Литмир - Электронная Библиотека

Ross poczuł słabość w kolanach, kubek wypadł mu z rąk. Człowiek z blizną odstąpił na bok, a zza jego pleców wysunął się inny muzułmanin, tak samo czarnooki i czarnobrody, i również w kolorowej krymce. W prawej ręce trzymał długi nóż, na którego wypolerowanym ostrzu igrały refleksy płomieni. Mężczyzna przypominał postać z Chagalla, ale w odróżnieniu od chagallowskiego anioła, płynącego ponad minaretami i obłokami, stał twardo obiema nogami na ziemi. Ktoś chwycił Rossa za ręce i przytrzymał mu je za plecami. Czarnobrody zbliżył się i ujął członek Paula lewą dłonią. W skupieniu zmarszczył brwi i zaczął przykładać do niego ostrze pod różnymi kątami, usiłując znaleźć najodpowiedniejszą pozycję. Ross poczuł, że zwieracz zaraz odmówi mu posłuszeństwa.

– W imię Allacha, jaki to tajny ładunek wiezie pociąg? – rozległ się głos, dobiegający jakby z niebios.

– Mydło – wybełkotał Ross.

– Co? Kpisz sobie z nas, psi synu!

– Słowo honoru. Mydło, tylko mydło.

Ostry ból sprawił, że Rossowi gwiazdy stanęły przed oczami, po czym zapadł się w jakąś czarną dziurę, zdoławszy przedtem wykrztusić ochryple:

– Mydło…

Otrzeźwił go poranny chłód. Wokół nie było nikogo. Ludzie i konie, chagallowski anioł z nożem w ręce i prorok naznaczony blizną, wszyscy zniknęli jak zły sen. Tliły się jeszcze jedynie węgielki wczorajszego ogniska. A może to był naprawdę tylko senny koszmar? Ross powoli, potykając się, ruszył na spotkanie nowego dnia, świtającego na horyzoncie. Wciąż jeszcze nie miał odwagi spojrzeć na miejsce, po którym wczoraj przejechał nóż czarnobrodego.

– Boże, spraw, żeby to wszystko okazało się tylko złym snem!

Pojawił się rankiem następnego dnia. Przemoknięty, głodny, zmordowany, rozpromieniony. Zubrow go uściskał, a potem kazał umyć, wytrzeć, nakarmić, a co do napojenia – tym postanowił zająć się osobiście. Rozkazał zwrócić wszystkie środki transportu ze śmigłowcami włącznie prawowitym właścicielom, przekazać wyrazy wdzięczności lokalnym władzom i złożyć najgorętsze podziękowania sławnemu miastu. A kiedy wszystko to zakończył, rozległ się wreszcie gwizd lokomotywy i wagony ruszyły, Zubrow nalał zakutanemu w puszysty szlafrok Rossowi pełną szklankę whisky Glenfiddich (specjalnie zabranej dla niego z Odessy), sobie też nie pożałował, wypił i polecił zwięźle:

– Opowiadaj.

Ross mówił długo. Historię mydła zaczął od samego początku. Opowiadał dowcipnie. Zubrow się śmiał, a Paul starał się włożyć całą duszę w swoją relację, wciąż mając na względzie, że Zubrow śmieje się tylko dlatego, że zmusza się do śmiechu. Ross zakończył opowieść, a pułkownik siedział naprzeciwko niego, objąwszy głowę rękami. Długo milczeli. Wreszcie Zubrow zapytał, czy Paul jest pewien, że w kontenerze istotnie znajduje się mydło.

– Jeżeli nie zostało ukradzione w Odessie, to tak. Mydło.

Nagle Ross ujrzał przed sobą absolutnie niewidzące oczy i znów nieznośna cisza wypełniła całą przestrzeń wokół, a stukot kół nie tylko jej nie zakłócał, lecz przeciwnie, podkreślał.

– Major Brusnikin i kapitan Dracz do mnie. Najpierw wpadł do przedziału Brusnikin i aż nim rzuciło z wrażenia – myślał, że Zubrow nie żyje. Pułkownik siedział przy oknie, odchylony do tyłu, a wyraz jego twarzy był taki, jaki widuje się u ludzi, którzy padli w walce. Kiedy pojawił się Dracz, na widok oblicza dowódcy chciał krzyknąć: „Wody!”. Ale nie krzyknął – w twarzy Zubrowa, prócz trupiej, zielonkawej barwy, dostrzegł jeszcze coś, jakby desperacką decyzję samobójstwa lub wizję celi śmierci. Dracz rzucił się do Rossa: coś mu zrobił, ścierwo? Oczywiście pytał bez słów, samymi tylko oczyma. Brusnikin zadał wzrokiem to samo pytanie, tyle że bardziej konkretnie: coście tu pili? Ross też nic z tego nie rozumiał. Gadali, rozmawiali, wypili całkiem niewiele. Co się stało?

Zubrow, nie odwracając głowy, skierował spojrzenie na Brusnikina.

– Majorze Brusnikin, co wieziemy w kontenerze?

– Mydło, towarzyszu pułkowniku.

– Mydło to legenda dla postronnych, a naprawdę?

– Mydło, towarzyszu pułkowniku. Ludzie gadają o broni strategicznej, ale to właśnie jest legenda, a w rzeczywistości wieziemy mydło.

– Skąd wiesz?

– Słucham codziennie o piętnastej komunikatów rządowych. Cóż, sprzeczne informacje, sami wymyślili tę legendę, ze strachu.

– To dlaczego przez całą drogę milczałeś.

– Sądziłem, że pan sam się domyślił. Boleśniej dotknąć pułkownika Zubrowa nie było można. Brusnikin najpierw się wygadał, a potem dopiero ugryzł w język. Wyszło na to, że Zubrow to skończony bałwan, który w ogóle nic nie zrozumiał, mimo że sytuacja wydawała się całkiem oczywista.

– Kapitanie Dracz!

– Tak jest!

– Co wieziemy w kontenerze?

– Najpierw było tam mydło, a teraz kontener jest pusty.

– Skąd wiesz?

– Hm… powiedziała mi jedna kobieta, we wszystkim zorientowana.

– A co się stało z mydłem?

– Zostało ukradzione w Odessie. Kontener załadowano już pusty.

– Co ludzie wiedzą na temat zawartości kontenera?

– Żołnierze są przekonani, że wiozą broń strategiczną, oddziałującą na psychikę, a hm… wszystkie baby uważają, że to mydło. Z powodu tego mydła się do was przyczepiły.

– Ale jedna z nich wie, że kontener jest pusty. Więc po co z nami jedzie?

– Przepraszam, towarzyszu pułkowniku, jechała z powodu mydła, ale kiedy się zorientowała, że go nie ma, została… z mojego powodu.

– Rozumiem. Jedzie z twojego powodu. Ale z jakiego powodu ty jedziesz? Zdajesz sobie chyba sprawę, że czy kontener pusty, czy pełny, chodzi o mydło?

Oficer, któremu rozkazano wieźć mydło i w związku z tym zabijać ludzi, poświęcać ich życie i własne, nie zasługuje na miano oficera. Wybacz mi, Paul, ty jesteś handlowcem i nic w tym złego, ale oficer nie ma prawa zabijać ludzi z powodu mydła. Prawdziwy oficer nie powinien wypełniać takich rozkazów, tylko palnąć sobie w łeb. A zanim to zrobi, zameldować o wszystkim swojemu dowódcy, żeby i ten mógł się zastrzelić.

Zubrow zamilkł na długo.

Potem nagle stał się oficjalny – zapiął się na wszystkie guziki, jak się to mówi w wojsku.

– A więc tak. Na pierwszym rozjeździe kierujemy eszelon na ślepy tor. Wyznaczam komisję, która otworzy kontener. W jej skład wchodzę ja, major Brusnikin i kapitan Dracz. Obywatel Stanów Zjednoczonych Ameryki Paul Ross nie może zostać członkiem komisji, ale zostaje powołany w charakterze świadka i konsultanta.

– Jestem wielce zobowiązany.

– Ale po co otwierać? – zdziwił się Dracz. – Dowieziemy kontener i oddamy. Plomby są nienaruszone, taki ładunek otrzymaliśmy, takiśmy przywieźli, a jeżeli kontener jest pusty, to już nie nasze zmartwienie…

Zubrow obrzucił Dracza takim spojrzeniem, że ten przysiągł sobie w duchu: na temat honoru oficerskiego nigdy więcej w obecności Zubrowa nie będzie się wypowiadał i w ogóle zrewiduje swoje poglądy w tym zakresie.

– Proponuję, towarzyszu pułkowniku – zabrał głos Brusnikin – nie śpieszyć się z otwieraniem, poczekać do nocy… i zrobić to bez świadków.

– A czego mamy się bać? Jeżeli istotnie znajduje się tam broń strategiczna, jakaś aparatura i tak dalej, to batalion wie o tym i bez nas. Jeśli natomiast w kontenerze jest – albo było – mydło… to jaki sens robić z tego tajemnicę teraz? Pozostaniemy okryci hańbą do końca życia i wcześniej czy później i tak wszyscy się o tym dowiedzą. O, właśnie jest rozjazd. Brusnikin!

– Tak jest!

– Skierować pociąg na bocznicę.

Zubrow zerwał plomby z takim impetem, że wydawało się, iż wyszarpnął razem z nimi kawałek metalowego skobla. Zgrzytnęły zawiasy, drzwi się otworzyły i pułkownik wkroczył do ogromnego kontenera, jak do pustej celi na pięćdziesięciu więźniów. W rogu leżała rozbita skrzynka. Na podłodze poniewierało się kilka kostek mydła w żółto-zielonych opakowaniach. Zubrow podniósł jedną, rozwinął, powąchał. Odczytał napis na etykietce – ZEST – i rzucił mydło na podłogę.

34
{"b":"122685","o":1}