Wzgórze Kowali łączyło się z najbardziej szokującą zmianą w jej mieście, lecz bynajmniej nie było jedyną. Na wschodzie ktoś wykarczował stok innego pagórka i postawił na nim dom. Nie, nie dom, Ronica nazwałaby go raczej dworem. Zaszokował ją nie tylko rozmiar nieukończonego jeszcze budynku, ale także liczba robotników zatrudnionych przy jego budowie. Roili się po placu niczym oblepione czymś białym mrówki w ciepłym południowym słońcu. Przez ten czas, kiedy Ronica się przyglądała, zdążyli już postawić i zabezpieczyć drewniany szkielet jednej ze ścian.
Natomiast wzgórze na zachodzie przecinała nowa, prosta jak strzała droga. Poprzez drzewa Ronica zdołała dostrzec jedynie jej fragment, ale trasa wydawała się szeroka i równa. Kobieta czuła się coraz bardziej nieswojo. Może Davad miał więcej racji, niż podejrzewała. Może zmiany, które dotknęły Miasto Wolnego Handlu, były naprawdę znaczące i łączyły się nie tylko ze wzrostem populacji miasta. Jeśli jednak Restart się nie mylił… może rzeczywiście, aby przetrzymać falę Nowych Kupców, należałoby ich gorliwie naśladować…
Ronica nie patrzyła już na otaczające ją miasto i porzuciła przykre rozważania. Brakowało teraz czasu, by się zastanawiać nad takimi kwestiami. Miała dość własnych trudnych spraw. A Miasto Wolnego Handlu musiała pozostawić samemu sobie.
4. ŁUPOGRÓD
Kennit zwilżył chusteczkę olejkiem cytrynowym i przesunął nią po brodzie i wąsach. Przyjrzał się sobie w wiszącym nad umywalką lustrze z pozłacaną ramą. Olejek dodał połysku jego zarostowi, jednak nie takiego efektu oczekiwał młody kapitan. Zapach olejku niestety nie zabijał fetoru Łupogrodu. Kennit pomyślał, że czuje się tak, jakby dokował w śmierdzącej piżmem i potem pasze brudnego niewolnika.
Opuścił kajutę i wyszedł na pokład. Powietrze na zewnątrz było tak samo duszne i wilgotne jak w środku, tyle że tu jeszcze mocniej cuchnęło. Popatrzył ze wstrętem na zbliżające się brzegi Łupogrodu. Dobrze wybrano miejsce na ten piracki azyl. Dotarcie tutaj wymagało nie tylko znajomości drogi, ale także wytrawnego kapitana, który potrafił pływać dalekomorskim statkiem po kanałach śródlądowych. Prowadząca do laguny rzeka o kryształowej wodzie nie wyglądała bardziej obiecująco niż tuzin innych, które przecinały liczne wysepki Ruchomych Brzegów i wpadały do morza, lecz ta miała dostatecznie głębokie dla żaglowca, choć wąskie koryto. Spokojna laguna osłaniała kotwicowisko przed najbardziej nawet gwałtownymi burzami.
Kiedyś było to bez wątpienia piękne miejsce. Teraz z każdego kawałka twardego lądu sterczały omszałe doki i filary. Zniknęła soczysta zieleń, która porastała brzegi rzeki; pozostało tylko nagie błoto. Nie było tu dostatecznego przepływu wody, nie wiały też wiatry, nic więc nie rozpraszało nieczystości ani dymu wznoszącego się ze skupionych blisko siebie chat, szop i magazynów pirackiego miasta. W końcu nadejdą zimowe deszcze, które na krótko wypłuczą brud zarówno z osady, jak i z laguny, ale w gorący, bezwietrzny letni dzień lagunowy port Łupogrodu miał w sobie równie wiele kuszącego uroku co nieopróżniony nocnik.
Kotwicząc tutaj dłużej, narażało się kadłub statku na zniszczenie; picie wody z innych źródeł niż kilka wybranych studni powodowało dyzenterię, a u słabszych także gorączkę. Kennit stał i rozglądał się po pokładzie swojego statku. Widział, że jego załoga pracuje dobrze i chętnie. Nawet marynarze na łodziach holujących “Mariettę” do portu wkładali we wszystkie czynności całe serce. Zresztą dla tych ludzi drażniący ich kapitana smród był słodkim zapachem, który oznaczał dom i zapłatę. Zgodnie z tradycją, otrzymają ją na pokładzie tuż po zacumowaniu “Marietty”. Za kilka godzin będą mieli wszystko, co zechcą, czyli dziwki i piwo.
Tak, tak, jeszcze przed wschodem słońca większość ich ciężko zarobionych pieniędzy znajdzie się w rękach pazernych oberżystów, właścicieli burdelów i handlarzy z Łupogrodu. Kennit ze współczuciem potrząsnął głową i jeszcze raz dotknął wąsów pachnącą cytryną chusteczką. Pozwolił sobie na nieznaczny uśmieszek. Przynajmniej tym razem jego załoga zostawi w mieście nie tylko złupione monety, ale także informacje – na pewno rozpowiedzą o aspiracjach swego kapitana. Mógłby się założyć, że jutro rano połowa Łupogrodu usłyszy opowieść o wróżbie, którą otrzymał na Wyspach Innego Ludu. W chwili podziału łupów Kennit zamierzał być bardzo hojny. Tym razem nie będzie się wywyższał, weźmie sobie najwyżej podwójną dolę członka załogi. Chciał, by kieszenie jego ludzi były ciężkie od pieniędzy; niech wszyscy w Łupogrodzie zauważą, że piraci ze statku Kennita zawsze przypływają do portu z sowicie wypełnionymi sakiewkami. Marynarze z “Marietty” od dziś będą reprezentować szczęście i szczodrość swego kapitana. Niech z tego szczęścia i szczodrości uszczkną co nieco mieszkańcy Łupogrodu.
Gdy Kennit pochylał się nad relingiem, podszedł do niego mat i stanął w pełnej szacunku odległości.
– Sorcorze – powiedział kapitan – widzisz ten kawałek urwistego cypla? Gdyby zbudować na nim wieżę, zyskalibyśmy rozległy widok na rzekę, a ustawiwszy tam jedną lub dwie balisty, można by obronić miasto przed wszystkimi statkami, które kiedykolwiek odkryłyby nasz kanał. Można by stamtąd ostrzegać mieszkańców Łupogrodu przed każdą napaścią i bronić się. Co o tym sądzisz?
Sorcor zagryzł wargę i powstrzymał się przed wyrażeniem opinii. Za każdym razem, gdy wpływali do tutejszego portu, Kennit zadawał mu to samo pytanie, a mat zawsze odpowiadał identycznie.
– Jeśli w tych bagnach znajdzie się odpowiednio dużo kamienia, można zbudować wieżę, a skalne odłamki wykorzystać jako pociski do balisty. Przypuszczam, panie, że można by tego dokonać. Któż jednak miałby za to zapłacić i kto nadzorowałby prace? Mieszkańcy Łupogrodu nie potrafią się dogadać, a cóż dopiero budować forty i obsadzać je ludźmi.
– Silny władca mógłby pogodzić zwaśnione strony. Wyznaczyłby także budowniczych i obrońców.
Sorcor ostrożnie łypnął na kapitana. Nigdy przedtem nie mówili o takich sprawach.
– Łupogród jest miastem wolnych ludzi. Nie mamy tu władcy.
– To prawda – zgodził się Kennit, po czym dodał, jakby na próbę: – I dlatego właśnie rządzą nami chciwi handlarze i właściciele burdeli. Rozejrzyj się tylko wokół siebie. Dla naszych łupów ryzykujemy życie, każdy pirat. Kiedy za kilka dni podniesiemy kotwicę i odpłyniemy stąd, gdzie będzie się znajdowało nasze złoto? Z pewnością nie w naszych kieszeniach. A co za nie zyskamy? Jedynie ból głowy. Pechowcy przyniosą też choróbsko z burdelu. I tyle. Im więcej człowiek ma do wydania w Łupogrodzie, tym droższe okazują się piwo, chleb i kobiety. Ale masz rację. Łupogród potrzebuje nie władcy, lecz przywódcy. Człowieka, który ich obudzi, który potrafi zachęcić mieszkańców, by wzięli rządy w swoje ręce. Otworzą oczy, rozejrzą się wokół siebie i sami zobaczą, co trzeba tu naprawić.
Młody kapitan ponownie popatrzył na swoich ludzi, zginających grzbiety nad wiosłami w łodziach holujących “Mariettę” do doku. Starał się prowadzić swobodną rozmowę, na dowód, że wcześniej nie została przygotowana. Dobrze myślał o swoim macie. Sorcor był nie tylko dobrym marynarzem, lecz także – mimo braku wykształcenia – całkiem inteligentnym człowiekiem. Gdyby Kennit zainteresował go takimi kwestiami, może inni piraci także zaczęliby omawiać ten temat.
Popatrzył matowi w twarz. Kose spojrzenie zorało opalone czoło mężczyzny. Na policzku lśniła blizna, która stanowiła pozostałość po niewolniczym tatuażu.
Sorcor odezwał się dopiero wtedy, gdy wszystko sobie dokładnie przemyślał.
– Jesteśmy tu wolnymi ludźmi. Nie zawsze tak było. Więcej niż połowa mieszkańców Łupogrodu to dawni niewolnicy lub ci, którzy w ostatniej chwili uniknęli takiego losu. Wielu nadal nosi tatuaż albo bliznę po nim. A reszta, no cóż… W rodzinnych miastach czeka na nich chłosta lub stryczek, a może nawet jedno i drugie. Kilka dni temu wspomniałeś o królu dla nas, piratów. Nie jesteś pierwszym, który mówi na ten temat, gadają o nim także handlarze. Burmistrze, radni, królowie, strażnicy… O nie, tam, skąd pochodzimy, było ich zbyt wielu i większość z nas właśnie z powodu tych ludzi uciekła z rodzinnych miast. Żaden z nas nie chce, by ktoś mu mówił, co ma robić, a czego nie. Wystarczy, że mamy kapitana na statku… Błagam, wybacz mi moją szczerość, panie.