Литмир - Электронная Библиотека

– Trzymaj kurs – mruknął, ale Ronica nie sądziła, żeby mówił do niej. Może mak przeniósł już rozmarzony umysł starca na pokład jego ukochanego statku.

Zakręciły jej się w oczach łzy, ale starała się nad sobą zapanować. Przez chwilę jeszcze zdecydowanie z nimi walczyła. Dławiły ją, aż poczuła tak wielki ból w gardle, że nie mogła odetchnąć. Spojrzała z ukosa na Davada. Jak zwykle, nie starczyło mu kultury, by odwrócić wzrok, ale z pewnością poczuł się nieswojo.

– Jego statek – oświadczyła cierpko Ronica. – Wiecznie ten jego przeklęty statek. Tylko on zawsze się liczył, nic więcej. – Zastanowiła się, dlaczego woli, by Restart sądził, że przyczyną jej łez jest ten właśnie powód, a nie bliska śmierć Ephrona. Strasznie głośno pociągnęła nosem, potem poddała się, wyjęła chusteczkę i wytarła oczy.

– Powinienem już pójść – poniewczasie uprzytomnił sobie Davad.

– Musisz? – Ronica opanowała się już i zaczęła zachowywać stosownie do swojego położenia. – Bardzo ci dziękuję za odwiedziny. Pozwól, że przynajmniej odprowadzę cię do drzwi – dodała, zanim Restart zdążył powiedzieć, że może jednak jeszcze trochę z nią zostanie.

Wstała i przykryła Ephrona lekką kołdrą. Mężczyzna mamrotał coś o żaglu gniezdnym. Gdy opuszczali pokój, Davad wziął Ronikę pod ramię, a ona z przymusem pozwoliła mu na tę kurtuazję. Wychodząc z mrocznego pokoju, zamrugała oczyma. Zawsze była dumna ze swego jasnego i przewiewnego domu, teraz jednak jaskrawe światło słoneczne, które wlewało się do pomieszczeń wielkimi oknami, wydało jej się ostre i oślepiające. Odwróciła oczy od mijanego atrium. Niegdyś to miejsce stanowiło jej dumę i radość, ale teraz zaniedbane zmieniło się w niegościnne nieużytki porośnięte brązowiejącą winoroślą i pieniącymi się wybujałymi chwastami. Obiecała sobie, że po śmierci Ephrona spróbuje znaleźć czas dla atrium, w chwilę później jednakże myśl ta wydała jej się wstrętna i wiarołomna. Ronica poczuła się, jak gdyby z wyrachowaniem czekała na śmierć męża, by ponownie się zająć swoim ogrodem.

– Nic nie mówisz – zauważył otwarcie Davad.

Tak naprawdę, zupełnie o nim zapomniała, mimo że trzymał ją pod ramię. Zanim wszakże zdołała sformułować uprzejme przeprosiny, dodał burkliwie:

– Ale, jak sobie przypominam, kiedy umarła Dorill, też nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. – Gdy dotarli do wielkich białych drzwi frontowych, odwrócił się do Roniki i wziął jej obie dłonie w swoje, zaskakując ją tym gestem. – Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić… Zrobię wszystko… Zawiadomisz mnie?

Jego ręce były wilgotne i spocone, oddech pachniał przesadnie przyprawionym obiadem, jednak najgorsza wydała jej się ta bezgraniczna szczerość w jego oczach. Ronica wiedziała, że Restart jest jej przyjacielem, ale nagle uświadomiła sobie, że jej sytuacja może się upodobnić do jego sytuacji. Kiedy żyła Dorill, Davad był w Mieście Wolnego Handlu potężnym człowiekiem, odważnym Kupcem, mężczyzną dobrze ubranym i majętnym. Wydawał w swoim wielkim domu bale, zajmował się nie tylko interesami, lecz działał również społecznie. Teraz jego wspaniały dom tworzyło mnóstwo zakurzonych i zaniedbanych pokojów, po których bez nadzoru kręcili się nieuczciwi służący. Wiedziała, że ona i Ephron należeli do nielicznych par, które ciągłe jeszcze brały Davada pod uwagę przy wypisywaniu zaproszeń na bale lub kolacje. Kiedy jej ukochany mąż odejdzie, czy społeczność miasta potraktuje ją tak jak Davada? Czy ludzie uznają, że nie warto poświęcać uwagi jej – wdowie zbyt starej na zaloty i zbyt młodej, by kazać jej cicho siedzieć w kącie? Poczuła wielki strach i gorycz.

– Wszystko, Davadzie? – odezwała się bezmyślnie. – No cóż, możesz spłacać moje długi, uprawiać moje pola i znaleźć odpowiedniego męża dla Althei. – Własne słowa przeraziły Ronikę. Przez chwilę obserwowała, jak oczy Davada rozszerzają się; stały się tak ogromne, że wydawało się, iż wyskoczą z oczodołów. Obcesowym ruchem uwolniła dłonie z jego wilgotnego uścisku. – Przepraszam, Davadzie – powiedziała szczerze. – Nie wiem, co mnie opętało, żeby tak…

– Nic nie szkodzi – przerwał jej pospiesznie. – Rozmawiasz z człowiekiem, który spalił portret swojej żony, żeby tylko na nią bez przerwy nie patrzeć. W takich sytuacjach ludzie mówią i robią rzeczy, które… Mniejsza o to, Roniko. Naprawdę zrobię wszystko, co będę mógł. Jestem twoim przyjacielem i z całych sił postaram się ci pomóc.

Odwrócił się i pospiesznie zszedł białą kamienną alejką, aż dotarł do miejsca, gdzie czekał na niego osiodłany koń. Ronica stała i patrzyła, jak niezgrabnie go dosiadał. Podniósł na pożegnanie rękę, a ona pomachała w odpowiedzi. Obserwowała go, gdy odjeżdżał alejką. Potem w skupieniu kontemplowała widoki miejskiego krajobrazu. Patrzyła na miasto właściwie po raz pierwszy, odkąd Ephron zachorował. Zmieniło się. Dom Vestritów, tak jak rodzinne rezydencje wielu Pierwszych Kupców, stał na niewysokim wzgórzu, górującym nad basenem portowym. Między drzewami Ronica dostrzegała fragmenty brukowanych ulic i budynków z białego kamienia, a za nimi błękit Zatoki Kupieckiej. Ze swego miejsca nie widziała wprawdzie Wielkiego Targowiska, była jednak pewna (tak bardzo jak wschodu słońca każdego ranka), że panuje na nim codzienna, zwyczajna krzątanina. Odchodzące z targu szerokie brukowane ulice docierały do zatoki, która miała kształt ładnej podkowy. Wielkie Targowisko było miejscem otwartym i przewiewnym; zaplanowano je z równą skrupulatnością jak posiadłości bogaczy. Kępy drzew rzucały cień na małe ogrody, gdzie stoły i krzesła kusiły znużonych kupców do chwilowego odpoczynku przed dalszymi zakupami. W stu dwudziestu sklepach z dużymi oknami i szerokimi drzwiami można było nabyć rodzime towary i zagraniczne. W taki słoneczny dzień jak dziś z pewnością nad pasażami rozstawiono jasnobarwne markizy, które wabiły przechodniów rozkosznym cieniem.

Ronica uśmiechnęła się do siebie. Matka i babka zawsze jej powtarzały z dumą, że Miasto Wolnego Handlu wcale nie wygląda jak powstała z części puszczy miejscowość, położona na zimnym i dalekim wybrzeżu, lecz jest podobne do większości osad w dominium Satrapy. Tutejsze ulice były proste i czyste, odpadki i pomyje spływały w wyznaczone alejki i rynsztoki za sklepami; zresztą, nawet owe miejsca regularnie oczyszczano. Idąc drogą od Wielkiego Targowiska w stronę pomniejszych, wszędzie wokół widziało się zadbane i cywilizowane oblicze miasta. W świetle słońca lśniły domy z białego kamienia. Pomarańczowe i cytrynowe drzewka przesycały powietrze swoim zapachem, mimo iż rosły w donicach, a każdej zimy trzeba je było przenosić do zamkniętych pomieszczeń. Tak, tak, rodzinne miasto Roniki stanowiło prawdziwą perłę Przeklętych Brzegów, najdalej położony z pięknych klejnotów Satrapy, a równocześnie jeden z najjaśniejszych. Tak w każdym razie zawsze wszyscy twierdzili.

Przełknęła gorycz, którą poczuła na myśl, że nigdy się nie dowie, czy jej matka i babka mówiły prawdę. Kiedyś Ephron obiecał żonie, że pewnego dnia odbędą pielgrzymkę do świętego miasta Jamaillia City. Mieli tam odwiedzić gaje Sa i przyjrzeć się błyszczącemu pałacowi samego Satrapy. Cóż, kolejne marzenie, które już się nie urzeczywistni… Oderwała się od tych ponurych myśli i znowu popatrzyła na Miasto Wolnego Handlu. Z pozoru wyglądało jak zawsze; kilka dodatkowych statków kotwiczyło w porcie, trochę więcej ludzi śpieszyło ulicami, ale tego można się było spodziewać. Miasto rozrastało się, tak jak rosło przez całe życie Roniki.

Wiedziała wszak, że wiele rzeczy się zmieniło. Wystarczyło popatrzeć na okoliczne wzgórza. Wzgórze Kowali, gdzie kiedyś rosły wysokie, zielone dęby, teraz prezentowało ogołoconą z drzew łysinę. Ronica przyjrzała mu się ze zgrozą. Jakiś czas temu słyszała, że jeden z nowych przybyszy zażądał tamtej ziemi i zamierzał – oczywiście rękoma niewolników – wykarczować drzewa. Nigdy przedtem Ronica nie widziała żadnego wzgórza aż tak ogołoconego. Gorące słońce niemiłosiernie prażyło nagi teren; pozostała zieleń była przyżółcona i nieświeża.

23
{"b":"108284","o":1}