Литмир - Электронная Библиотека

– Cóż, o to będę się martwiła sama – odrzekła drżącym głosem. Mimo wszystko odczuwała ulgę. Miała jednego świadka i była pewna, że może na nim polegać. Nie powiedziała mu nic o Radzie Kupców i jej władzy, uznała bowiem, że powierzyła mu dość swoich sekretów. Nie zamierzała go obarczać brzemieniem w postaci niepotrzebnej wiedzy. – Póki wiem, że poświadczysz prawdę, mam nadzieję.

Przyjął jej słowa w milczeniu. Przez jakiś czas Althea stała nieruchomo, przyciskając dłonie do milczącego statku. Poprzez myśli “Vivacii” prawie wyczuwała uczucia chłopca. Jego strapienie i osamotnienie.

– Jutro wypływamy – odezwał się w końcu. W jego głosie nie było radości.

– Zazdroszczę ci – powiedziała Althea.

– Wiem. Szkoda, że nie możemy się zamienić miejscami.

– Niestety, nie jest to takie proste. – Althea starała się panować nad zazdrością. – Wintrowie, zaufaj statkowi. Jeśli będziesz dobrze traktował “Vivacię”, ona zajmie się tobą. Liczę, że będziecie sobie pomagali. – Usłyszała w swoim głosie ton “przeczulonego krewnego”, ton, którego w młodości nienawidziła. Przełknęła ślinę i odezwała się do Wintrowa jak do zwyczajnego chłopca, wypływającego w swój pierwszy rejs. – Wierzę, że z czasem pokochasz ten styl życia i ten statek. Masz tę miłość we krwi. A jeśli tak się stanie – mówiła teraz z całą powagą – kiedy przejmę “Vivacię”, zapewnię ci miejsce na jej pokładzie. Obiecuję ci to.

– Wątpię, czy kiedykolwiek poproszę cię o dotrzymanie tej obietnicy. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię tego statku, po prostu nie mogę sobie wyobrazić…

– Z kim rozmawiasz, chłopcze? – zapytał Torg. Jego ciężkie stopy zastukotały na pokładzie.

Althea ukryła się ponownie w cieniu rzucanym przez statek. Wstrzymała oddech. Wintrow nie okłamie Torga. Na tyle go już znała. Nie chciała przyglądać się bezczynnie, jak siostrzeniec dostaje za nią baty, ale nie mogła też ryzykować, by Torg ją schwytał i odstawił do Kyle'a.

– Zdaje mi się, że mam teraz swoją godzinę z Wintrowem – wtrąciła ostro “Vivacia”. – A z kim niby miałby gadać?

– Jest ktoś w dokach? – spytał Torg. Jego bujna czupryna pojawiła się nad relingiem, ale krzywizna kadłubu “Vivacii” i głęboki cień zasłonił Altheę, która wstrzymała oddech.

– Może ruszysz swój tłusty tyłek i sam się rozejrzysz? – spytała “Vivacia” nieuprzejmie.

Althea wyraźnie słyszała, jak Wintrow sapie ze zdziwienia, a ona sama ledwie powstrzymała się od śmiechu. Ton “Vivacii” skojarzył jej się z zarozumiałym chłopcem pokładowym, Mildem, który przemawiał w ten sposób, gdy zbierało mu się na odwagę.

– Eee? No cóż, może właśnie tak zrobię.

– Nie potknij się w ciemnościach – ostrzegła go słodkim głosikiem “Vivacia”. – Wszyscy by się z ciebie śmiali, gdybyś wypadł za burtę i utopił się w porcie. – Żywostatek nagle zaczął się kołysać mocniej. Dotąd “Vivacia” tylko się dziecinnie wyśmiewała z drugiego oficera, teraz jawnie zaczęła mu grozić. Althei zjeżyły się włoski na karku.

– Ty przeklęty statku! – syknął Torg. – Nie przestraszysz mnie. Poznaję osobę stojącą w doku. – Althea słyszała łomotanie stóp na pokładzie, nie wiedziała jednakże, czy mężczyzna biegnie w stronę trapu, czy po prostu oddala się od galionu.

– Idź już! – szepnęła do dziewczyny “Vivacia”.

– Idę. I powodzenia. Moje serce pożegluje z tobą. – Althea powiedziała bardzo cicho, wiedziała bowiem, że póki dotyka statku, nie musi podnosić głosu. Zaczęła odchodzić od “Vivacii”, kryjąc się w najgłębszym mroku. – Sa zadba o nich oboje i zapewni im bezpieczeństwo – mruknęła pod nosem, po czym uświadomiła sobie, że tym razem naprawdę się modli.

Ronica Vestrit czekała samotnie w kuchni. Na dworze zapadła już noc. Rozlegało się brzęczenie letnich owadów, a poprzez korony widać było migotanie gwiazd. Wkrótce zabrzmi gong na skraju pola. Myśl ta napełniła ją lękiem. Nie, nie lękiem, strachem. Słowo “strach” bardziej pasowało do nocnego gościa, którego się spodziewała.

Dała służącym wolną noc, a potem niedwuznacznie oświadczyła Rache, że chce być sama. Niewolnica była jej ostatnio tak bardzo wdzięczna, że Ronice nie udawało się jej pozbyć. Wszędzie widziała te smutne oczy. Keffria poleciła służącej, by uczyła Maltę tańców, sposobu trzymania wachlarza i konwersacji z mężczyznami. Ronikę zrazu przeraziło, że córka powierzyła naukę jej wnuczki osobie obcej, wiedziała wszakże, że Keffria i Malta nie są ostatnio w najlepszych stosunkach. Nie znała szczegółów ich wszystkich kłótni i nie chciałaby ich poznać. Miała dość własnych problemów, rzeczywistych i naprawdę poważnych. Zresztą dobrze, że Malta zajmie czymś Rache i żadna z nich nie będzie się kręciła pod nogami.

Davad już dwukrotnie im napomykał, że powinny mu oddać wypożyczoną niewolnicę. Za każdym razem Keffria dziękowała mu wylewnie za pomoc Rache i ciągle go pytała, jak da sobie radę bez niej. Słysząc te słowa, ich kuzyn po prostu nie przedstawiał im swej prośby wprost. Ronica zastanawiała się, jak długo ta taktyka będzie się sprawdzała i co się stanie później. Kupić młodą kobietę? Wtedy sama się stanie właścicielką niewolnicy? Nie podobała jej się ta myśl. Z drugiej strony było coś nieskończenie denerwującego w fakcie, że Rache tak bardzo się do niej przywiązała. Niemal o każdej porze, gdy tylko nie była zajęta pracą, czaiła się za drzwiami pokoju, w którym przebywała jej pani. Stale szukała sposobności, by jej służyć.

Ronica szczerze życzyła Rache, by znalazła sobie miejsce na ziemi, by odzyskała życie, które “ukradł” jej okres niewolnictwa.

W oddali zadzwonił gong. Dźwięk był subtelny jak bicie kurantu.

Ronica podniosła się nerwowo i zaczęła chodzić po kuchni, po czym wróciła do stolika, który już wcześniej sama przygotowała i zastawiła. Dla uhonorowania gościa postawiła na nim dwie wysokie, białe świece z najładniejszego wosku. Na stole przykrytym serwetą z ciężkiej koronki w kolorze kremowym stała najlepsza porcelana i najwspanialsze srebra. Tace z wykwintnymi ciastami współzawodniczyły z talerzami pełnymi delikatnych wędzonych ostryg i świeżych ziół w ostrym sosie. Obok czekała butelka doskonałego starego wina. Imponujące jedzenie sugerowało szacunek gospodyni wobec gościa, natomiast dyskrecja i miejsce spotkania (kuchnia) przypominały o dawnych umowach, w których obie rodziny zapewniały się o dozgonnym wsparciu i ochronie.

Ze zdenerwowania Ronica wyrównała srebrne łyżeczki, przesuwając je o kilka milimetrów. Skarciła się za niemądre zachowanie. Przecież nie po raz pierwszy przyjmowała delegata Kupców z Deszczowych Ostępów. Odkąd wyszła za Ephrona, ktoś stamtąd przychodził do jej domu dwa razy do roku. Jednakże miało to być pierwsze spotkanie od dnia jego śmierci. A poza tym… po raz pierwszy nie zdołała zgromadzić pełnej raty, którą Vestritowie byli dłużni tamtej rodzinie.

W małej, lecz ciężkiej szkatułce brakowało dwóch miarek złota. Dwóch miarek! Ronica zamierzała przyznać się do tego od razu, zanim ze strony gościa zaczną padać kłopotliwe pytania. Przyzna się i zaproponuje spłatę (wraz z odsetkami) w ramach następnej raty. Cóż innego mogła w końcu zrobić? Przedstawiciel rodziny znad Rzeki również nie miał innego wyjścia, jak tylko przyjąć propozycję. Część raty to więcej niż nic, a lud z Deszczowych Ostępów wolał jej złoto od innych rzeczy, które mogła oferować. Taką przynajmniej miała nadzieję.

Mimo iż oczekiwała gościa, lekkie stukanie do drzwi zaskoczyło ją.

– Chwileczkę! – krzyknęła nie ruszając się z miejsca. Szybko zdmuchnęła niemal wszystkie oświetlające pomieszczenie zwyczajne świeczki, pozostawiwszy tylko jedną, od której odpaliła dwie specjalnie przygotowane cienkie, wysokie świece woskowe. Gdy nakryła je ostrożnie dekoracyjnymi kapturkami z bitego mosiądzu, w których wycięto ozdobne otwory, na ścianach kuchni pojawiły się świetliste liście. Ronica pokiwała głową, zadowolona z efektu, a następnie wstała, szybko podeszła do drzwi i otworzyła je.

– Witam cię w moim domu. Wejdź i czuj się jak u siebie. – Była to stara formułka, lecz Ronica wypowiedziała ją ciepło, szczerze i z uczuciem.

89
{"b":"108284","o":1}