Литмир - Электронная Библиотека

– Nie wygłupiaj się, kapitanie. Nie pytam, czy jedziemy dalej. Masz to wypisane na twarzy. Oczy ci się śmieją, z uszu aż się dymi. Kiedy w drogę?

– Za godzinę, towarzyszu pułkowniku!

– Dobra, Iwan, nie bądź taki oficjalny. Opowiadaj, dokąd żeśmy trafili. Stąd ni cholery nie można się zorientować.

– Dużo by mówić, Zubrow, bez pół litra szkoda zaczynać. Towarzysz Ross dotrzyma nam towarzystwa. W dodatku przytargałem worek gościńców. Pęka w szwach. – Dracz położył na stole bochen ciepłego jeszcze chleba, pęczek zielonego czosnku, zawinięty w gałganek kawał słoniny i postawił butelkę samogonu. Nalewać kazał Paulowi:

– Nabieraj wprawy, Marsjaninie! Żeby w każdej szklance było po równo! Licz bulki!

– Co to znaczy „bulki”? – zainteresował się Paul. Bardzo chciał stanąć na wysokości zadania.

– To taki język butelki. Jak z niej nalewasz, mówi: „bul-bul-bul”… No, posłuchaj! – Dracz przechylił butelkę nad szklanką. – Bul-bul-bul… Rozumiesz, lebiego? A teraz do drugiej szklanki – tyle samo…

– Rozumiem! – rozpromienił się Paul i przystąpił do dzieła. Chciał zapytać z przyzwyczajenia, jak się pisze to słowo, ale w porę sobie uprzytomnił, że butelki raczej nie umieją pisać.

Dracz tymczasem opowiadał:

– Na nasze szczęście obywatele republiki zeków, na której terytorium obecnie się znajdujemy, jeszcze nie w pełni rozkręcili gospodarkę. Nie mają co palić, aż ich skręca, biedaków. Tytoń w Mordowii nie rośnie, sam rozumiesz. Całe to dobro dostałem za dziesięć paczek machorki. – Dracz pokrajał słoninę na cienkie, różowawe plasterki. – Ty, Paul, chociaż żeś teraz muzułmanin, częstuj się. Świnia wyhodowana przez zeków się nie liczy, żadne zakazy religijne nie dotyczą. A ty, Zubrow, wznieś toast.

– Za wielkiego dyplomatę kapitana Dracza! Paul przełknął zawartość szklanki równie swobodnie jak Zubrow i Dracz, chuchnął i oświadczył:

– Rozchodzi się jak plotki po wsi! Dracz z zachwytu aż klasnął w dłonie.

– Popatrz no, Zubrow, jak on zaczął gadać! Co to jednak znaczy świeże powietrze i zdrowe warunki bojowe!

Paul skłonił się niczym oklaskiwany aktor i zapytał:

– Co widziałeś, kapitanie?

– Utworzyli coś w rodzaju republiki feudalnej. Dawniej wszędzie tu były łagry. Jakieś pół roku temu więźniowie się zbuntowali – wszyscy jednocześnie. Zwąchali się wcześniej i dokładnie tego samego dnia wyrżnęli ochronę. Kto chciał, pojechał do domu. Ale większość nie miała dokąd wracać, więc zostali, osiedlili się tutaj. Byłem na ich bazarze. Handlują kartoflami, suszonymi grzybami. Wysprycili się i pędzą gorzałę z soku brzozowego. W szklarniach hodują indyjskie konopie. Wszyscy chodzą w wojskowych szynelach i w dżinsach. Produkowano je w tutejszych łagrach, więc brali wprost z magazynów. Mnie kazali opłacić białą opaskę na rękaw – to coś w rodzaju wizy wjazdowej. Za przepuszczenie pociągu pobierają odpowiednią daninę, dlatego straciłem aż trzy godziny. Ich naczelnik od ceł prowadził akurat rozprawę sądową, musiałem czekać. Chciałem z początku rzecz przyśpieszyć za pomocą machorki, ale usłyszałem: „Nie da rady, to korupcja!”. Dlatego tyle czasu zeszło.

– Sąd z ławą przysięgłych – to dobrze. Humanitarnie – z przekonaniem wypowiedział się Paul niezbyt posłusznym językiem.

– Jeszcze jak! W mojej obecności sądzono akurat jednego podpułkownika z KGB, przysłuchiwałem się rozprawie. Kiedy tylko wybuchł bunt, facet ukrył się w jakimś bunkrze i siedział tam, dopóki żarcie się nie skończyło. A potem wylazł, ucharakteryzowany na więźnia politycznego – ofiarę komunistów. Wydziargał sobie na mordzie tatuaże – hasła wywrotowej treści. Ale był za głupi, nie pomyślał, a że robił je sobie w lusterku, wyszły w lustrzanym odbiciu. Przez to się wkopał. Wszyscy aż się pokładali ze śmiechu. A potem jak świadkowie zaczęli zeznawać, co facet wyprawiał – mówię wam, włosy człowiekowi dęba stawały. Nawet w złym śnie coś takiego się nie przyśni. Skazali go na najwyższy wymiar kary. Na katapultę.

– Na jaką znowu katapultę? – zainteresował się Zubrow.

– Już mówię. Łagry tu były ogrodzone nie tylko drutem kolczastym, ale i spiralami Bruna. Nazywają coś takiego wnykami. To rodzaj piłki laubzegowej, tylko cieńszej, skręconej w duże spirale. Jak w nie wpadniesz, nie idzie się wyplątać. No więc, więźniowie wszystkie te wnyki z okolicy skręcili razem do kupy, w jeden ogromny kłąb, ze dwadzieścia metrów wysoki i sto metrów średnicy. A obok, między dwiema brzózkami, zmajstrowali katapultę, jak do wypuszczania szybowca. Z tej właśnie katapulty wystrzelili kagebistę. Przeleciał sto metrów i trafił w sam środek wnyków. Zdrów i cały. Tyle że już się z nich nie mógł wyplątać. Widziałem, wisieli tam inni, których katapultowano wcześniej. Wolałbym tego nigdy nie oglądać… Czemu zamilkłeś, Paul? Widzisz, humanitaryzm i sprawiedliwość to, bracie, dwie różne rzeczy…

Nie wiadomo, jaką jeszcze refleksją zakończyłby Dracz swoją relację, gdyby nie fakt, że nagle dobiegł dźwięczny bas ze stacji:

– Ej, wy, w pociągu! Droga wolna! Kto chce, niech wychodzi pomodlić się przed podróżą!

Zubrow, Dracz i Paul, zaskoczeni, ruszyli przez wagony w kierunku lokomotywy. Szyny były już ułożone. W poprzek toru rozciągnięto w powietrzu różową wstążkę. Po obu stronach pociągu stali odprowadzający – w szynelach, z automatami, bez czapek. Wszyscy mieli bardzo godne miny. Na skrzynię ciężarówki na poboczu wdrapał się wysoki mężczyzna w worku. Potężnym, śpiewnym głosem zaintonował modlitwę:

– Ukaż, Boże, bolszewików, komunistów, komisarzy, donosicieli, łapsów i frajerów, co się za nimi ujmują! Powywieszaj ich, Panie, i wygub w swym nieskończonym miłosierdziu!

Przy tych słowach pociąg ruszył. Wszyscy milczeli. Tylko niezmordowany Paul domagał się niezwłocznego objaśnienia, co znaczy wyraz „frajer”.

Nowina rozeszła się po ambasadzie z szybkością pożaru w stepie. Mimo to Willie, chociaż bardzo się śpieszył na swoje stanowisko pracy, zdążył usłyszeć tylko końcówkę komunikatu agencji TASS:

„…cztery samoloty transportowe izraelskich sił powietrznych wtargnęły zdradziecko w radziecką przestrzeń powietrzną i bez pozwolenia wylądowawszy w rejonie Żmerynki, siłą zabrały na pokład około dwustu obywateli ZSRR pochodzenia żydowskiego, jakoby w celu ich ewakuacji z zagrożonego pogromem miasta. Agencja TASS została upoważniona do oświadczenia, że naród radziecki, do głębi oburzony bezczelnym aktem agresji syjonistów, nie zamierza przejść do porządku nad naruszeniem suwerenności swego terytorium. Wyskok reakcyjnej izraelskiej soldateski nie pozostanie bez odpowiedzi. Cały nasz kraj, wraz z postępową częścią społeczności światowej, żąda bezwarunkowo wydania z powrotem obywateli porwanych przez syjonistycznych zbrodniarzy oraz rekompensaty strat, jakie poniosło państwo radzieckie wskutek tej bandyckiej napaści.”

Wszyscy w ambasadzie z ożywieniem roztrząsali nowinę, usiłując odgadnąć, jakie kroki odwetowe podejmie Kreml, jeśli Izrael nie zwróci radzieckich Żydów. Napisanie sprawozdania należało jednak do obowiązków Willie’ego, co też uczynił z właściwą sobie dezynwolturą. Wieczorem zaś już jedynie dla własnej przyjemności myszkował po eterze, ciekaw, jakie będą komentarze na temat wyczynu Izraelczyków.

Najostrzej, nie wiadomo dlaczego, zareagowała Samarkanda, grożąc izraelskim agresorom świętą wojną. 4. Armia Uderzeniowa, która wycofała się akurat w okolice Pawłodaru, obiecywała zaprowadzić porządek na Bliskim Wschodzie, gdy tylko rozprawi się z basmaczami. Kaliningrad zapluwał się z wściekłości, oskarżając o wszystko rewizjonistów, pozostających w zmowie z syjonistami. Republika Nowogrodzka oświadczyła, że nie widzi żadnej różnicy pomiędzy etnicznym składem ludności Żmerynki i Izraela, chyba tylko taką, że w Żmerynce jest mniej muzułmanów. Zatem skoro na razie Izrael nie wysuwa żądania przyłączenia Żmerynki do swojego terytorium – nie jest więc konieczne, by Kreml wtrącał się w wewnętrzne sprawy narodu żydowskiego.

47
{"b":"122685","o":1}