Литмир - Электронная Библиотека

– Nie obraziłem się, Sorcorze. Wiedz wszakże, iż anarchia to tylko niezorganizowane ciemiężenie jednych przez drugich. – Kennit z uwagą obserwował twarz Sorcora. Chwilowe zakłopotanie mata uświadomiło mu, że użył niewłaściwych słów. Najwyraźniej nie miał wprawy w omawianiu takich idei. Uśmiechnął się przyjaźnie. – Tak w każdym razie twierdzą niektórzy. Wierzę w moich piratów, ale wiem, że potrzebują prostszych słów. Sam pomyśl, jak wygląda teraz Łupogród? Panują tu kolejni tyrani. Pamiętasz, jak Podee i jego banda napadali i okradali ludzi? Było pewne, że jeśli jakiś marynarz zejdzie na brzeg samotnie, jeszcze przed północą zostanie pobity i obrabowany. Najlepszym, czego mógł oczekiwać, była bijatyka ze zgrają Podee'a. Ostatecznie zebrali się piraci z trzech statków i rozprawili ze złodziejami. W przeciwnym razie rozboje byłyby nadal. A w chwili obecnej… słyszałem, że w co najmniej trzech tawernach można oberwać pałką. To pewne jak miłość od płatnej dziewki. Nikt nie walczy z tym mrocznym procederem. Martwić się musi tylko człowiek, który został ogłuszony i okradziony. – Zerknął ukradkiem na mata. Mężczyzna zmarszczył czoło i zamyślony kiwał głową.

Kennit poczuł dreszcz, kiedy uświadomił sobie, że marynarz za sterem także przysłuchuje się ich rozmowie. Kiedy indziej skarciłby go, lecz teraz niemal go to ucieszyło. Niestety Sorcor dostrzegł wzrok sternika w tym samym momencie, co kapitan.

– Hej, ty, uważaj tam! Masz trzymać statek na kursie, a nie podsłuchiwać zwierzchników!

Mat podskoczył do marynarza, jak gdyby chciał go uderzyć. Sternik wykrzywił twarz i czekał na cios, ale się nie poruszył. Kennit zostawił Sorcora, który wymyślał marynarzowi od leniwych głupców, i ruszył przed siebie. Deski pokładu były do białości wypolerowane piaskiem i kamieniem. Wszędzie, gdzie spojrzał, dostrzegał efekty dokładności i pracowitości swoich ludzi. Każdy marynarz coś robił, a wszystkie nieużywane akurat sprzęty skrupulatnie spakowano. Kennit w zadumie pokiwał głową. Nie tak tu wyglądało, gdy pięć lat temu obejmował dowództwo statku. “Marietta” była wówczas tak zaniedbaną starą balią, jak większość innych pirackich statków. A poprzedni kapitan, który powitał Kennita na pokładzie przekleństwem i źle wycelowanym ciosem, niewiele się odróżniał od swej niechlujnej, kiepskiej załogi. Wszyscy wyglądali jak stado brudnych kundli.

Ale młody pirat wybrał właśnie “Mariettę” na swoją siedzibę. Mimo widocznych lat zaniedbania i kiepsko połatanych żagli na rejach, była piękna. A jej kapitan nadawał się tylko do obalenia. Kennit zrozumiał to natychmiast. Człowiek, który pozwala swemu matowi na przekleństwa i awantury, jest skończony. Jego rządy dobiegły już końca. Pozbycie się go zabrało młodemu piratowi siedemnaście miesięcy, a dodatkowe cztery poświęcił na wyrzucenie jego mata. Odkąd został dowódcą “Marietty”, marynarze wręcz cisnęli się do niego. Starannie wybrał spośród nich Sorcora i uczynił go swoim lojalnym podwładnym. Potem wyprawili się na otwarte morze, daleko od lądu, by przetestować załogę. Dobierali marynarzy niczym pokerzysta, który odrzuca kiepskie karty. Ponieważ tylko oni dwaj umieli odczytywać morskie mapy i ustalać kurs, raczej nie groził im wybuch buntu wśród załogi. Kennit nie pozwolił surowemu matowi znęcać się nad ludźmi. Wierzył wszakże, że większości marynarzy najbardziej odpowiada twardy dowódca. A jeśli jest wytrawnym kapitanem, uczy podwładnych schludności i zapewnia im bezpieczeństwo, marynarze powinni być absolutnie zadowoleni. I taka też stała się jego załoga. Ci ludzie pożeglowaliby dla niego na koniec świata.

W chwili, gdy Kennit wprowadził statek do tak odległego portu, że nawet Sorcor nie rozumiał języka jego mieszkańców, “Marietta” miała już wygląd wymuskanego, małego statku handlowego i marynarzy, którzy podrywali się na jedno spojrzenie kapitana lub mata. W porcie młody pirat zapędził swą starannie dobraną załogę do ostatnich prac remontowych. Później “Marietta” popłynęła wzdłuż wybrzeża i przez miesiąc marynarze oddawali się piractwu, łupiąc małe porty w nieznanej krainie. Statek wrócił do Łupogrodu wyładowany egzotycznymi towarami i obcymi monetami. Przedstawiciele załogi, którzy wrócili wraz z Kennitem, byli bogaci jak nigdy i lojalni jak psy. Podczas tego jednego rejsu kapitan zdobył statek, reputację i fortunę.

Właśnie wtedy, schodząc do doków Łupogrodu, zdał sobie sprawę z życiowych ambicji i cała jego duma z dotychczasowych dokonań rozwiała się w dym. Obserwował, jak jego piraci wchodzą do doków dumni jak pawie i niczym możni panowie ubrani w jedwab; każdy trzymał torby ciężkie od pieniędzy, kości słoniowej i osobliwej w formach biżuterii. Kennit wiedział, że jego załoga składa się z typowych marynarzy i że w kilka godzin ich zdobycze pochłonie Łupogród. I nagle nieskazitelnie czyste pokłady, starannie uszyte żagle i świeża farba “Marietty” wydały mu się triumfem tak chwilowym i płytkim jak majątek jego piratów. Odprawił wówczas Sorcora i zamiast spędzić tydzień w porcie, pił samotnie w półmroku swej kajuty. Nigdy się nie spodziewał, że sukces może go tak przygnębić. Poczuł się oszukany.

Minęły miesiące, zanim otrząsnął się z tego zniechęcenia. Przetrwał ten okres w odrętwieniu i smutku, obezwładniony poczuciem beznadziejności. Na szczęście nie pomylił się w wyborze Sorcora, bowiem mat przez cały czas zachowywał się bez zarzutu, jak gdyby nic się nie stało. Nie próbował też wypytywać o cokolwiek swego kapitana. Jeśli marynarze coś wyczuwali, nie okazywali tego. Zresztą Kennit wyznawał filozofię, że na dobrze dowodzonym statku kapitan nigdy nie musi się zwracać bezpośrednio do załogi; wystarczy, że zasugeruje swoje życzenia matowi, a zostaną one spełnione. W tamtym trudnym okresie ów nawyk bardzo mu się przydał. Młody pirat poweselał dopiero pewnego ranka, gdy Sorcor zastukał do jego drzwi i oznajmił, że przed “Marietta” płynie ładny bogaty statek handlowy. Spytał, czy kapitan życzy sobie go doścignąć.

Pościg się udał, piraci Kennita dokonali abordażu – zarzucili haki, sczepili oba statki, weszli na pokład handlowca i przejęli wspaniały ładunek wina i perfum. Akcją dowodził on sam, pozostawiwszy Sorcorowi opiekę nad pirackim żaglowcem. Tego dnia po raz pierwszy Kennit włożył w walkę całe serce. Gdy wreszcie wyrzucił z siebie gniew i odreagował rozczarowanie, ku jego zdziwieniu przy życiu nie pozostał żaden przeciwnik. Odwrócił się od ostatniego ciała, padającego u jego stóp i zobaczył swoich ludzi; zebrani w grupki na pokładzie patrzyli na niego zafascynowani. Słyszał jedynie ich szepty, lecz połączenie przerażenia i podziwu w ich oczach dopowiedziało mu resztę. Pomyślał, że wcześniej zdobył sobie posłuch u załogi, lecz dopiero tego dnia piraci naprawdę go pokochali. Nie śmieli się do niego odzywać w sposób poufały i nigdy nie traktowali go z czułością, lecz kiedy przemierzali Łupogród, pijąc i hulając, chwalili się wszystkim wokół własną siłą, dzięki której wytrzymywali jego surową dyscyplinę na pokładzie, oraz nieustraszonym w walce kapitanem; sugerowali w ten sposób, że ich statku należy się obawiać.

Od tamtego czasu oczekiwali, że Kennit stale będzie prowadził ich najazdy. Gdy po raz pierwszy powstrzymał ich przed masakrą i przyjął kapitulację kapitana statku, załoga wydawała się niezadowolona, chociaż tylko do chwili rozdzielenia między nich wielkich łupów i procentu od okupu. Wraz z zaspokojeniem chciwości, humory piratów poprawiały się.

W ciągu następnych lat Kennit zdobył sobie małe imperium. W niewielkich, zapuszczonych portach Chalced handlarze bez pytania kupowali od niego najbardziej nawet niezwykłe towary. Zjednał też sobie pomniejszych chalcedzkich dziedziców, którzy bez skrupułów – choć oczywiście za spore udziały – grali role pośredników przy żądaniach okupu za statek, ładunek i załogę. Imperium Kennita rozciągało się już daleko poza Łupogród czy Port Czaszek. W ostatnich miesiącach młody pirat zaczął nawet fantazjować, że dzięki poparciu tych chalcedzkich paniątek mógłby zdobyć sobie uznanie na pirackich wyspach jako ich prawowity władca. Potrzebował tylko akceptacji mieszkańców.

25
{"b":"108284","o":1}