Литмир - Электронная Библиотека

– Co się panu stało w oko, panie kapitanie? – usłyszał nagle za sobą miodowy głosik.

Obejrzał się, chciał powiedzieć coś ostro i zapomniał języka w gębie.

O trzy kroki od niego, wychylona z okna wagonu, uśmiechała się śliczna kobietka; uśmiechała się z wyraźnym współczuciem, bez kpiny.

– Cóż, byłem taki ciekawski jak ty, panienko, wychyliłem się przez okno i teraz mam za swoje. Lekarza już nie mamy. Trzy godziny pocieram, a ten paproch za nic nie chce wyleźć.

– Niech pan tu do mnie przyjdzie, ja wyjmę! Dracz po chwili wahania wszedł do wagonu.

– Które oczko boli? No, no, nie szarp się, przystojniaczku.

Dracz nawet się nie zdążył opamiętać, kiedy jego opuchniętą powiekę bezceremonialnie wywinięto i koniuszek różowego języka przejechał tam i z powrotem po gałce ocznej. Po czym kapitan został uwolniony.

– No, jak?

– Czekaj, laleczko, pomrugam.

Ze zdumieniem i zachwytem Dracz stwierdził, że wszystko jest w porządku.

– Skąd wytrzasnęłaś taki sposób?

– Babcia mnie nauczyła – skromnie odpowiedziała wybawicielka i Dracz dopiero teraz spostrzegł jej idealną figurę i obcisły dres, który ją jeszcze podkreślał.

– Jak ci na imię, laleczko?

– Lubka.

– Ach, co za słodkie imię!

– Ależ co pan mówi!

– Zajmij się teraz drugim okiem, żeby się nie czuło pokrzywdzone.

Tę noc Lubka spędziła w przedziale Dracza. I następną też.

Lubka zaparzyła herbatę i otuliła się szczelniej orenburską chustą. Dracz miał nocną służbę i dziewczyna z niecierpliwością oczekiwała rana. Troszczenie się o Dracza sprawiało jej wielką przyjemność! Był za wszystko taki wdzięczny! Zacerowaną skarpetkę, upraną koszulę – wszystko od razu zauważał.

– Och, ty moja rybeńko, wszystkiego potrafisz dopilnować!

Rozmawiając z Łubką wstawiał ukraińskie słowa, a niekiedy w ogóle przechodził na ukraiński, co mu się nigdy nie zdarzało w oficjalnych sytuacjach. Łubka doszła do przekonania, że ukraiński jest najpieszczotliwszym językiem na świecie. Ku zachwytowi Dracza, za puszkę tuszonki kupiła na stacjj ukraińską serwetę w koguty i nakryła nią stolik przy oknie. Dziewczyny nie mogły się napatrzeć na gniazdko

Lubki i biegały tam pod byle pretekstem – oczywiście pod nieobecność Dracza. Cieszyły się szczęściem Lubki bez cienia zawiści. Zresztą, szczerze mówiąc, czego tu było zazdrościć? Kiedy eszelon dotrze do miejsca przeznaczenia, sielanka się skończy. Przecież Dracz się z Łubką nie ożeni! Dlatego właśnie Łubka była jedyną osobą w pociągu, która marzyła o tym, by ta podróż trwała bez końca.

We drzwi wepchnęły się natychmiast po zapukaniu Sońka Pufik i szykowna Zinka Krasnal w pełnym rynsztunku bojowym. Właśnie wróciły z nocnego rajdu po partyjnych wagonach.

– Och, Luba, poznaję tę chustę! Pokaż, spojrzę na ścieg… Tak, to nasza!

– Jak to wasza? – nie zrozumiała Łubka.

– Produkcja orenburskiego łagru! Ja tam przecież kiblowałam! A takich chust, masz pojęcie, ile narobiłam? Miałyśmy naczelniczkę, że nie daj Boże! Jak tylko nie wykonałaś normy – piętnaście dni karceru! A karcer tam był taki, że wynosili z niego na noszach!

Łubka przypomniała sobie, że Sońka rzeczywiście siedziała – za oszustwo czy może za naruszenie przepisów meldunkowych. Zrobiło jej się jakoś głupio i wzruszyła okrytymi chustą ramionami:

– No popatrz: nosi człowiek coś takiego i nie wie… Może są na niej czyjeś łzy…

– Nie przejmuj się, noś! – radośnie odrzekła Sońka. – Co będę żałować koleżance. Ale człowieka aż odrzuca, kiedy na filmach pokazują w takich chustach matki z całym tym pieprzeniem o symbolu ojczyzny. Raz nam taki film w łagrze puścili. Dziewczyny, jak to zobaczyły, wszystkie w krzyk: „Mamo, nie porzucaj mnie na zatracenie!”. Oczywiście, zapalili światło, zaczęło się śledztwo… Ale gówno wykryli, kto po ciemku krzyczał.

– U kogo dzisiaj byłaś, Zina? – spytała Sońka, jakby tego nie słyszała. Zinka Krasnal zrobiła straszną minę.

– U Borowa. Ależ z niego świnia!

– Co chcesz – sekretarz obkomu.

– Jak był już dobrze nagrzany, to mi zaczął obiecywać, że mnie weźmie na sekretarkę. Od razu skumałam, że chce zapłacić mniejszą taksę, a zamiast tego będzie mnie bajerować świetlaną przyszłością.

– Taki już ma zawód, Zinula! – roześmiała się Lubka. – A ty co na to?

– A ja mu mówię jak na spowiedzi, że jestem nieuczona. On na to, że nie szkodzi, jeżeli będę pracować z sercem.

– Patrzcie go, o serce mu chodzi! Coś ty Zina, samym ciałem mu nie dogodziłaś?

– Nie śmiejcie się, dziewczyny, i tak mam nerwy w strzępach. Skończył, zaraza, i od razu się nadął: bez gaci, a taki ważny. I ciągle mnie popędzał, żebym się szybciej ubierała. Jak doszło do płacenia, zaczął kręcić. Nie chciał dać kiełbasy i od razu zaczął mi wciskać ideologiczny kit: że to towar deficytowy i może się przydać w jakiejś ważniejszej sprawie. A ja jestem młoda i zdrowa, po co mam jeść kiełbasę, powinnam dbać o linię. Pytam go: kto tu u nas w pociągu choruje? Wezmę kiełbasę i mu zaniosę. A on na to: „Ja jestem chory na wątrobę!”. No więc postraszyłam go, że poskarżę się Sałymonowi. Sałymon mnie lubi, on wie. I Borow tylko dlatego oddał mi kiełbasę. A na ostatek nawymyślał od wyrzutków społecznych. Osiem lat pracowałam w porcie, a takiego drania nie spotkałam.

– Co fakt, to fakt – przytaknęła Sońka – z marynarzami albo z knajactwem o wiele lepiej. Mogą, co prawda, po pijaku podbić limo, ale potraktują przyzwoicie. I nie prawią morałów, i płacą według umowy. A ci… Nawet taki nie podziękuje za numerek ani żadnego prezentu nie da. Kutwy.

– Co tam, dziewczynki! – machnęła ręką Zinka. – Mam dziś urodziny, zabalujemy! Luba, pokrój kiełbasę: będziemy sobie psuć linię!

Do przedziału wpadła Kaśka Lalucha z jakimś etui w rękach i butelką pod pachą.

– Oj, dziewczyny, opowiem wam coś takiego, że skonacie ze śmiechu! Tylko najpierw się napijmy. – Usiadła obok Lubki i rzuciła etui na stolik. – Zgadnijcie, co tam jest?

– Daj spokój, opowiadaj.

– Byłam dzisiaj u Uszatka. Wiecie, tego szefa odeskiego urzędu celnego. Zaprowadził mnie do przedziału, zapalił perfumowaną świecę. Oczka staremu pierdole biegają, jak u chłopaczka. Rozbieraj się, mówi, kładź się i zamknij oczy. Położyłam się, ale oczywiście zerkam jednym okiem: licho wie, co wymyślił? A on otwiera ten futeralik i zaczyna mnie obkładać kartami; wszystkie kładzie koszulką w dół, a co na odwrocie – nie mogę zobaczyć. A jak potem zobaczyłam – to ze śmiechu o mało majtek nie połknęłam. A on się cały trzęsie, ślina mu cieknie, głaszcze łapami te karty, a mnie nawet nie dotknął. Potem siadł na podłodze i ucichł. Zlękłam się, myślę: może kopnął w kalendarz? A on leży z zamkniętymi oczami, pochrząkując jak świnia. I morda cała szczęśliwa. Nie ruszałam go, niech ma ten swój orgazm. Ubrałam się szybciutko, wzięłam butelkę jako honorarium i etui z kartami.

Kaśka otworzyła etui. Pełne było kart z pornograficznymi obrazkami.

– Och, ty świntucho, pozbawiłaś Uszatka seksualnej satysfakcji!

– Nie pozbawiłam, nie bój się! Ma takich futerałów całą skrzynię. Widziałam, jak w nich przebierał. Żeby szef urzędu celnego miał zostać bez pornosów – nie rozśmieszaj mnie! Lubka, ty umiesz wróżyć. Postaw karty, rączkę ci pozłocę, jak Cygance.

– Najpierw powróżę Zince, ma dziś urodziny.

– Oj, Zinula, nie wiedziałam. Wszystkiego najlepszego!

Przy wtórze śmiechu i radosnych pisków Luba powiedziała każdej, „który król jej pisany”, „co ma na sercu”, a na koniec wywróżyła Zince niesłychane, nieprawdopodobne szczęście.

„Kryzys w Radzie Bezpieczeństwa ONZ!” – ryknęło nagle tak głośno i nieoczekiwanie, że major Brusnikin aż podskoczył.

Używanie aparatury łączności rządowej do innych celów i tak było surowo wzbronione, a słuchanie wrogich radiostacji uważano wręcz za przestępstwo. Tu nawet pułkownikowi Zubrowowi dostałoby się porządnie od naczalstwa. Mimo to Brusnikin przyciszył dźwięk i nadal słuchał chciwie, tym bardziej że nowiny były sensacyjne. Jakby kula ziemska – niby wrzód, który rósł i ćmił przez dziesiątki lat – pękła nagle, wybuchając setkami konfliktów. Wojny rozdzierały świat we wszystkich szwach.

20
{"b":"122685","o":1}