Литмир - Электронная Библиотека

– jak długo można w końcu trzymać chłopaka bez snu? Dzień roboczy się już skończył. Ona też ma prawo pomyśleć, zastanowić się… Samochód poniósł ją do Starego Arbatu. Tutaj wysiadła. Chciała pobyć trochę sama.

Od dzieciństwa nie zwracała się do nikogo o radę ani pomoc w trudnych sytuacjach. Nie miała też przyjaciół. Wszystkie decyzje życiowe podejmowała sama, z nikim się nie konsultując. Ale te znane z lat młodości stare zaułki bardzo lubiła. Najlepsze pomysły przychodziły jej tutaj do głowy. Po prostu szła przed siebie ulicą, od czasu do czasu skręcając bez celu.

Oto mały skwer – dziwne, że jeszcze go nie zlikwidowali! Ile lat tu nie była? To miejsce jej pierwszej randki. Ależ się wtedy denerwowała, biedaczka! Marzyła żeby zamiast nędznego paltocika po starszej siostrze zjawić się w prawdziwej skórzanej kurtce – wzorem komsomołki z legendarnych lat dwudziestych! Nawet ławeczka wciąż ta sama. Wszystko wokół się zmieniło, a ona została. Ażurowa, wymyślna, jak to było w modzie. Chłopak, który wtedy Walę całował, pewnie już od dawna jest żonaty, ma dzieci… A ona, Wala…

Nagle poczuła silne uderzenie w tył głowy i runęła w ciemność.

– Prędzej, ściągaj z niej kurtkę! Tylko nie podrzyj, jełopie!

– Patrz, Pietka, ma prawdziwą spluwę! Suka, musi być z bezpieki! Może dobijemy babę?

– Sama zdechnie. Trzeba wiać, może ma obstawę. Ściągaj z niej buty i zrywamy się.

Drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł barczysty młody mężczyzna w jasnopopielatym garniturze.

– Towarzyszu generale, major Awiłow, wedle rozkazu.

– Proszę siadać, majorze – zaprosił Mudrakow, nie wstając zza biurka. – Zajmowaliście się wcześniej sprowadzaniem zza granicy dyplomatów uznanych za persona non grata?

– Tak jest, towarzyszu generale.

– Przechodziliście specjalne przeszkolenie w Instytucie Toksykologii?

– Tak jest.

– A potem zostaliście przeniesieni do wydziału operacyjnego. I co, jesteście zadowoleni z obecnego przydziału?

– Tak jest, towarzyszu generale.

– Ciągle tylko powtarzacie „tak jest” i „tak jest”! A ja właśnie chciałem zaproponować wam nowe zajęcie. Zanim was wezwałem, zapoznałem się z waszą teczką personalną. Potrzebny mi osobisty referent, Kola. Mogę się do ciebie zwracać po imieniu? To etat pułkownikowski. Jesteś odpowiedzialny tylko przede mną. Dotychczasowej referentce Wali Biriukowej przydarzył się nieszczęśliwy wypadek. Została napadnięta na ulicy. Uderzenie w głowę. Bandyci połaszczyli się na skórzaną kurtkę. Wala leży teraz w klinice im. Sklifosowskiego. Lekarze robią nadzieję, ale stan jest ciężki. Sam rozumiesz, że dla pracowników organów bezpieczeństwa to bardzo niebezpieczna sytuacja. Szkoda. Wala była naprawdę czarująca. Boję się, że biedaczka nie przeżyje. A robotą ktoś musi się zająć… I co ty na to, Kola?

– Ja, towarzyszu generale, zawsze…

– No, no, nie jesteś młodym pionierem. Teraz nie podlegasz nikomu prócz mnie. Zadowolony?

– Zadowolony, towarzyszu generale. Nigdy nie myślałem…

– Teraz będziesz musiał myśleć. I wiesz co? Zanim jeszcze obejmiesz swoje obowiązki, odwiedź poprzedniczkę. Nie szkodzi, że jest nieprzytomna, zanieś jej jakieś kwiatki. Na znak uszanowania.

Mężczyźni spojrzeli sobie prosto w oczy.

– Polecenie będzie wykonane, towarzyszu generale.

– Możesz iść, podpułkowniku. Jutro przejmiesz wszystkie sprawy.

Walentyna Biriukowa zmarła w szpitalu tego samego wieczoru, nie odzyskawszy przytomności.

Po prawej stronie nasypu, jak okiem sięgnąć, z pociągu widać było tylko wodę – Zalew Wołgogradzki. Słońce już wstało, podnosząc znad wody tuman mgły. Dracz ziewnął i spojrzał na zegarek. Za pięć minut kończy się jego zmiana, wtedy wróci do ciepłego przedziału i przytuli Lubkę. A potem poje jak należy, Lubka już na pewno nakroiła cebuli i słoninki. Później przerwa i drugie śniadanko. A potem będzie można się porządnie wyspać.

Sny Dracza, nie wiadomo czemu, nigdy nie wiązały się z wojskiem – przynajmniej te, które zdołał zapamiętać. Lubił zwłaszcza wracać do jednego, w którym był chutor pełen drzew wiśniowych i grusz, i para wspaniałych koni. Dracz poił je nad rzeką, a kobiecy głos wzywał go z chaty…

– Batalion! Mówi Pierwszy…

Dracz ocknął się. Wydawało mu się, że mgła za oknem nabrała żółtego odcienia.

– Major Brusnikin i kapitan Dracz do mnie. Idąc do kwatery dowódcy, Dracz poczuł, jak pociąg nabiera prędkości.

Zubrow, bardzo spokojny, już czekał. Ale tym razem nie tracił czasu na zwykłe żarciki.

– W ciągu nocy minęliśmy dwie wsie, nie licząc pojedynczych zagród. Obserwowałem przez noktowizor. Nie zauważyłem ani światełka, ani dymu z komina, żadnego ruchu. Oczywiście, w nocy tak bywa. Ale coś mi się tu nie podoba. Trzecią wieś mijaliśmy pół godziny temu. Mamy już ranek. A widok ten sam, tylko przed jedną budą leży pies na łańcuchu, łapami do góry. Wysłałem radiogram z zapytaniem do centrali. Sukinsyny odpowiedzieli, że zajmą się wyjaśnieniem sprawy i za cztery godziny nawiążą z nami łączność. Co wy na to, panowie oficerowie?

– A co tu mówić, dowódco – odparł Dracz. – Wracać już za późno. Może z boską pomocą jakoś przejedziemy. Rozwijając pełną prędkość.

– Jestem tego samego zdania – dorzucił Brusnikin.

Zubrow wziął do ręki mikrofon.

– Batalion! Mówi Pierwszy. Alarm chemiczny. Grupa łączności na stanowisko. Meldować co dwadzieścia minut. Tak samo w sprawie zagrożenia skażeniem chemicznym. Załoga – włożyć maski przeciwgazowe. Drzwi i okien nie otwierać. Wody nie pić, nie używać do gotowania ani w celach higienicznych aż do odwołania. Przygotowane jedzenie wyrzucić.

Zubrow odłożył mikrofon i zwrócił się do Dracza:

– Ty, Iwan, zajmij się Rossem. Wydaj mu maskę i zaprowadź go do mojej kwatery! Ja nie mogę opuścić punktu dowodzenia.

– Tak jest.

Dracz oczywiście zrozumiał jak należy sens ostatniego zdania dowódcy – ma się zaopiekować także Oksaną. Nie upłynęło więcej niż parę minut, a już Oksana i Paul siedzieli w maskach w pomieszczeniu dowódcy niczym dwa gołąbki, weseli i rozbawieni. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z sytuacji, Dracz powiedział jej, że to alarm ćwiczebny. Paul tak doskonale naśladował słonia, tupał i wachlował się uszami, że trudno się było zorientować, czy uświadamia sobie niebezpieczeństwo. Tak czy owak, Dracz był pewien, że ani Paul, ani Oksana nie wpadną w panikę.

Lubka została w przedziale, ale zdążył tam zajrzeć i sam założył jej maskę przeciwgazową. Specnazowców nie trzeba było pilnować. O Zinkę także nie musiał się martwić, to sprawa Sałymona. Masek było dość – stan liczebny batalionu się zmniejszył… Pozostawało tylko czekać.

Pociąg pędził jak szalony. Jedynie łoskot kół zakłócał ciszę. Nagle odezwał się megafon.

– Meldunek z posterunku pomiaru skażeń. Odchyleń od normy pod względem skażenia chemicznego nie wykryto. Odbiór.

Zubrowowi wydawało się, że usłyszał westchnienie ulgi. Obejrzał się nawet, ale w punkcie dowodzenia nie było nikogo poza nim. Zza zakrętu odległego może o cztery kilometry, wyłoniła się jakaś stacja. Zubrow znów wziął mikrofon.

– Mówi Pierwszy. Zmniejszyć prędkość. Grupa łączności przed stacją przekaże dodatkowy meldunek.

Powietrze było przejrzyste, tak jak to bywa tylko wczesnym rankiem. Cisza, spokój. Pociąg powoli zbliżał się do stacji.

Już bez lornetki można było dojrzeć, że cały peron zastawiony jest koszami i workami. Pomiędzy nimi ówdzie leżeli, ówdzie siedzieli ludzie – najwyraźniej od dawna. Tylko po łachach można było poznać, czy to mężczyzna, czy kobieta. Oto jakieś leżące dziecko – w tym, co pozostało z jego rączki tkwi na wpół zjedzony lizak. I wszędzie wokół pełno zdechłych gawronów.

– Odchyleń od normy pod względem skażeń radioaktywnego i chemicznego nie stwierdzono – dobiegło przez megafon.

– Boże, co tu się stało? – wyszeptał Zubrow, zapominając, że wciąż trzyma przy ustach mikrofon.

Przy końcu peronu na szynach leżał jeszcze jeden trup, a dwa metry od niego zadzierał w górę brodę szary kozioł na sznurku. Pociąg, nie zmniejszając prędkości, przejechał po zwłokach.

44
{"b":"122685","o":1}