Литмир - Электронная Библиотека

Krzyknął i ordynarnie zaklął w ojczystym języku, po chwili jednak znów zaczął wyjaśniać po rosyjsku:

– Proszę, wysłuchajcie mnie. Jestem amerykańskim biznesmenem. Przyjechałem tutaj, żeby sprzedać Rosjanom mydło. Nie mam nic wspólnego ze Specnazem. Jadą jako ochrona mojego mydła, to wszystko.

Jego zapewnienia wywołały wybuch śmiechu, a potem krótką wymianę zdań pomiędzy porywaczami. Człowiek z blizną, wciąż jeszcze rozbawiony, podszedł do Paula na tyle blisko, że ten poczuł od niego ostry zapach końskiego i ludzkiego potu. Wzdrygnął się z obrzydzenia.

– I ty myślisz, że uwierzymy w tę bajeczkę? Że mydło przedstawia dla waszej armii bezcenną wartość? Ten pociąg realizuje zadanie bojowe, a ty stanowisz jego część.

– Nie! – Rossa ogarnęła rozpacz. Kimkolwiek byli ci ludzie, zdecydowanie nie lubili Rosjan. – Żaden Rosjanin nie powierzy Amerykaninowi zadania bojowego. Przecież mamy na pieńku z Ruskimi już bez mała sto lat. Nie pamiętacie, kto zbroił Afgańczyków? My! Słyszeliście o wojnie wietnamskiej? Walczyliśmy w Wietnamie, bo myśleliśmy, że za Wietnamczykami stoją Rosjanie. Fidela Castro też próbowaliśmy zabić. A Grenada? – Ross użył angielskiej nazwy wyspy, ponieważ rosyjskiej nie znał. – Myślicie, że teraz nagle zaczniemy pomagać ruskim?

– Dobrze mówisz, bo głośno. Byłeś w tym pociągu, a to pociąg wojskowy.

– Powiedziano mi, że droga jest niebezpieczna, że gangsterzy i złodzieje chcą przechwycić mydło, dlatego potrzebna będzie ochrona ładunku.

– Skąd przyjechałeś?

– Z Odessy.

– Ta trasa nie prowadzi z Odessy do Moskwy.

– Normalna trasa jest zamknięta, trzeba było korzystać z objazdów.

Nagle poczuł, że ktoś mu rozpina spodnie.

– Zaraz, chwileczkę, co robicie?

Ale już zdarto z niego spodnie i kalesony, i Ross znowu poczuł z tyłu dotkliwy, chłodny wiatr, a z przodu nieprzyjemny żar ogniska.

– Aha. Jesteś obrzezany.

Ktoś siłą rozwarł mu nogi i sękate palce mocno uchwyciły jego członek. To niemożliwe! To idiotyczny żart, idiotyczny żart, nic więcej. O Boże, mam taką nadzieję!

– Tak, oczywiście. – Ross z trudem wykrztusił te słowa przez zaciśnięte zęby.

– Dlaczego?

– W Ameryce wszystkich obrzezuje się od razu po urodzeniu.

– Chrześcijanie tego nie praktykują. Jakiego jesteś wyznania?

Ross wiedział, że od odpowiedzi na to pytanie może zależeć jego życie. Nie miał jednak pojęcia, jaką powinien podać.

Jasne, że ci ludzie to jacyś fanatycy religijni, ale jacy? Jeśli są muzułmanami, nie należy mówić, że jest żydem. Ale nie może przecież twierdzić, że jest wyznawcą islamu, ponieważ nic nie wie o tej religii, co porywacze bez trudu stwierdzą. Ich wypowiedź na temat chrześcijan nie brzmiała zbyt przyjaźnie, i chyba w ogóle nie uwierzyli, że jest obrzezanym chrześcijaninem. Więc co powiedzieć? No cóż, chyba tylko prawdę. W każdym razie większą część prawdy.

– Nie należę do żadnego kościoła. W moim kraju obrzezanie nie ma charakteru religijnego. To zabieg wyłącznie higieniczny.

– To znaczy, że jesteś ateistą? Wierzysz w mydło?

– Nie. Wierzę w Boga. Ale nie należę do żadnego kościoła, już mówiłem.

To oświadczenie znów wywołało wśród obecnych ożywioną wymianę zdań w niezrozumiałym języku. Po upływie kilku minut Ross poprosił nieśmiało:

– Proszę, pozwólcie mi z powrotem włożyć spodnie.

– Włożysz te spodnie albo jako człowiek nowy, albo martwy.

Ten z blizną odwrócił się i odszedł od Rossa, a razem z nim oddalili się prawie wszyscy obecni. Przy Paulu zostało trzech mężczyzn. Szarpnięciem pomogli mu wstać, a jeden z nich wziął koc i poduszkę, na których leżał Ross.

– Idź za mną.

Popchnęli go w stronę ogniska, a on potknął się i upadł na kolana, tuż obok płomieni. Czyjeś silne łapsko chwyciło go za kołnierz kurtki i cisnęło na koc.

Ledwie Ross uświadomił sobie, co się dzieje, pojawił się jeszcze jeden mężczyzna. Trzymał w ręku metalowy talerz, na którym skwierczało mięso i leżała kupka drobno poszatkowanej kapusty.

– Zjedz jak człowiek.

Ross nie mógł się zorientować, czym przyprawiono mięso, ale było całkiem jadalne, czego nie dało się powiedzieć o kapuście. Dlatego też skoncentrował się na mięsie, w nadziei, że kiedy wróci do Chicago, lekarze wyciągną go z dolegliwości, których z pewnością się nabawi, spożywając to danie.

O czym ja myślę? – przemknęło mu raptem przez głowę. Jestem w rękach na wpół obłąkanych fanatyków religijnych, prawie goły, tuż przy ognisku, jaja mi powiewają na wietrze, a tamci z zapałem dyskutują, co zrobić z moim obrzezanym członkiem. Rossa znów zatrzęsło, przebiegł go dreszcz.

Tymczasem jeden z porywaczy nagle poderwał się z ziemi, odszedł od ogniska i po paru minutach wrócił, trzymając w ręku metalowy kubek.

– Pij, to cię rozgrzeje.

Ross łyknął ostrożnie i zadowolony stwierdził, że pije gorącą herbatę miętową. Opróżnił kubek i oddał go strażnikowi ze słowami:

– Proszę jeszcze trochę.

Ale tamten pokręcił głową przecząco i wskazał na zbliżającą się grupę, na której czele kroczył człowiek z blizną.

– Widzisz, już podjęli decyzję.

Mężczyźni otoczyli Rossa i ten z blizną oznajmił:

– Wierzymy ci, Amerykaninie. A zatem zostaniesz z nami. Niewykluczone, że pomożesz nam bić się z ruskimi, tak jak pomagałeś naszym braciom w Afganistanie.

Ross załkał, ogarnęła go fala nagłej ulgi.

– Ale – ciągnął przywódca – wszystko to pod jednym warunkiem. Nie możesz zostać z nami, jeśli nie podporządkujesz się prawom Allacha. Musisz przejść na islam. W razie odmowy będziemy zmuszeni cię zabić, i to zaraz, na miejscu.

– Tylko że ja przecież nic nie wiem o waszej religii, nie wiem nawet, kim jesteście.

– Dowiesz się. Jesteśmy członkami bractwa sufich, wyznawcami świętych praw Koranu i obrońcami wiary proroka Mahometa.

– Czy przejście na waszą religię długo potrwa? – Kiedyś Ross coś czytał o krzyżowcach i nagle w jego pamięci wypłynęło zdanie: „Islam albo miecz”. Całkiem słusznie, pomyślał, mój profesor ocenił to jako nieskomplikowaną alternatywę.

– Musisz tylko obwieścić, że przyjmujesz wiarę Allacha i jego proroka Mahometa. To w zupełności wystarczy. A reszty nauczymy cię później. Teraz powtórz za mną trzy razy: – La Ilaha illa-lla; Muham-madu Rasulu-lla.

– Co to znaczy?

Oczy człowieka z blizną rozbłysły, jego dłoń zacisnęła się w pięść.

– Nie ma Boga nad Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem. Oto cała prawda.

Ross starał się, najwyraźniej jak mógł, wymawiać arabskie słowa, ale człowieka z blizną to nie zadowoliło. Chwycił Paula za ramiona i potrząsnął nim.

– Ważne są nie tylko słowa, Amerykaninie. Powinieneś wierzyć w to, co mówisz. Nie tylko twoje życie, ale i nieśmiertelność twojej duszy zależy od tego, jak głęboka jest twoja chęć nawrócenia się. Potrafimy rozpoznać krzywoprzysięzcę – tu wyprostował się, a jego oczy błysnęły – i zetrzeć go z oblicza ziemi.

Ross usiłował włożyć całą duszę w niezrozumiałe arabskie słowa. Człowiek z blizną wypowiedział formułkę trzy razy i trzy razy Paul powtórzył ją z modlitewnym, podniosłym zaśpiewem. Następnie przywódca uścisnął Rossa i podobnie, otoczywszy go, uczynili pozostali, obejmując nowo nawróconego za ramiona i ściskając mu ręce. Po raz pierwszy od chwili, gdy Paul odzyskał świadomość, pozwolił sobie na moment odprężenia. A więc jest teraz muzułmaninem. Pomyślał, co powiedzą na to jego rodzice, i jaki aplauz słuchaczy wzbudzi jego relacja o tym wszystkim przy drinkach w Chicago.

Twarz człowieka z blizną rozjaśnił uśmiech i przywódca otoczył Rossa ramieniem.

– Teraz pozostaje jeszcze dopełnić rytuału i już będziesz jednym z nas.

Tego Ross nie oczekiwał.

– Co masz na myśli?

– No jak to, wszyscy muzułmanie muszą być obrzezani. Naszych synów obrzezujemy, gdy skończą dziewięć lat, a nowo nawróconych wtedy, kiedy przyjmują islam. Ty jesteś nowo nawrócony, ale już obrzezany. Musieliśmy zatem rozważyć ten problem, gdyż sytuacja jest dość niezwykła. Zetknęliśmy się z czymś takim po raz pierwszy. Stwierdziliśmy zresztą, że obrzezania dokonano nie całkiem prawidłowo. Dlatego też naprawimy błąd. Wszystko pójdzie bardzo szybko.

33
{"b":"122685","o":1}