Литмир - Электронная Библиотека

– Cóż, teraz przestała. – Mingsley roześmiał się szyderczo. – Jak można wierzyć, że taka wymiana będzie trwać wiecznie? Władcy też są ludźmi. A młodemu Satrapie Cosgowi stale brakuje pieniędzy na zaspokajanie własnych przyjemności oraz nałogów, w które popadł, gdy czekał na śmierć swego ojca. Chalcedzkie zioła rozkoszy nie są tanie i kiedy raz ich spróbujesz, tańsze przestają ci odpowiadać. Tak czy owak, sprzedał mnie i moim przyjaciołom handlowe i lądowe koncesje na grunty w Mieście Wolnego Handlu i na Przeklętych Brzegach. Przyjechaliśmy więc tutaj, ale rdzenni mieszkańcy nie przyjmują nas zbyt uprzejmie. Zachowujecie się, jak gdybyśmy wam odbierali chleb od ust, a przecież powszechnie wiadomo, że pieniądze rodzą jedynie kolejne pieniądze, których nigdy za wiele. Sam pomyśl. Ten statek gnił tu przez trzydzieści lat, tak w każdym razie twierdzisz. Nie mieli z niego pożytku ani właściciele, ani nikt inny. Jeśli go kupię, będę miał mnóstwo tego tajemniczego czarodrzewu, właściciel dostanie dobrą cenę, a ty, w co nie wątpię, wypracujesz sobie ładną prowizję.

Milczał chwilę, jego towarzysz także się nie odzywał.

– Przyznam jednak – ciągnął Mingsley z przekąsem – że jestem rozczarowany. Ale, ale… wedle twoich słów ten statek żyje. Sądziłem, że się do nas odezwie. Nie wspomniałeś, by był uszkodzony. Może jednak został zabity?

– “Paragon” odzywa się tylko wtedy, gdy ma na to ochotę, lecz jestem przekonany, że słyszy każde nasze słowo.

– Hm… Czy to prawda, statku? Słyszałeś każde nasze słowo? “Paragon” nie widział powodu, by odpowiadać. Po chwili młodszy mężczyzna prychnął z oburzenia. Potem było słychać odgłosy kroków: Mingsley zaczął go okrążać; ten drugi, cięższy i powolniejszy osobnik podążał za nim.

– No cóż, mój przyjacielu – kontynuował Mingsley – obawiam się, że fakt ten znacznie obniża cenę, którą mogę za niego zaoferować. Początkowo przypuszczałem, że mógłbym odciąć od statku galion, zabrać go do Jamaillia City i sprzedać to żywe drewno za okrągłą sumkę. Albo, co bardziej prawdopodobne, w końcu “ofiarowałbym” go Satrapie za pewne niemałe koncesje gruntowe. A tak… albo to czarodrzew, albo tylko osobliwa, brzydka rzeźba. Jak można wykroić takie nieładne rysy? Zastanawiam się, czy jakiś sprawny rzemieślnik zdoła upiększyć tę twarz?

– Być może – przyznał niespokojnie jego towarzysz. – Nie wiem wszakże, czy to mądry pomysł. Zakładałem, że interesuje cię żaglowiec, a nie źródło czarodrzewu. Musisz też pamiętać, ostrzegałem cię przecież, że jeszcze nie omawiałem z Ludluckami tematu sprzedaży. Poruszę z nimi tę kwestię dopiero, gdy będę miał pewność, że statek naprawdę cię interesuje.

– Rany, Davadzie, nie sądzisz chyba, że jestem taki naiwny. Mówisz o tym wraku jak o dziecku. Jego właścicieli na pewno ucieszy moja oferta. Wreszcie się go pozbędą. Gdyby był zdatny do żeglugi, chyba nie leżałby tu jak kłoda.

– No cóż. – Długa pauza. – Obawiam się, że mimo wszystko Ludluckowie nie sprzedadzą ci statku, skoro chcesz go posiekać. Nawet oni czegoś takiego nie zrobią. – Głośno zaczerpnął oddechu. – Mingsleyu, ostrzegam cię, nie rób tego. Kupić statek i odremontować go to jedna sprawa… jednak twoja propozycja dotyczy czegoś zupełnie innego. Jeśli potniesz “Paragona” na kawałki, żaden z Pierwszych Kupców nie będzie z tobą robił interesów. A mnie jako pośrednikowi nigdy by nie wybaczono.

– W takim razie ostrożnie przedstaw moją ofertę, a ja zobowiązuję się zachować dyskrecję. – Głos Mingsleya brzmiał protekcjonalnie. – Wiem, że Pierwsi Kupcy z Miasta Wolnego Handlu hołdują rozmaitym dziwacznym przesądom. Nie zamierzam ich lekceważyć. Jeśli właściciele zaakceptują moją propozycję, wsiądę na statek i odpłynę nim daleko. Dopiero tam go zdemontuję. Jak to mówią: co z oczu, to z serca. Czy takie rozwiązanie cię satysfakcjonuje?

– Przypuszczam, że musi – mruknął mężczyzna z rozgoryczeniem. – Przypuszczam, że tak.

– Och, nie bądź taki ponury. Chodź. Wrócimy do miasta. Zapraszam cię na kolację do Souski. Musisz przyznać, że jestem hojny, ponieważ znam tamtejsze ceny, a poza tym widziałem, ile potrafisz zjeść. – Młodszy mężczyzna roześmiał się, rozweselony swoim żartem. Starszy nie przyłączył się. – A wieczorem udasz się do rodziny Ludlucków i oględnie przedstawisz im moją ofertę. Wszyscy będą zadowoleni. Pieniądze dla właścicieli, prowizja dla ciebie, wielkie zapasy rzadkiego drewna dla moich sponsorów. Wykaż luki w moim rozumowaniu, Davadzie.

– Nie potrafię – przyznał cicho starszy mężczyzna. – Obawiam się jednak, że to przedsięwzięcie ci się nie uda. Na razie wprawdzie statek się nie odezwał, jest już wszakże żywą istotą i ma własny rozum. Spróbuj go posiekać na kawałki, a jestem pewien, że szybko przerwie milczenie.

Mingsley zaśmiał się wesoło.

– Tym stwierdzeniem jedynie wzbudziłeś moje zainteresowanie, drogi przyjacielu. Wiem, że o to ci chodziło. Wracajmy do miasta. “U Souski”, pamiętasz? Kilku moich sponsorów bardzo by cię chciało poznać.

– Obiecałeś dyskrecję! – sprzeciwił się starszy mężczyzna.

– Och, tak, i zapewniam cię, że dotrzymam słowa. Nie możesz jednakże oczekiwać, iż ktoś da mi bez słowa pieniądze. Moi przyjaciele muszą wiedzieć, co kupują i od kogo. Zapewniam cię, że to bardzo dyskretne osoby, każda z nich.

“Paragon” przez długi czas słuchał oddalających się kroków. W końcu do jego uszu docierały już tylko wszechobecne odgłosy fal i krzyki mew.

– Posiekany na kawałki – oświadczył głośno. – No cóż, nie brzmi to najprzyjemniej. Z drugiej jednak strony, może lepszy taki stan niż wieczne leżenie tutaj. To mogłoby mnie zabić. Może umarłbym…

Taka perspektywa zadowalała go i przez chwilę ją rozważał. W końcu i tak nie miał nic innego do roboty.

3. EPHRON VESTRIT

Ephron Vestrit umierał. Ronica uświadomiła sobie ten fakt, patrząc na wychudłą twarz męża. Ephron umierał. Poczuła falę gniewu, zdenerwowała się na niego. Jak mógł jej coś takiego zrobić? Jak mógł teraz umrzeć i zostawić ją samą ze wszystkimi problemami?

Gdzieś pod falami tych powierzchownych emocji odczuwała ogromny smutek. Usiłował zawładnąć jej ciałem i duszą. Walczyła z nim dziko. Gniew i irytacja, owszem, ale nie żal. Później – mówiła sobie. – Później, kiedy doprowadzę do końca wszystkie niezbędne sprawy… Wtedy usiądę i pogrążę się w rozpaczy. Później.

Na razie z rozdrażnieniem zaciskała usta. Zmoczyła ściereczkę w pachnącej balsamem wodzie i delikatnie wytarła mężowi twarz, a potem ręce. Ephron poruszył się lekko pod wpływem dotknięcia, ale się nie obudził. Wiedziała, że będzie spał jeszcze przez jakiś czas. Dziś już dwukrotnie napoiła go łagodzącym ból syropem makowym. Może przyniosło mu to ulgę. W każdym razie taką miała nadzieję.

Łagodnie wytarła mu brodę. Ta niezdarna Rache karmiła go bulionem. Musiała przyznać, że nie jest ona zbyt staranna. Powinna odesłać ją z powrotem Davadowi Restartowi. Nie chciała tego robić, ponieważ Rache była młoda, inteligentna i na pewno nie zasłużyła sobie na los niewolnicy.

Pewnego dnia Davad po prostu przywiózł ją Ronice. Sądziła, że kobieta jest jego krewną albo gościem, ponieważ wysławiała się całkiem elegancko, a jej maniery wskazywały, że jest dobrze urodzona. Ronikę zaszokowało, gdy Davad zaofiarował jej Rache jako służącą, mówiąc, iż nie ośmieliłby się trzymać jej w swoim domu. Nigdy w pełni nie wyjaśnił sytuacji kobiety, a Rache w ogóle nie poruszała tego tematu. Ronica przypuszczała, że jeśli odda Rache Davadowi, ten wzruszy po prostu ramionami i wyśle młodą kobietę do Chalced, gdzie zostanie sprzedana na targu niewolników. Dopóki pozostawała w Mieście Wolnego Handlu, nominalnie uważano ją za terminującą służącą i ciągle miała szansę wrócić do dawnego życia. Gdyby tylko trochę się postarała… Rache jednak najwyraźniej nie chciała przyznać, iż jej sytuacja się zmieniła. Wykonywała wydawane jej polecenia, lecz niczego nie robiła z wdziękiem czy choć z odrobiną dobrej woli.

17
{"b":"108284","o":1}