Литмир - Электронная Библиотека

Dracz zeskoczył na peron. Przede wszystkim wyjął czerkaskie papierosy.

– Zajaramy, chłopaki.

Grupa powoli obstąpiła go ze wszystkich stron. Pluton, gotowy na każde skinienie kapitana, nie kwapił się do wysiadania. Paczka papierosów została błyskawicznie opróżniona. I kolejna.

– Musimy tędy przejechać.

– Nie mamy nic naprzeciwko. Tyle że ktoś pozdejmował szyny.

– Ułożymy je na nowo.

– Co to, to nie. Mamy tutaj republikę. Zgodnie z prawem, na ziemi stanowiącej wspólną własność mogą pracować tylko osoby, które mają tutejsze obywatelstwo.

– A dużo jest tej wspólnej ziemi?

– Obrażasz nas, naczelniku. Nie jesteśmy jakimiś tam socjałami. U nas wszystko jest prywatne. Z wyjątkiem tych stu metrów, gdzie były tory.

– Więc co zrobimy?

– Nie przejmuj się. Pójdziemy do kolesia od ceł, z nim się dogadasz. Swoją obstawę lepiej zostaw tutaj, bo ludzie u nas nerwowi. Zanim się zorientujesz, łeb ci odgryzą.

Dracz kiwnął głową w stronę żołnierzy, że mają zostać na miejscu. Wziął do ręki przygotowaną zawczasu machorkę, uśmiechnął się do przewodnika.

– Idziemy!

Zaprowadzili go do budynku stacyjnego, pod drzwi z tabliczką: WYDZIAŁ SPRAW ZAGRANICZNYCH. Za piętnaście paczek machorki otrzymał białą opaskę na rękaw z godłem republiki. Za kolejnych pięć ciekawski Dracz wynajął przewodnika. Został nim oczywiście ten sam osiłek, który wyjaśniał mu republikańskie zasady własności. Okazało się, że koleś od ceł jest teraz zajęty. Ale Dracz, jako cudzoziemiec obdarzony immunitetem (czyli opaską na rękaw), może bez przeszkód poruszać się po całej republice. Jeżeli więc chce, może poczekać w szynku i włos mu z głowy nie spadnie.

Przewodnik miał ksywę Nochal. Był młody, chamowaty i wesoły. W knajpie podano im gotowane kartofle, marynowane mleczaje i po sto gramów samogonu.

– Słuchaj, stary – zagadnął Dracz po osuszeniu stopki. – A może da się znaleźć tego kolesia szybciej? Bez zbędnej biurokracji?

– U nas nie ma biurokracji, chłopie! Republika jest młoda, społeczeństwo zdrowe. No, zdarzają się pluskwy, czasem syfilis, ale żeby coś niebezpiecznego, to ani-ani. Myślisz, że ściemniamy, że gość jest zajęty? Jak chcesz, możemy pójść. Sam zobaczysz. Mamy dzisiaj sądny dzień, a on jest sędzią, chwytasz? Jak skończy, zaraz się do niego dostaniemy.

Ruszyli wzdłuż bocznicy kolejowej w stronę dużego drewnianego domu. Minęli ich dwaj mężczyźni o twarzach zasłoniętych płachtami szarego płótna, z wąskimi otworami na oczy.

– Kto to? Miejscowi terroryści, czy jak?

– Nie, to cioty. Pedzie. Mamy tu jednego uzbeckiego złodzieja. Trzyma cały harem takich, i wszyscy chodzą w czadorach.

– Nie ciągnie go do kobiet?

– U nas jest pełna wolność. Baby z kim chcą, z tym idą. Może Uzbek im się nie podoba, a może one jemu… Piętnaście lat odpękał, przyzwyczaił się do chłopców! A że chodzą w czadorach? Człowiek Wschodu ma u nas zagwarantowaną swobodę wyznania.

– A oni?

– Cioty? Jakie oni mogą mieć wyznanie, coś ty, z choinki się urwałeś?

Rozprawa sądowa toczyła się na dawnej stacji Potma-2, w poczekalni dworcowej. Jak wyjaśnił Draczowi Nochal, była jawna i każdy mógł się jej przysłuchiwać. Zanim się jeszcze zbliżyli do budynku, już dobiegł ich stamtąd głośny, chóralny śmiech, dobywający się z kilkuset gardeł.

W obszernym pomieszczeniu pod ścianą, na ustawionych półkoliście krzesłach siedziało dwunastu mężczyzn. Dracz od razu się zorientował, że to ważne osobistości. Niepotrzebne im były naramienniki z szarżą na szynelach. W środku półokręgu ujrzał kapitan faceta o wilczych oczach, w srebrzystoszarej karakułowej uszance.

– To przysięgli, a ten w czapce sędzia – szepnął Nochal.

Pod ścianą siedział na krześle chudy typ, ostrzyżony do gołej skóry, lecz mimo to niewyglądający na więźnia lagrowego. Co z nim jednak było nie tak, Dracz nie mógł się zorientować. Po obu stronach krzesła – strażnicy z siekierami za pasem. Na znak dany przez tego o wilczych oczach, podnieśli do twarzy oskarżonego dwa ustawione pod kątem lusterka. Sala znowu zarechotała. Siedzący na podłodze wprost pokładali się ze śmiechu.

Teraz dopiero Dracz się domyślił, że tatuaż na twarzy podsądnego można odczytać jedynie w lustrzanym odbiciu. NIEWOLNIK KPZR dojrzał kapitan napis w jednym lusterku. W drugim – LENIN MORDERCA. Sędzia w karakułowej uszance podniósł rękę. Wszyscy ucichli.

– Ponad dziesięciu świadków zeznaje, że ten skurwiel z dziargami na pysku to pułkownik KGB Nowikow. Czy są jakieś wątpliwości?

Milczenie.

– Uważam więc jego tożsamość za ustaloną. Przechodzimy do sprawy. Jakie są wobec oskarżonego zarzuty?

Wśród zgromadzonych podniósł się z tuzin rąk. Sędzia wskazał wzrokiem zgarbionego staruszka.

– Przysięgnij, że będziesz mówił prawdę – polecił.

– Żebym tak skonał, ziemię gryzł, wolności nie zobaczył!

I stary zaczął mówić…

Naopowiadano o Nowikowie historii co niemiara. Ostatnia zabrała głos dwudziestopięcioletnia dziewczyna o włosach koloru słomy.

– Siedziałam w Mołocznicy, w czternastej zonie. Potem zawieźli mnie na dodatkowe śledztwo i w drodze konwojenci zmajstrowali mi dzieciaka. Zostałam przeniesiona do drugiej zony, dla matek z dziećmi. A wtedy wsadzili tam kupę politycznych. Mnie przerzucili do celi obok, że niby ukradłam dżinsowy kostium. Ale ja ukradłam tylko spodnie. Szyło się wtedy u nas różne rzeczy w dżinsu, a strażniczki kupowały to od nas za herbatę. No to pytam się, czy można było nie ukraść?

– Lolita! – surowo upomniał dziewczynę sędzia. – Nie opowiadaj nam tu o władzy radzieckiej. Jeżeli masz coś na Nowikowa – wal prosto z mostu. Daję ci dwie minuty.

– Wtedy ten bydlak Nowikow mnie wezwał, bo rozmawiałam z politycznymi przez ścianę, i zaczął namawiać, żebym sypała. Za Boga nie chciałam. No to zaczął grozić, że wsadzi mnie do izolatki, a moją córeczkę, miała wtedy roczek, do szpitala na oddział dla tyfusowych. Wtedy w zonie, gdzie trzymali niemowlaki, panował tyfus. Do izolatki zabrali mnie zaraz na drugi dzień, że niby stawiałam opór władzom obozowym. A moją córeczkę…

Lolita rozszlochała się, tak że dalszych jej słów nie sposób było zrozumieć. Sala zahuczała głucho. Zamordowani mężczyźni to jedno, natomiast roczne maleństwo – to zupełnie inna sprawa, i osądzić rzecz też należy zupełnie inaczej.

– Udzielam oskarżonemu ostatniego słowa! – rzuci sędzia.

Nowikow runął na kolana i zaczął lamentować:

– Ja nie chciałem! Ale przecież musiałem słuchać rozkazów! Zawsze byłem przeciwny tamtej władzy! Podpisywałem politycznym podania o ułaskawienie! Można sprawdzić w archiwach! Jestem młody, poprawię się, odkupię winy. Mogę się jeszcze przydać, panowie. Dużo wiem. Miejcie litość!

Nowikowa podniesiono jak worek kartofli i ponownie posadzono na krześle. Sędzia wstał.

– Przysięgli, udajcie się na naradę. Przerwa na papierosa.

Nochal, przeciskając się przez tłum wychodzących, doprowadził Dracza do sędziego.

– Przyjechaliśmy tutaj pociągiem. Bez twojego zezwolenia nie położą nam szyn.

– A czym, koleś, możesz zapłacić?

– Tytoniem.

– Nie ma sprawy. Pięć skrzynek machorki i jutro ruszasz w drogę.

– A nie dałoby się dzisiaj?

– Może przypadkiem masz naboje?

– Zależy jakie.

Dogadali się w ciągu paru minut. Nochal otrzymał polecenie, żeby wszystko zorganizować. Dracz już się kierował ku wyjściu, ale akurat wrócili przysięgli, i kapitan postanowił zostać do końca rozprawy.

Sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości co do winy podpułkownika KGB Nowikowa. Wyrok zapadł jednogłośnie. Sędzia wstał i wypowiedział tylko jedno słowo:

– Katapulta.

Oskarżony, jak się wydawało, zrozumiał z tego nie więcej niż Dracz, ale na wszelki wypadek zajęczał rozpaczliwie.

Do podwójnego przedziału dowódcy kapitan wszedł z workiem z rogoży na plecach. Zapachniało świeżym chlebem.

– Zdrowia życzę, towarzyszu pułkowniku! Przepraszam, że nie salutuję, ale worek strasznie ciężki.

46
{"b":"122685","o":1}