Литмир - Электронная Библиотека

Grudy ziemi aż prysnęły wokół eszelonu. Specnaz ruszył z kopyta. Już widać okopy najeżone lufami karabinów maszynowych i granatników – kto wie, co się może zdarzyć? Lepsze dziesięć metrów okopu niż metr mogiły.

Gaziki w mgnieniu oka pokonały nasyp i trzy z nich ruszyły w stronę lotniska.

11.15. Została nawiązana łączność radiowa z lokalnymi władzami i Zubrow w imieniu Biura Politycznego zażądałby ogłoszono alarm bojowy we wszystkich pododdziałach sił zbrojnych, wojsk wewnętrznych MSW, milicji i KGB. Polecił także, by poinformowano go o wszystkich sprawnych śmigłowcach, znajdujących się zarówno na ziemi, jak i w powietrzu.

11.16. Zarekwirowano pierwszą wywrotkę. 11.18. Zarekwirowano motocykl i autobus szkolny.

11.23. Lokalne władze zameldowały o podjętych krokach i poinformowały, że w okolicy miasta nie ma ani jednego sprawnego śmigłowca.

11.32. Grupa Specnazu znalazła się na terenie na wpół opuszczonego lotniska.

11.39. Potwierdzono, że nie ma tam sprawnych śmigłowców.

12.13. Ostatnia z grup pościgowych przy użyciu zarekwirowanych pojazdów przystąpiła do wypełniania zadania bojowego.

12.24. Starszy sierżant Sałymon zameldował z lotniska o zatrzymaniu śmigłowca Mi-8, który właśnie wylądował z delegacją miejscowych przywódców partyjnych na pokładzie.

12.27. Śmigłowiec z grupą specnazowców na pokładzie przystąpił do wypełniania zadania: poszukiwania obywatela Stanów Zjednoczonych, Paula Rossa.

12.29. Pułkownik Zubrow powiadomił, że w imieniu Biura Politycznego śmigłowiec Mi-8 został zarekwirowany w celu realizacji odpowiedzialnego zadania rządowego. W wypadku jeśli stalingradzki komitet obwodowy jeszcze raz świadomie poda fałszywą informację, Złoty Batalion Specnazu w imieniu Biura Politycznego przeprowadzi czystkę w szeregach miejscowej organizacji partyjnej, a członkowie jej kierownictwa, którzy bezpośrednio zawinili, zostaną powieszeni na słupach telefonicznych, telegraficznych i innych.

12.41. Pułkownikowi Zubrowowi doniesiono z komitetu obwodowego o przekazaniu do jego dyspozycji dwóch śmigłowców Mi-24, jednego Mi-6 i trzech Mi-8, a także o zamknięciu wszystkich dróg w rejonie miasta, wystawieniu patroli i blokadach oraz o wyznaczeniu odpowiedzialnego pracownika komitetu do dyspozycji Zubrowa w celu koordynacji działań miejscowych organów i pododdziałów znajdujących się pod komendą pułkownika.

W tym czasie Zubrow osobiście prowadził śledztwo. W ciągu godziny zebrał liczne informacje od oficerów i żołnierzy, miejscowych pracowników kolei oraz innych zatrzymanych osób. Wniosek był prosty i jasny: Ross został porwany. Porwanie starannie zaplanowano, przygotowano w najdrobniejszych szczegółach i zrealizowano z pełnym powodzeniem. Poszukiwania trwające dzień i noc nie przyniosły rezultatów.

W pociągu Ross się nudził. Doskwierały mu zwłaszcza dwie rzeczy – brak konkretnych informacji i przyzwoitej łazienki. To ostatnie, czyli absolutna niemożność umycia się po ludzku, prawdziwie go przygnębiało. Za każdym razem, kiedy pociąg się zatrzymywał, żeby uzupełnić zapas wody, Ross starał się skorzystać z okazji.

Tak było i teraz. Wszyscy już wrócili do wagonów, a on wciąż jeszcze pluskał się, parskając, pod strumieniem wody. Nagle wydało mu się, że nie jest sam. Rozejrzał się nerwowo – wokół był tylko step, ani żywej duszy. Panowała zupełna cisza. A jednak wrażenie, że ktoś go obserwuje, nie opuszczało Rossa. Mógłby przysiąc, że z pobliskich krzewów czyjeś oczy śledzą każdy jego ruch. Naraz ogarnął go paniczny strach. Ross rzucił się w stronę pociągu, przeskakując tory i myśląc o tym, jak przyjemnie będzie się znaleźć znów w bezpiecznym miejscu, pod ochroną armat. O, dobrodziejstwa cywilizacji! Ale w tej samej chwili, gdy ta myśl zagościła w świadomości Rossa, lasso z grubej liny, cicho świsnąwszy w powietrzu, zacisnęło się wokół Amerykanina i szarpnęło jego ciało w bok. Ross stoczył się z nasypu; przez głowę przemknęło mu, że połamie sobie wszystkie kości. Nie poczuł jednak bólu, nie słyszał też żadnego dźwięku.

Ocknął się ze zmarzniętymi plecami i płonącą twarzą. Żar bił od małego ogniska, które paliło się pół metra od niego. Ross leżał na wznak, czuł się jak na ciężkim kacu, przed oczyma wszystko mu płynęło. Widział tylko jakieś niewyraźne cienie. Nagle ktoś go szturchnął w okolicę nerek i jakiś głos odezwał się:

– Gadaj, ty ruska świnio.

Słowa były rosyjskie, ale akcent nieznajomy. Ross nie miał pojęcia, jakich informacji od niego oczekują. Gdybym tylko trochę lepiej widział, pomyślał, mógłbym się zorientować, co to za ludzie. Spróbował podnieść ręce do twarzy, ale próbę tę udaremnił gwałtowny ból w prawym ramieniu.

– O Boże! – jęknął Ross w ojczystym języku.

– Ilu was jedzie w pociągu? – zapytał inny głos z takim samym dziwnym akcentem.

Teraz Ross dostrzegł, chociaż kontury wciąż jeszcze mu się zamazywały, że było ich chyba ze dwudziestu. Ten, który stał przed nim, miał mundur w barwach ochronnych. Twarz mężczyzny, przeciętą długą blizną, okalała czarna broda. Płonące oczy spoglądały na Rossa surowo i władczo. Natychmiast się zorientował, iż ma do czynienia z przywódcą.

– Jedną chwileczkę, bardzo proszę – wymamrotał Ross po rosyjsku. – Mogę dostać trochę wody?

– Wodę dostaniesz później. A teraz mów. – Człowiek z blizną znów zadał pytanie: – Ilu ludzi jest w pociągu?

– Niech pan posłucha – zaczął Ross bardziej do rzeczy. – Nie jestem Rosjaninem. Pochodzę z Chicago. To Ameryka, Stany Zjednoczone. – Ramię wciąż jeszcze go bolało, na prawej ręce zaschła plama krwi.

– Zdejmuj buty.

To był rozkaz. Ross z najwyższym trudem spróbował usiąść. Niewysoki mężczyzna, także z brodą, chwyciwszy go za łydki, ściągnął mu buty. Ross zauważył, że ma na głowie maleńką jarmułkę, przypiętą do włosów kilkoma wsuwkami. Jarmułka była ciemnoczerwona, haftowana jaskrawozieloną i żółtą nicią. Żyd? – przemknęło Rossowi przez głowę.

Kiedy już pozbawiono go butów i skarpetek, ukląkł przed nim jakiś mężczyzna w mundurze polowym. Rossa zdumiało, z jak niewiarygodną szybkością poruszali się ci niewielkiego wzrostu ludzie, ale jego zdziwienie nie trwało długo – zastąpił je ból. Mały brodacz trzymał w ręku grubą pałkę, którą z całej siły uderzył Rossa po piętach. Amerykanin krzyknął, skurczył się cały.

– Ruski psie, niewierna świnio! Ilu ludzi jest w pociągu?

– Nie wiem dokładnie, może dwudziestu. Nie widziałem wszystkich. Jestem Amerykaninem! Spójrzcie na moje buty, w Moskwie takich nie robią! Popatrzcie na ubranie, wszystko, co mam na sobie jest amerykańskie, nie rosyjskie. A-me-ry-kań-skie!

Coś w tej wypowiedzi zastanowiło jego inkwizytora. Nagle wyrzucił z siebie jakieś zdanie w języku, którego Paul nie znał. Teraz spostrzegł pozostałych – czarnobrodych, ciemnookich, w purpurowych, kolorowo wyszywanych jarmułkach. Ross rozmyślał gorączkowo, kim mogą być ci ludzie, ale nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. Takie jarmułki, wiedział o tym, nosili tylko ortodoksyjni Żydzi, ale skąd by się wzięła w tych stepach banda ortodoksyjnych Żydów-maruderów? A jeśli to nie Żydzi, w takim razie muzułmanie. Wszyscy jednak muzułmanie, o których Ross kiedykolwiek słyszał, nosili na głowach turbany lub chusty, takie jak Arafat, a ci nie. Zatem kim właściwie byli?

– Powiedziałeś, że twoje buty są amerykańskie?

– Tak, amerykańskie. Stany Zjednoczone. Przyjechałem z Ameryki. Nie jestem Rosjaninem! Reszta tak, ale ja nie.

Ross nagle się zorientował, że płacze, najpierw cicho, potem pochlipując. Szlochał, z trudem chwytając oddech.

Przywódca dał znak ręką i mężczyzna klęczący obok Rossa silnie uderzył go w twarz wierzchem dłoni. Głowa Paula poleciała do tyłu, ale zatrzymała się na czymś miękkim. I znów Ross usłyszał zadane ostrym tonem pytanie:

– Co robi Amerykanin między zabójcami ze Specnazu? Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że ruscy kłamią. – Skinięcie dłoni i pałka po raz drugi boleśnie uderzyła Rossa po piętach.

32
{"b":"122685","o":1}