Литмир - Электронная Библиотека

– Panie rotmistrzu, czy zgodziłby się pan przyjąć ode mnie w prezencie partię uzbrojenia?

– Nie, dziękuję, panie pułkowniku. Pułk Preobrażeński albo sam zdobywa broń w walce z wrogiem, albo otrzymuje ją z rąk tego, komu składał przysięgę.

– Ale pułk przysięga tylko koronowanym głowom…

– To prawda, ale nie cała. Istotnie, głowy koronowane zawsze były pułkownikami w naszym pułku. Po raz pierwszy pułk przysięgał swojemu twórcy, jedenastoletniemu chłopcu, i chłopiec otrzymał koronę. Potem było różnie. Pułk wiele razy odmieniał losy Rosji, zmieniając władcę. Na miejsce osoby koronowanej obsadzamy niekoronowaną, a potem składamy jej przysięgę. Ale nie każdemu: na przykład pułk odmówił złożenia przysięgi Mikołajowi Pałkinowi.* [* Mikołajowi II].

Ostatni raz pułk przysięgał Rządowi Tymczasowemu, czego po dziś dzień żałuje, a od tego czasu nie ma nikogo, nie mamy godnego dowódcy pułku, któremu moglibyśmy złożyć przysięgę.

– Szkoda, panie rotmistrzu.

– Szkoda, panie pułkowniku.

– W tej sytuacji w niczym nie da się pomóc. Do widzenia.

– Do widzenia, panie pułkowniku. Nikt panu nie przeszkodzi do samego Dniepru. Przejedzie pan na drugą stronę pod Zaporożem, a dalej to już nie nasze terytorium.

– A kto jest za Dnieprem?

– Saweła.

– Lubka, Lubka! – Do przedziału zajrzała Zinka. – Choć, bo przegapisz cyrk. Lećmy prędzej!

– Dokąd? Zaraz ruszamy, wariatko!

– Nie, teraz na pewno postoimy dłużej! Partyjni towarzysze poszli do Zubrowa. I niech ja skonam, jeśli nie po to, żeby się wykłócać o swoje prawa. Właśnie wychodziłam z kibla, patrzę – idą, Karczycho, Uszatek i jeszcze jeden, nie widziałam gęby. Dopóki pociąg stoi, chodźmy, obejrzymy sobie to przedstawienie. Ażebyś widziała, jak się odstawili! Pod krawatami, w marynarkach, Karczycho nawet z teczką.

Przy wagonie dowódcy stali Zubrow i Dracz. Kuchnię już zwinięto i załadowano z powrotem, ludzie schodzili się do wagonów. Podbiegł Ross – w samych dżinsach, okręcony w pasie ręcznikiem. Bardzo mu się podobało oblewanie wodą przy hydrancie i zawsze odchodził stamtąd ostatni.

– Iwan, Wiktor, czy mieliście oblewanie? Czy nie zdążyliście?

– Zdążyliśmy, Paul, zdążyliśmy. Hartuj się, chłopie. Poczekaj, jeszcze cię kiedyś nauczę nacierać się śniegiem, mój ty cudaku nie z tej ziemi – uśmiechnął się Dracz.

W tym momencie podeszli do nich trzej partyjni bonzowie. Zubrow spojrzał pytająco.

– Jestem Zwancew, pierwszy sekretarz odeskiego komitetu obwodowego partii – przemówił ten, którego Zinka bez żadnego szacunku przezwała Karczychem. – A więc, razem z towarzyszami Petrenką i Korkowem, przyszliśmy z wami porozmawiać, pułkowniku. Z upoważnienia pozostałych towarzyszy. To rozmowa poważna i poufna. Prosimy do naszego przedziału.

Zubrow podniósł brew.

– Proszę mówić tutaj. Potem będę zajęty. Zwancew gwałtownie zadarł podwójny podbródek:

– Najwyraźniej, pułkowniku, z uwagi na młody wiek nie mieliście jeszcze okazji obsługiwać funkcjonariuszy wyższego szczebla. Nie znacie przepisów. A mówiąc nawiasem, takie niedbalstwo może się w przykry sposób odbić na waszej karierze. Wczoraj się dowiedziałem, że nomenklatura KC otrzymuje takie samo wyżywienie, jak wasi żołnierze i oficerowie.

– A wy czego byście chcieli?

Zubrow wymówił te słowa cichym głosem, tak miękko, że Zwancew wziął to za zmieszanie. Jakże się mylił.

– No dobrze, pułkowniku, co tam, nie jestem pamiętliwy. Każdy może się pomylić. Po to właśnie jesteśmy, żeby wychowywać młodych. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Wyżywienie dla pracowników politycznych wyższego szczebla musi być specjalne. Nikt wam tu nie pozwoli wprowadzać urawniłowki. Rozumiem, że to są warunki polowe i że może nie być czarnego kawioru. Ale żeby nie wiem jak źle było z zaopatrzeniem, nomenklatura musi być wydzielona. To podstawa. Bez tego niemożliwy jest socjalizm. A może myślicie, że nasza partia przez z górą siedemdziesiąt lat się myliła? Bądźcie więc uprzejmi uruchomić rezerwy. Dalej! Nasz personel pomocniczy pozostał w Odessie. Chwilowo. Wybierzcie ze swoich ludzi tych, którzy na to najbardziej zasługują, oczywiście oficerów. Żeby rano przynosili kawę i tak dalej! Żołnierzom wydajcie zakaz wchodzenia do naszych wagonów. Walą buciorami, nie dają spać. Jeżeli trzeba tam posprzątać w toalecie czy coś w tym rodzaju – niech wkładają kapcie. I ostatnia sprawa. W wagonach jest nieznośnie ciasno. Niektórzy muszą jechać po dwóch w przedziale, wyobrażacie sobie? A w dodatku w pociągu są kobiety, które nie wiadomo jak się tu dostały. Też zajmują miejsce. Myślicie, że Moskwa was za to pogłaszcze po główce? Zresztą, nie żądam na razie bezpośredniego połączenia ze stolicą, ale róbcie, co chcecie – musicie nam wydzielić więcej miejsca.

Nozdrza Zubrowa zaczęły się rozdymać. Dracz, który dobrze znał pułkownika, widział go już w tym stanie i zgadywał, co będzie dalej. A Zwancew ciągnął:

– Najwyraźniej wasi żołnierze nie zostali poinstruowani, kogo wiozą. Proszę im to wyjaśnić. Na przykład wczoraj wieczorem kazałem jednemu pozamiatać nasz wagon, a on mnie ordynarnie zwymyślał. Żołnierza trudno tu raczej obwiniać, widząc cywila, nie orientuje się, kto jest kto. Ale dowódca – czy tak się wypełnia swoje obowiązki?

– Który to żołnierz? – zainteresował się Zubrow.

– Taki olbrzym, powyżej dwóch metrów wzrostu.

– Sierżant Sałymon, do mnie! – rzucił Zubrow w przestrzeń.

– Słusznie, pułkowniku. Widzę, że się uczycie. Tu nieoczekiwanie wtrącił się do rozmowy Dracz:

– Towarzyszu pułkowniku, towarzysze z komitetu mają rację! Nie okazaliśmy im należytego zainteresowania!

Zubrow aż zamrugał ze zdziwienia. Czy kapitanowi, nie daj Boże, odbiło? Ale napotkał jego kpiące spojrzenie i zrozumiał, że Dracz jest przy zdrowych zmysłach. Kapitan zaś ciągnął:

– Należy powołać komisję, towarzyszu pułkowniku. Do spraw pozyskania rezerw żywności i rozszerzenia powierzchni życiowej. Jestem przekonany, że rezerwy się znajdą, tylko wydajcie rozkaz!

Tu przed pułkownikiem stanął wyprężony na baczność Sałymon i Zubrow zwrócił się do niego:

– Czy to wy sierżancie, ordynarnie zwymyślaliście towarzysza z komitetu?

– Tak jest, towarzyszu pułkowniku!

– Dziękuję w imieniu służby!

– Ku chwale ojczyzny! – palnął Sałymon wesoło i z gotowością.

– Dziwnie się zrobiłeś powściągliwy, Sałymon. Oczywiście, to bardzo dobrze, ale nie zawsze. Gdybyś się mimo wszystko nie mógł opanować – każdemu się zdarza! – melduj mi od razu.

– Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

– Co się tyczy komisji – zwrócił się Zubrow do Dracza – to za taką inicjatywę należy się kara. A więc, kapitanie, wy staniecie na czele komisji. Weźmiecie do pomocy Sałymona; ma już doświadczenie w obcowaniu z nomenklaturą. I żeby na następnym postoju problem został rozwiązany!

– Tak jest!

Zubrow nie wiedział oczywiście, co zamierza Dracz, ale domyślał się, że żołnierze będą mieli zabawę, a jakieś rozładowanie napięcia było bardzo pożądane.

Komenda: „Do wagonów!” nie od razu dotarła do osłupiałej trójki. Musiano im ją powtórzyć jeszcze raz, głośniej.

Wiadomość o tym, że Zubrow podziękował oficjalnie Sałymonowi za obrzucenie mięchem sekretarza obkomu, i że Dracz na następnym postoju będzie „rozwiązywał problem”, obiegła eszelon w mgnieniu oka. Paul natychmiast zaczął się domagać wyjaśnień, jaka jest różnica między równością a urawniłowką.

– Urawniłowka to taka równość, która nie podoba się komunistom.

– A jaka równość im się podoba?

– Wiesz co, stary, zapytaj ich sam! Mianuję cię członkiem komisji. Będziesz moim zastępcą do spraw równości teoretycznej. Wytrzymaj do następnej stacji – wtedy będziesz mógł zadawać pytania w czasie samego spektaklu.

Pociąg zatrzymał się na niewielkiej stacji, od dawna już wykorzystywanej przez miejscową ludność jako przydrożny bazar. Piały tu koguty, coś beczało, zachwalano prażone pestki i świeżutkie jajeczka. Ślepiec w łachmanach grał na gitarze i śpiewał, mieszając piosenki Wysockiego z ludowymi śpiewkami o sierotce i grobie matuli. Dawano mu jałmużnę.

22
{"b":"122685","o":1}