Nie, nie! Nie podda się. Będzie walczył, aż coś się zdarzy. Cokolwiek. Czy jeśli jego nieobecność w klasztorze będzie się przedłużała, kapłani upomną się o niego?
Chyba mam nadzieję, że ktoś mnie stąd wyratuje – powiedział do siebie znużony. Tak. Miał wielkie ambicje. Pozostać żywym i pozostać sobą tak długo, aż ktoś go oswobodzi. Nie był pewny, czy… czy… Zaczął się nad czymś zastanawiać, lecz myśli przerwał mu sen.
* * *
“Vivacia” westchnęła w ciemnościach portu. Skrzyżowała smukłe ramiona na piersiach i podniosła oczy na jaskrawe światła nocnego targowiska. Była tak bardzo pochłonięta własnymi myślami, że delikatny dotyk ludzkiej dłoni wręcz ją przestraszył. Spojrzała w dół.
– Roniko! – krzyknęła przyjemnie zaskoczona.
– Tak, to ja. Mówmy cicho. Chciałabym z tobą spokojnie porozmawiać.
– Jak sobie życzysz – odparła szeptem zaintrygowana “Vivacia”.
– Muszę wiedzieć… Chodzi o to, że… Althea przesłała mi wiadomość. Niepokoiła się o ciebie. Czy wszystko w porządku? – Głos kobiety zadrżał. – List nadszedł właściwie kilka dni temu. Jakaś służąca uznała, że jest nieistotny i położyła w gabinecie Ephrona. Znalazłam go dopiero dzisiaj.
Jej ręka nadal leżała na deskach kadłubu. Do galionu docierały tylko niektóre uczucia kobiety, nie wszystkie.
– Trudno ci wchodzić do tego pokoju, prawda? Tak samo trudno ci schodzić tutaj i spotykać się ze mną.
– Ephron – szepnęła załamującym się głosem Ronica. – Czy jest… w tobie? Może do mnie przez ciebie przemówić?
“Vivacia” ze smutkiem potrząsnęła głową. Była przyzwyczajona do oglądania tej kobiety poprzez oczy Ephrona lub Althei. Oboje postrzegali ją jako osobę zdecydowaną i apodyktyczną. Dzisiejszego wieczoru, w tym ciemnym płaszczu i z pochyloną głową, Ronica wydawała się mała i słaba. “Vivacia” pragnęła ją pocieszyć, nie potrafiła jednak skłamać.
– Nie. Niestety to nie takie proste. Znam wiele jego stwierdzeń, lecz mieszają mi się ze słowami innych osób. Kiedy jednak patrzę na ciebie, odczuwam jego miłość do ciebie jako swoją własną. Czy to pomaga?
– Nie – odparła zgodnie z prawdą Ronica. – Pocieszasz mnie, ale twoje słowa to nie to samo co otaczające mnie silne ramiona mojego męża albo jego rada. Och, statku, co mam robić? Co robić?
– Nie wiem – odrzekła “Vivacia”. Rozpacz kobiety budziła w niej niepokój, który wyraziła słowami: – Przeraża mnie, że zadajesz mi to pytanie. Na pewno wiesz, co robić. Ephron zawsze szczerze w ciebie wierzył. Wiesz – dodała refleksyjnie – myślał o sobie jako o prostym żeglarzu. Sądził, że potrafi jedynie dobrze dowodzić statkiem, ciebie natomiast uważał za osobę mądrą i przenikliwą.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że tak. Czy w przeciwnym razie wypływałby tak daleko i pozostawiał ci kierowanie wszystkimi sprawami?
Ronica milczała. Potem ciężko westchnęła.
– Sądzę – szepnęła “Vivacia” – że poradziłby ci, abyś postąpiła zgodnie z własnymi przekonaniami.
Zmęczona kobieta potrząsnęła głową.
– Boję się, że masz rację, “Vivacio”. Czy wiesz, gdzie jest Althea?
– W tej chwili? Nie. Ty nie wiesz?
– Ostatni raz ją widziałam – odparła niechętnie – rankiem nazajutrz po śmierci Ephrona.
– Ja ją widywałam. Wiele razy. Ale gdy była tu ostatnio, Torg zszedł do doku i próbował ją złapać. Odepchnęła go i odeszła, a ludzie śmiali się.
– Wszystko u niej w porządku? “Vivacia” potrząsnęła głową.
– Mniej więcej tak jak u ciebie czy u mnie. Althea była zmartwiona, zraniona i zakłopotana. Powiedziała mi, żebym była cierpliwa, ponieważ wszystko się w końcu poprawi. Zakazała mi brać sprawy we własne ręce.
Ronica z powagą pokiwała głową.
– Zamierzałam ci powiedzieć to samo. Sądzisz, że potrafisz się zastosować do naszej prośby?
– Ja? – Statek prawie się roześmiał. – Roniko, jestem po trzykroć Vestritką. Boję się, że mam tylko tyle cierpliwości, ile mieli moi przodkowie.
– Uczciwa odpowiedź – przyznała kobieta. – Proszę jedynie, żebyś spróbowała. Nie, poproszę cię o jeszcze jedną rzecz. Jeśli Althea wróci tu, zanim odpłyniesz, przekażesz jej wiadomość ode mnie? Nie mam innego sposobu, aby się z nią skontaktować.
– Oczywiście. Dopilnuję też, żeby nikt poza dziewczyną nie usłyszał tej wiadomości.
– Dobrze, bardzo dobrze. Przekaż jej, żeby przyszła ze mną porozmawiać. Tylko o to proszę. Łączy nas więcej, niż Althea sądzi. Zresztą nie chcę się teraz wdawać w szczegóły. Poproś ją po prostu cicho, aby mnie odwiedziła.
– Powiem jej. Ale nie wiem, czy spełni tę prośbę.
– Ja również, statku. Ja również tego nie wiem.
14. SPRAWY RODZINNE
Kennit nie zabrał zdobytego statku do Łupogrodu. Obawiał się, że “Fortuna” ugrzęźnie gdzieś w wąskim kanale bądź na jednej z licznych piaskowych wysepek. Po burzliwej naradzie z Sorcorem doszli do wniosku, że lepszym miejscem będzie Krzywe. Piracki kapitan uznał port za odpowiedni, wiedział bowiem, że założyli go niewolnicy, którzy wywołali powstanie przeciwko załodze, kiedy niewolniczy statek schronił się w górze kanału przed burzą. Kennit przypomniał Sorcorowi tę historię z uśmiechem. Mat przyznał mu rację, lecz nadal się opierał, ponieważ w Krzywem nie było niemal niczego więcej niż piasek, skały i mięczaki. “Jaka przyszłość czekała tam tych ludzi?”, spytał, a młody pirat odrzekł mu, że lepsza niż na statku przewożącym niewolników. Sorcor jeszcze chwilę gderał, ale Kennit nalegał.
Powolna podróż do Krzywego zajęła im zaledwie sześć dni (znacznie dłużej płynęliby do Łupogrodu) i z punktu widzenia kapitana był to dobrze wykorzystany czas.
Sorcor widział śmierć wielu z wybawionych przez siebie więźniów; choroba i wycieńczenie z powodu głodu nie zniknęły tylko dlatego, że ludzie ci odzyskali swobodę. Dowodzący teraz “Fortuną” Rafo skłonił do pracy ocalałych więźniów przy czyszczeniu pokładu. Statek nie wydzielał już typowego dla niewolniczych handlowców smrodu, niemniej jednak Kennit ciągle nalegał, by “Marietta” trzymała się od niej w pewnej odległości i od zawietrznej. Wiatr mógł przenieść na piracki żaglowiec chorobę, toteż kapitan wolał nie ryzykować. Nie pozwolił też żadnemu z wyratowanych ludzi wejść na pokład “Marietty”, twierdził bowiem, że tłok na jego własnym statku w niczym nie ulży ciasnym kwaterom na “Fortunie”. Niewolnicy musieli się zadowolić miejscem na pokładzie i kwaterami po wybitej do nogi załodze. Kilku zdrowszych objęło funkcje marynarskie i pomagało członkom pirackiej załogi żeglować statkiem. Nieznana praca okazała się dla nich szczególnie trudna, zwłaszcza że byli bardzo osłabieni.
Niewolnicy pracowali ciężko i nadal szalała wśród nich śmierć, zbierając krwawe żniwo, a jednak morale na “Fortunie” było bardzo wysokie. Niedawni więźniowie w patetyczny sposób dziękowali całemu światu za świeże powietrze, za porcję solonej wieprzowiny z prowiantów załogi handlowca i za każdą rybę, którą zdołali złowić dla uzupełnienia diety. Sorcor odpędzał węże strzelając z balisty ustawionej na pokładzie “Marietty”. Ciała zmarłych niewolników rzucano teraz w wodę zamiast wprost w paszcze chciwych stworów, co pozostałych przy życiu wyraźnie pocieszało, chociaż Kennit nie potrafił pojąć, jaką różnicę mógł ten fakt stanowić dla trupów.
Statki wpłynęły do Krzywego podczas przypływu; fala lekko wepchnęła “Mariettę” i “Fortunę” do słonawej zatoki. Szkieletowate resztki żaglowca założycieli osady straszyły jeszcze na płytkim końcu kotwicowiska. Portowa miejscowość powstała wzdłuż plaży i prezentowała się jako rząd chałup. Siedziby te wykonano z drewnianych belek starego statku, drewna wyrzuconego przez fale na brzeg i kamienia. Z kominów wznosił się rzadki dym. Dwa sklecone naprędce rybackie kutry przywiązano do zniszczonego nabrzeża, a pół tuzina prowizorycznych wiosłowych łodzi i obciągniętych brezentem żaglówek wyciągnięto na piaszczysty brzeg. Miasteczko było jeszcze w powijakach.