Łzy trysnęły na nowo. Tamta sprawa nie miała znaczenia, nic się już nie liczyło. Niech zmienią swoją decyzję, niech oddadzą jej statek. Przystałaby na takie rozwiązanie, nawet gdyby – powiedziała to sobie surowo – musiała służyć na “Vivacii” dowodzonej przez Kyle'a. Wprawdzie cierpiałaby, ale potrafiłaby to znieść. Tak, pewnie tego właśnie chcieli. Mieliby wówczas gwarancję, że nikt nie pokieruje sprawami statku wbrew ich woli. A co tam, Althea nie dbała o tego typu kwestie. Niech sobie Kyle frymarczy marynowanymi jajami i żółtymi orzechami, byle tylko mogła pływać na pokładzie “Vivacii” i być blisko niej.
Nagle dziewczyna westchnęła z ogromną ulgą. Jeszcze nic się nie zmieniło, powiedziała sobie. W chwilę później doszła do wniosku, że nie jest to prawda, ponieważ coś się zmieniło i to drastycznie: wiedziała, że jest skłonna się poniżyć, że w gruncie rzeczy zrobi wszystko, by wrócić na pokład swego statku. Wszystko!
Rozejrzała się wokół i aż jęknęła z przerażenia. Zbyt wiele wypiła i zbyt wiele płakała. Głowa jej pękała i nie była pewna, w której z miejskich spelunek wylądowała. Bez wątpienia w jednej z tych najobskurniejszych. Obok jakiś mężczyzna zasłabł i osunął się z krzesła na podłogę. Nie było w tym nic niezwykłego, przeważnie jednak ktoś usuwał takich delikwentów z przejścia. Życzliwsi oberżyści pozwalali pijakom chrapać przy drzwiach, natomiast ci mniej czuli wyrzucali klientów w alejki lub na ulice, pozostawiając na pastwę nielegalnych werbowników. Krążyła pogłoska, że niektórzy właściciele tawern sprzedawali nieprzytomne osoby werbownikom, chociaż Althea zawsze w to wątpiła. Nie w Mieście Wolnego Handlu! W innych morskich portach, tak, tego była nawet pewna, ale nie w Mieście Wolnego Handlu.
Wstała niepewnie. Koronka jej spódnicy zaczepiła się o chropowate drewno stołowej nogi. Althea niedbale pociągnęła strój. Koronka podarła się i ze spódnicy zwisały strzępy. Dziewczyna i tak nie zamierzała więcej wkładać tego ubrania, mogło się nawet zamienić tej nocy w łachmany, zupełnie jej to nie obchodziło. Po raz ostatni pociągnęła nosem i przetarła dłońmi zmęczone oczy. Do domu i do łóżka! Jutro zmierzy się w jakiś sposób ze wszystkimi problemami. Poradzi sobie z nimi. Ale nie dziś wieczorem. Słodki Sa, tylko nie dziś wieczorem. Althea modliła się: Spraw, żeby wszyscy spali, kiedy dotrę do domu.
Skierowała się do drzwi, ale najpierw musiała przestąpić ponad leżącym na podłodze spitym marynarzem. Wydało jej się, że drewniana podłoga ugina się pod nią. Pomyślała, że może po prostu jeszcze nie przywykła do chodzenia na lądzie. Usiłowała stawiać większe kroki, potknęła się, na szczęście przytrzymała się drzwi i odzyskała równowagę. Słyszała, jak ktoś się z niej śmieje, ale duma nie pozwoliła jej się odwrócić i sprawdzić, kim jest dowcipniś. Otworzyła drzwi i wyszła w noc.
Ciemność i chłód najpierw ją zdezorientowały, potem otrzeźwiły. Przystanęła na moment przed tawerną i kilka razy głęboko zaczerpnęła powietrza. Przy trzecim wdechu zakręciło się jej w głowie. Złapała się balustrady i stała nieruchomo, oddychając płycej i czekając z szeroko otwartymi oczyma, aż ulica przestanie się kołysać. Drzwi za nią rozwarły się i z tawerny wyszedł kolejny klient. Althea obróciła się ostrożnie, by rzucić na niego okiem. W mroku rozpoznała mężczyznę dopiero po chwili.
– Brashen – powitała go.
– Althea – odparł ze znużeniem. Niechętnym tonem spytał: – Wszystko dobrze?
Przez chwilę stała na ulicy i patrzyła na niego bez słowa.
– Chcę wrócić do “Vivacii” – wydukała w końcu. Wprawdzie wypowiedziała tę myśl pod wpływem impulsu, jednak w sekundę później uświadomiła sobie, że naprawdę pragnie pójść do doków. – Muszę zobaczyć statek dziś wieczorem. Muszę z nim porozmawiać, wyjaśnić, dlaczego go dzisiaj zostawiłam.
– Jutro – rzucił Brashen. – Kiedy się wyśpisz i wytrzeźwiejesz. Chcesz, żeby cię zobaczyła w takim stanie? Chyba byłaby nie bardziej zachwycona niż twój ojciec – dodał przebiegle.
– Nie, “Vivacia” zrozumiałaby mnie. Znamy się tak dobrze. “Vivacia” rozumie wszystko.
– W takim razie zrozumie również, jeśli pójdziesz do niej jutro rano. Czysta i trzeźwa – dodał rozsądnie. W jego głosie usłyszała ogromne zmęczenie. Po chwili milczenia, chwycił ją pod łokieć. – Chodź – powiedział. – Odprowadzę cię do domu.
8. NOCNE ROZMOWY
Gdy tylko weszli do domu, matka załamała się. Kyle stał i kiwał głową, więc Keffria zaprowadziła matkę do łóżka. Sypialnia, którą Ronica tak długo dzieliła z mężem, już jakiś czas temu stała się pokojem choroby i śmierci. Zamiast więc położyć matkę do łóżka, przy którym czuwała tak wiele nocy, Keffria poleciła Rache przygotować dla niej pokój gościnny. Towarzyszyła otępiałej Ronice do czasu, aż służąca pościeliła łóżko i pomogła położyć się swej pani. Potem Keffria poszła sprawdzić, co się dzieje z Seldenem. Chłopiec płakał i przyzywał ją, ale Malta powiedziała mu, że matka jest zajęta i nie ma dla niego czasu, po czym usadziła go na krawędzi łóżeczka i kazała służącej zająć się nim. Przez chwilę Keffria gniewała się na córkę, lecz musiała wziąć pod uwagę, że dziewczynka również jest jeszcze dzieckiem. Trudno oczekiwać, żeby dwunastolatka troszczyła się odpowiednio o siedmioletniego brata, zwłaszcza po takim dniu jak dzisiejszy.
Uspokoiła chłopca, pomogła mu się ubrać w nocną koszulę, i została przy nim, aż zasnął. Potem poszła do swojego pokoju. Była pewna, że wszyscy pozostali domownicy już śpią. Idąc przez znajome korytarze rozświetlone blaskiem świec zaczęła rozmyślać o duszy i o duchach. Nagle zastanowiła się, czy anma jej ojca pozostała w tych pokojach, tu, gdzie tak długo cierpiał. Przebiegł ją dreszcz, a włoski na karku zjeżyły się. W chwilę później zganiła siebie za takie myśli. Przecież anma jej ojca zjednoczyła się już ze statkiem. A nawet jeśli jej ślady tu pozostały, z pewnością bez złej woli. Jednakże Keffria ucieszyła się, gdy wreszcie cicho wsunęła się do swojego pokoju. Kyle leżał już w łóżku. Zdmuchnęła świecę, i rozebrała się w ciemnościach, rzucając ubranie, gdzie popadnie. Znalazła chłodną koszulę nocną, którą wyłożyła dla niej Nana, i ubrała się. W końcu weszła do łóżka. Odsunęła koc i kołdrę, kładąc się obok drzemiącego męża.
Kyle wziął ją w ramiona i przytulił. Najwyraźniej nie spał, lecz czekał na nią. Ucieszyła się; miała za sobą długi, ciężki dzień, odczuwała zmęczenie i przepełniał ją żal. Odniosła wrażenie, że dotyk Kyle'a przeciął dławiące ją od kilku dni węzły bólu. Przez jakiś czas mąż po prostu trzymał ją blisko przy sobie. Głaskał jej włosy i pocierał szyję, aż odprężyła się w jego ramionach. Potem kochał się z nią, zwyczajnie i delikatnie, bez słów. Światło księżyca wsączało się do sypialni przez duże okna: tej letniej nocy było bardzo jasne i dodawało kolorów wszystkim oświetlanym przez siebie przedmiotom: pościel zabarwiło na śmietankowo, włosom Kyle'a nadało połysk kości słoniowej, a jego skórze dwa odcienie matowego złota.
Po wszystkim Keffria obróciła się do męża i położyła głowę na jego ramieniu. Przez jakiś czas milczeli. Słuchała bicia własnego serca i oddechu mężczyzny. Była zadowolona i cieszyło ją ciepło, które biło od Kyle'a.
Nagle poczuła się istotą samolubną i bezmyślną. Mogła mieć wszystko i cieszyć się tym – tej samej nocy, kiedy jej matka utraciła towarzysza życia, a wraz nim możliwość fizycznej bliskości z mężczyzną. Poczucie bezpieczeństwa i ciepło mężowskiej miłości wydały się Keffrii tak cenne, że pomyślała, iż nie potrafiłaby chyba bez tego żyć. Poczuła w gardle ucisk i po policzku ześlizgnęła jej się pojedyncza łza. Ponieważ nie odsunęła się od Kyle'a, kapnęła na jego gołe ramię. Mężczyzna podniósł rękę i dotknął mokrego miejsca, a potem twarzy żony.
– Nie płacz – powiedział łagodnym tonem. – Wystarczająco dużo łez już dzisiaj popłynęło. Dość żalu. Zapomnij teraz o tym wszystkim. Nie pozwól, żeby poza nami dwojgiem w tym łóżku znalazło się coś albo ktoś jeszcze.