Литмир - Электронная Библиотека

Wstała, rozwinęła jedwab i przyłożyła do ciała. Lustro w kajucie było małe i nie mogła w nim zobaczyć nic więcej poza opaloną twarzą i ramionami z udrapowanym zielonym materiałem. Wygładziła jedwab i w tej samej chwili uprzytomniła sobie, jak szorstkie są jej dłonie. Potrząsnęła głową. Podczas pobytu w domu codziennie musiała je ścierać pumeksem, aby pozbyć się zgrubień. Kochała pracę na “Vivacii” i uwielbiała czuć, jak statek odpowiada na wykonywane przez marynarzy czynności, jednak po każdym sprzątaniu coraz bardziej cierpiały ręce i cera dziewczyny, nie wspominając o jej posiniaczonych nogach. Podczas rozmów rodziców na temat żeglowania Althei, tego właśnie dotyczyła druga z największych obiekcji matki – Ronica mówiła, że wygląd Althei po rejsie uniemożliwi jej pojawianie się na spotkaniach towarzyskich. Poza tym twierdziła, że jej młodsza córka powinna przebywać w domu, dzieląc obowiązki związane z jego prowadzeniem i gospodarowaniem gruntami. W Althei niemal zamierało serce, kiedy rozważała, czy matka w końcu dopnie swego i zabroni jej pływać.

Jedwab wyślizgnął jej się z dłoni i dziewczyna sięgnęła nad głowę, aby dotknąć ciężkich drewnianych belek wspierających pokłady “Vivacii”.

– Och, statku, nie mogą nas teraz rozdzielić. Nie po tych wszystkich wspólnych latach i nie teraz, kiedy tak niewiele czasu zostało do twojego przebudzenia. Nikt nie ma prawa nam tego odebrać. – Szeptała te słowa, wiedziała bowiem, że nie musi ich mówić głośno. Była bardzo mocno związana ze swym żaglowcem. Mogłaby przysiąc, że wyczuwa drżenie, jakby odpowiedzi “Vivacii”. – Mój ojciec zawsze bardzo pragnął, by połączyła nas tak bliska więź. Z tej właśnie przyczyny przyprowadził mnie na twój pokład, kiedy byłam mała. Dał nam dużo czasu na zaprzyjaźnienie się. – Althea znowu poczuła leciutkie drganie drewnianego korpusu żywostatku, tak słabiutkie, że prawdopodobnie nikt poza nią by tego nie zauważył. Dziewczyna znała wszakże “Vivacię” zbyt dobrze i nie sposób jej było oszukać. Zamknęła oczy i połączyła się myślami ze statkiem, przekazując mu wszystkie swoje lęki, swój gniew i nadzieje. Teraz poczuła delikatne poruszenie “Vivacii”; w ten sposób mimo uśpionej jeszcze duszy żaglowiec uspokajał swą właścicielkę.

Althea jest tą osobą, którą tuż po przebudzeniu i w następnych latach “Vivacia” wybierze na partnera do rozmów; jej ręki na sterze statek powinien chcieć. Dziewczyna wiedziała, że żaglowiec chętnie popłynie dla niej pod wiatr i włoży całą swą energię w walkę ze wzburzonym morzem. Razem udałoby się im odszukać najmniejsze handlowe porty i zdobyć towary, których nawet Kupcy z Miasta Wolnego Handlu nie umieli znaleźć, cuda nieznane nawet ludowi z Deszczowych Ostępów. A kiedy Althea umrze, wtedy jej (a nie Kyle'a) syn albo córka powinien stanąć za sterem.

Postara się! Obiecała to zarówno sobie, jak i statkowi. Starła łzy grzbietem dłoni, po czym schyliła się i zebrała jedwab z podłogi.

* * *

Drzemał na piasku. To znaczy… tak określiliby jego stan ludzie. “Paragon” jednakże nie sądził, by jego trwanie w bezruchu podobne było do ludzkiego snu. Uważał, że żywostatki nie potrafią spać. Tak, tak. Nie była mu dana nawet taka ucieczka od rzeczywistości. Mógł się tylko głęboko zanurzyć w przeszłość i w ten sposób oddalić śmiertelną nudę teraźniejszości. Najczęściej powracał myślami do jednej sytuacji, choć nie pamiętał jej zbyt dokładnie. Odkąd zabrano mu dzienniki pokładowe, miał coraz mniej wspomnień i coraz gorszą pamięć. Było w niej sporo stale się powiększających luk, toteż często oddalone od siebie w czasie zdarzenia zlewały mu się w jedno. Czasami się zastanawiał, czy nie powinien być wdzięczny losowi za to zapominanie.

Kiedy tak drzemał w słońcu, często przypominał sobie uczucie nasycenia i ciepła. Delikatne szuranie piasku pod jego kadłubem przekładało się na podobnie nieuchwytne doznania, których nie potrafił dokładnie pojąć. Zresztą, nie starał się ich nazwać. Wystarczało mu, że pamięta uczucia sytości, zadowolenia i ciepła.

Od tych rozmyślań oderwały go nagle ludzkie głosy.

– O tym mówiłeś? Powiedziałeś, że leży tu od ilu? Od trzydziestu lat?

“Paragon” uświadomił sobie, że mężczyzna mówi z silnym akcentem jamaillskim. Pochodził zatem z samej stolicy. Mieszkańcy południowych prowincji połykali końcowe spółgłoski. Przypomniał to sobie, chociaż nie miał pojęcia, skąd u niego takie informacje.

– To on – odparł drugi głos. Ten należał do starszego mężczyzny.

– Nie może tu leżeć od trzydziestu lat – rzekł z przekonaniem młodszy. – Wyciągnięty na brzeg i pozostawiony na plaży przez tyle lat statek byłby na wpół zżarty przez robaki i cały pokryty pąklami.

– Chyba że został wykonany z czarodrzewu – wyjaśnił starszy. – Żywostatki nie gniją, Mingsleyu. Nie imają się ich pąkle, ich drewno nie smakuje kornikom. To właśnie jeden z powodów, dla których te żaglowce są tak kosztowne i tak bardzo pożądane. Trwają przez wiele ludzkich pokoleń. Od czasu do czasu wystarczy im niewielka konserwacja kadłuba. Na morzu ogromnie o siebie dbają. Jeśli dostrzegają niebezpieczeństwo, krzyczą o nim sternikowi. Niektóre niemalże same żeglują. Jakiż inny statek potrafi ostrzec, że ładunek się obrócił albo że ładownia pęka w szwach? Żaglowiec z czarodrzewu to prawdziwy cud! Jaki inny…

– No dobra. Dlaczego w takim razie ten porzucono na brzegu? – Głos młodszego mężczyzny brzmiał nadzwyczaj sceptycznie.

“Paragon” był pewny, że Mingsley nie ufa swemu starszemu doradcy. Niemal słyszał, jak tamten wzrusza ramionami.

– Wiesz, jacy przesądni są marynarze. Uważają, że ten statek jest pechowy. Bardzo pechowy. Powiem ci, bo jeśli nie ode mnie, dowiesz się od kogoś innego. Ten żaglowiec, hm, “Paragon”… zabił podobno wielu ludzi. Łącznie z właścicielem i jego synem.

– Hm. – Mingsley zadumał się. – No cóż, jeśli zdecyduję się go kupić, nie wykorzystam go jako żaglowiec. Nie zamierzam też płacić za niego ceny statku. Szczerze mówiąc, potrzebuję jego drewna. Słyszałem o czarodrzewie wiele dziwnych rzeczy, nie tylko to, że wykonane z niego statki ożywają, a potem zaczynają się poruszać i mówić. Zresztą, widziałem je w porcie. Nie znaczy to, że takich przybyszów jak ja mile się przyjmuje na północnej ścianie, gdzie cumują żywostatki… Udało mi się jednak zobaczyć je w ruchu i słyszałem, jak do siebie gadają. W każdym razie, wydaje mi się, że jeśli galiony tak się potrafią zachować, można by wyrzeźbić mniejszy kawałek tego drewna i skłonić do tego samego. Wiesz, ile za coś takiego zapłaciliby w Jamaillia City? Za chodzącą i mówiącą rzeźbę?

– Nie mam pojęcia – odparł starszy mężczyzna. Młodszy parsknął sarkastycznym śmiechem.

– Jasne, że nie! Nigdy ci to nie przyszło do głowy, prawda? Daj spokój, człowieku, bądź wobec mnie uczciwy. Dlaczego nigdy wcześniej nikt tego nie zrobił?

– Nie wiem. – Starszy mężczyzna wypowiedział te słowa zbyt pospiesznie, toteż jego rozmówca nie uwierzył mu.

– No właśnie – mruknął Mingsley. – Od tylu lat istnieje na Przeklętych Brzegach Miasto Wolnego Handlu i nikt nie pomyślał, by sprzedawać czarodrzew za granicę. Kupują go tylko stali mieszkańcy miasta. I tylko dla statków. Jest tu na pewno jakiś haczyk. Jaki? Czy drewno musi być takie duże, by ożyło? A może trzeba je pozostawiać zanurzone w słonej wodzie przez jakiś określony czas? No?

– Hm… zapewne nikt nie wpadł na taki pomysł. To miasto jest bardzo osobliwe, Mingsleyu. Mamy tu swoje tradycje, własny folklor, a nawet własne przesądy. Kiedy nasi przodkowie opuścili Jamaillię tak wiele lat temu i zaczęli kolonizację Przeklętych Brzegów, no cóż… większość z nich przybyła tu, ponieważ nie miała pomysłu na życie. Niektórzy byli przestępcami, inni przynieśli wstyd własnej rodzinie lub stracili dobre imię, jeszcze inni narazili się naszemu Satrapie. To było prawie wygnanie. Powiedziano im, że jeśli przeżyją, każda rodzina otrzyma dwieście lefrów ziemi i obiecano im amnestię za Popełnione w przeszłości przestępstwa. Satrapa przyrzekł również osadnikom samodzielność, niezależność i monopol handlowy na wszystkie towary, które ich zdaniem nadadzą się na sprzedaż. W zamian za te udogodnienia koloniści mieli płacić swemu władcy pięćdziesięcioprocentowy podatek od zysków. Przez wiele lat umowa ta zadowalała obie strony.

16
{"b":"108284","o":1}