Литмир - Электронная Библиотека

Skoro udziałowcy spółki nic nie wiedzą, trzeba się zabrać do Hardinga. Biriukowa wezwała przez interkom szefa grupy dewizowych prostytutek.

– Gdzie jest teraz Lina?

– W hotelu „Ukraina” z wiceprezesem firmy Nike.

– Jak tylko uda ci się ją złapać, natychmiast do mnie.

– Tak jest.

Lina, nosząca przezwisko Łania, była chlubą grupy dewizówek.

Miała nienaganną figurę i niewinną buzię, a przy tym była również wykształcona. Nie tylko szwargotała w czterech językach, ale potrafiła rozmawiać na różne tematy – od komputerów do muzyki – słuchać zaś rozmówcy umiała tak, jak Dale’owi Carnegie* [*Amerykanin, autor m.in. poradnika „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”] nawet się nie śniło. Prawdę mówiąc, trzymanie takiego pracownika w grupie dewizówek było niemal zbrodnią: Łania, z jej inteligencją i sprytem, mogłaby zajść o wiele wyżej. Ale właśnie dlatego Biriukowej zupełnie się nie uśmiechało widzieć ją wśród swych pracownic. W Pierwszym Zarządzie było miejsce tylko dla jednej pięknej kobiety-Wali Biriukowej.

Łania, świeżutka jak prosto z wanny, weszła do gabinetu.

– Jesteś coraz ładniejsza, kochanie – powiedziała Biriukowa zupełnie szczerze.

– Ale gdzież tam, Walentyno Siergiejewno… – bardzo naturalnie zmieszała się Łania. Czternastoletnia dziewczynka, słysząc pierwszy w życiu „dorosły” komplement, nie mogłaby się zarumienić bardziej wzruszająco.

– Oto obiekt – rzuciła Biriukowa, podając Łani kopertę z fotografiami Hardinga. – Tu masz tysiąc dolarów na koszta, pokwituj. Jak go zdejmiesz, zawieź na „Daczę tatusia”. Dziś się przygotujesz, a jutro zostaniesz skierowana w odpowiednie miejsce. Kontakt z grupą zabezpieczenia o ósmej zero zero. – Walentyna wyjaśniła Łani jej zadanie i na koniec dodała z uśmiechem: – Dodatkowy komplet bielizny odbierzesz dzisiaj z magazynu od Trofimycza, zadzwonię do niego. Jasne?

– Tak jest, Walentyno Siergiejewno.

– To wszystko.

Biriukowa odprowadziła wzrokiem smukłą figurkę. Jak te dziewczyny to robią, że mimo zarywanych nocy nie mają podkrążonych oczu!

Że też się zdarzają takie cudowne dni, niech to wszyscy diabli! Pogoda – jakby Willie specjalnie ją zamówił, według swego gustu, niezła droga (co nieczęsto się zdarza nawet w okolicach Moskwy), nagranie nowej rosyjskiej grupy rockowej – bez wątpienia zrobi furorę na dzisiejszej imprezie… Do Srebrnego Boru Willie dojedzie w pół godziny; ruch jest niewielki. A tam, w letniej rezydencji ambasady amerykańskiej, będzie dziś masa ludzi, pieczone kiełbaski, trunki, zabawa… No i oczywiście również Anna ze swymi cudownymi nogami i biustem, ale, dla równowagi, ze swoim narzeczonym z San Francisco. Też sobie wybrał moment, żeby przyjechać! Jak Piłat w credo.

Willie zahamował na światłach i nagle coś rąbnęło go z tyłu. Jadąca za nim popielata Łada wbiła się w tylny zderzak jego Forda. Willie zaklął i wysiadł z auta, żeby obejrzeć szkodę. Z Łady wyfrunęła sprawczyni wypadku, z błagalnym spojrzeniem, w czarnej sukience z rozcięciem na prawym biodrze. Wzrok Willie’ego przeleciał rykoszetem od wycięcia do zgniecionego zderzaka i z powrotem. W końcu postanowił być nieugięty:

– Co za przykry wypadek. Trzeba wezwać policję. Na te słowa wargi dziewczyny zadrżały.

– Błagam pana, wszystko, tylko nie to, nie milicję! Pan jest przecież obcokrajowcem! Mogą mnie za to aresztować! Pan jest Amerykaninem, prawda?

Willie wyprostował się dumnie. Blondynka zaczęła szybko trzepać zupełnie niezłą angielszczyzną:

– Proszę, odjedźmy stąd jak najszybciej. Tu obok jest dacza mojego ojca, on jest w podróży służbowej w Egipcie. Ale wóz panu naprawią, niech się pan nie martwi. Ach, jaka ze mnie niezdara! Niech się pan zlituje, proszę! Przysięgam, za trzy kwadranse będzie pan miał nowy zderzak. Tylko proszę nie wzywać milicji! Pan ma takie miłe, przyjazne oczy!

Wzięła go za rękę.

Później Willie zaklinał się przed samym sobą, że wszystkiemu był winien szampan, który Lina (tak miała na imię nowa znajoma) wyjęła z lodówki, gdy tylko przyjechali na daczę. Dacza zrobiła na Hardingu duże wrażenie. Był tam nawet basen i jaccuzi.

– Pani ojciec jest pewnie członkiem rządu?

– Wywodzi się z prostych robotników. Choć teraz rzeczywiście piastuje odpowiedzialne stanowisko. Jest u nas takich wielu. Ale proszę mi mówić po imieniu, Willie…

Rozmowa szybko przeszła z wgniecionego zderzaka na tematy o wiele przyjemniejsze i ciekawsze – takie jak wróżenie z ręki i z kształtu czaszki. Lina, pochyliwszy się nad dłonią Hardinga, z zaskakującą dokładnością opisała mu jego przeszłość, a potem, obmacawszy czoło i potylicę, zauważyła przenikliwie, że Willie ma niezwykle silną wolę i podoba się kobietom.

Następnym punktem programu okazało się oczywiście łóżko. Tu Willie, który wiele w życiu widział, zupełnie zapomniał i o zderzaku, i o imprezie w ambasadzie. Co za dziewczyna, kurczę blade, co za dziewczyna! Mów po rosyjsku, maleńka, ja tak lubię słuchać…

Obdarzywszy go jeszcze jednym pocałunkiem, Lina zamruczała:

– Nie myślisz chyba, że jestem z KGB?

– Oczywiście, że nie, baby. To wszystko są bajki dla idiotów. Jeszcze, koteczku, jeszcze… O, tak!

– A dlaczego jest pan taki pewien, mister Harding, że nie jestem z KGB?

– Skąd znasz moje nazwisko?

– My wszystko o panu wiemy, mister Harding. A to, czego jeszcze nie wiemy – zaraz pan uzupełni. Tylko proszę bez histerii!

Lina przespacerowała się po pokoju i strzeliła palcami. Jak w bajce, ekran stojącego w rogu telewizora ożył i Willie zobaczył na nim siebie oraz Linę. O Boże, w jakiej sytuacji!

– Może się pan czegoś napije, mister Harding? Willie poniewczasie naciągnął na siebie kołdrę, a Lina kontynuowała:

– Czemu pan się tak denerwuje? Ludzka rzecz. Proponujemy panu mały interes. Moglibyśmy na przykład sprzedać ten film w Szwecji. Może nawet Hollywood się zainteresuje… Proszę spojrzeć, co za jakość zdjęć – palce lizać! A może pańska małżonka zechce pooglądać to sobie czasem na dobranoc?

Zęby Willie’ego zadzwoniły o szklankę, którą podała mi Lina.

– No dobra, dzieciaku, uspokój się. Na twoje szczęście rzeczywiście pracuję w KGB i nie życzymy sobie niepotrzebnego rozgłosu. Opowiesz mi wszystko, co wiesz o Paulu Rossie i o ładunku, który on wiezie. I nikt się o niczym nie dowie.

– A jakie mam gwarancje? – spytał Willie, przytomniejąc.

– Ja tutaj zadaję pytania! – zareplikowała z pogardą Lina i uprzedziwszy, żeby Willie nie próbował kłamać, zaczęła go wypytywać.

Po niespełna trzydziestu minutach Lina odprowadziła zupełnie wytrąconego z równowagi Willie’ego do samochodu. Pogięty zderzak zastąpiono nowym.

Na pożegnanie dziewczyna objęła Hardinga i pocałowała go w usta:

– Jeszcze się spotkamy, skarbie. W łóżku jesteś rewelacyjny. Pa!

Znudzony Sańka przyglądał się, jak już od godziny właściciel dużego moskiewskiego mieszkania, Boria Kamniew, pokazuje Willie’emu swoją kolekcję.

– Ta srebrna cukiernica – zachłystywał się Boria – pochodzi z pracowni samego Faberge. Proszę spojrzeć, co za linie, co za kształt! A to Malewicz. Etiuda, olej. Proszę zwrócić uwagę na koloryt! Znać rękę geniusza!

Willie, nie wiadomo dlaczego, postukał w płótno palcem.

– Ostrożnie, błagam! Dawna właścicielka, głupia prostaczka, trzymała go na strychu, gdzie dach przeciekał. No i obraz trochę zapleśniał. Wygląda na starszy, niż w rzeczywistości. Ale dla znawcy to tylko zaleta!

Znawca Boria był niegdyś ginekologiem i zrobił majątek na nielegalnych skrobankach. Jakieś dziesięć lat temu jedna z pacjentek nie wybudziła się z narkozy. Sprawę udało się zatuszować, ale z takimi trudnościami, że od tego czasu Boria nie mógł się pozbyć drżenia rąk. Musiał więc załatwić sobie rentę inwalidzką i pokochać starocie.

– A to – Boria ukazał zakopconą deskę, wiszącą między pejzażem morskim i afrykańską maską – perła mojej kolekcji. Mikołaj Cudotwórca, XV wiek. Szkoła nowogrodzka! To nie ikona, ale cudo. Majątek! Proszę nie dotykać.

25
{"b":"122685","o":1}