe ręce. Uniosła się nieco, wyciągnęła rękę i poczuła pod palcami stalowy chłód. Namacała przycisk i jaskrawy snop światła trysnął z latarki pod sufit.

Teraz przed siebie! Korytarzem do wyjścia. A może już za późno? Oksana z trudem odsunęła rygle pancernych drzwi. Stieczkin z magazynkiem na dwadzieścia naboi został w przedziale.

37
{"b":"122685","o":1}