– Nie boję się, po prostu nie chcę. Dlaczego nie zaproponujesz tego stanowiska komuś, kto go naprawdę pragnie? Dlaczego nie zaproponujesz go Althei? – spytał cicho chłopiec. Łagodne słowa syna na chwilę przerwały diatrybę jego ojca.
Oczy Kyle'a błysnęły jak błękitne kamienie, po czym kapitan wycelował palec – niczym broń – w Wintrowa.
– To proste. Althea jest kobietą. A ty, niech cię szlag, staniesz się mężczyzną. Przez całe lata mierził mnie widok Ephrona Vestrita ciągnącego za sobą swoją córkę, którą traktował jak syna. A kiedy wróciłeś do domu i stanąłeś przede mną w tej brązowej sukience, z piskliwym głosikiem, delikatnym ciałkiem, łagodnymi manierami i wielką nieśmiałością, musiałem zadać sobie pytanie: Czy jestem lepszy od starego? Skoro mój syn bardziej niż jego córka przypomina kobietę. Taka myśl przyszła mi do głowy. Nadszedł czas, by ta rodzina…
– Mówisz jak Chalcedczyk – zauważył chłopiec. – Podobno tam kobiety traktuje się niewiele lepiej niż niewolników. Zapewne doszło do tego pod wpływem wieloletniej akceptacji niewolnictwa. Jeśli uważasz, że posiadasz drugiego człowieka, szybko stwierdzisz, że twoja żona i córka również są twoją własnością i zdegradujesz je do statusu niewolnika. Na szczęście w Jamaillii i Mieście Wolnego Handlu zawsze byliśmy dumni z umiejętności naszych kobiet. Wiem, ponieważ studiowałem historię. Weź Satrapę Malowdę, która rządziła bez męża przez dwadzieścia lat, a dzięki niej spisano Kodeks Praw Sprzedaży i Własności, podwalinę naszych wszystkich praw. Rozważ zresztą choćby naszą religię. Sa, którego my mężczyźni czcimy jako ojca wszystkich ludzi, kobiety nazywają matkę wszechrzeczy. Tylko w Związku istnieje Ciągłość. Zapisano o tym już w pierwszym nakazie Sa. Dopiero ostatnie pokolenia zaczęły rozdzielać połówki jednej całości i…
– Nie sprowadziłem cię tu, by wysłuchiwać twoich kapłańskich frazesów – przerwał mu obcesowo ojciec, po czym odepchnął się od stołu tak gwałtownie, że gdyby mebel nie był solidnie przymocowany do podłogi, z pewnością by się przewrócił. Kapitan zaczął gniewnie chodzić po pomieszczeniu. – Może jej sobie nie przypominasz, lecz wiedz, że twoja babcia, a moja matka pochodziła z Chalced. Zachowywała się tak, jak przystało kobiecie, a mój ojciec postępował po męsku. Tak zostałem wychowany i nie widzę w tym niczego złego. Spójrz na swoją babkę i matkę! Naprawdę wydają ci się szczęśliwe i zadowolone? Obarczone decyzjami i obowiązkami, narażone na kontakty z okrucieństwami naszego świata i z rozmaitymi, często podłymi ludźmi, zmuszone wiecznie się martwić o księgi rachunkowe, kredyty i długi? Nie takie życie przysięgałem zapewnić twojej matce, Wintrowie. Nie tak będzie żyła twoja siostra. Nie zamierzam patrzeć, jak Keffria starzeje się obciążona obowiązkami jak babka Vestrit. Przecież jestem mężczyzną! Dlatego też zamierzam z ciebie zrobić mężczyznę, który pójdzie w moje ślady, a za jakiś czas przejmie pozycję głowy naszej rodziny. – Kyle odwrócił się, stuknął stanowczo pięścią w stół i ostro skinął głową, decydując w ten symboliczny sposób o przyszłości Vestritów i Havenów.
Wintrow milczał zaszokowany. Patrzył na ojca i rozmyślał nad odpowiedzią. Żadnej nie wymyślił. Mimo łączących ich więzów krwi, kapitan wydawał mu się zupełnie obcym człowiekiem, a jego poglądy – tak straszliwie odmienne od wszystkiego, co obejmował swoim umysłem, że nie widział podstaw do rozmowy.
– Sa uczy nas – odezwał się w końcu – że żaden człowiek nie ma prawa ustalać drogi życiowej drugiego. Możesz oczywiście uwięzić kogoś… to znaczy jego ciało, możesz zakazać mu wyrażać myśli, na przykład poprzez odcięcie mu języka, nie zdołasz wszakże pozbawić go duszy.
Przez chwilę ojciec patrzył na syna bez słowa. On także widzi we mnie kogoś obcego, pomyślał chłopiec.
– Jesteś tchórzem – odezwał się wreszcie grubym głosem Kyle.
– Podłym tchórzem.
Potem po prostu obok niego przeszedł. Wintrow mimowolnie skulił się w sobie i czekał na cios, Ojciec jednakże minąwszy go, szarpnięciem otworzył drzwi kajuty i ryknął na Torga. Mężczyzna zjawił się bardzo szybko, musiał zatem kręcić się w pobliżu. Może nawet podsłuchiwał. Kyle Haven albo tego szczegółu nie zauważył, albo nie przywiązywał do niego wagi.
– Odprowadź chłopca pokładowego do jego kwatery – rozkazał obcesowo swemu oficerowi. – Dobrze go pilnuj i sprawdzaj, czy uczy się wykonywać swoje obowiązki. I trzymaj go z dala ode mnie.
– To ostatnie zdanie wypowiedział tak, jak gdyby miał żal do całego świata.
Torg ostro machnął głową w bok. Wintrow wstał i ruszył za nim. Serce mu zamarło, gdy dostrzegł afektowany uśmiech na jego twarzy. Ojciec właśnie oddał Wintrowa w ręce tego łotra i drugi oficer “Vivacii” zdawał sobie z tego sprawę.
Na razie zadowalał się faktem, że prowadzi swego jeńca do jego nieszczęsnej ciemnicy. Chłopiec ledwie zdążył wsunąć głowę do pomieszczenia, gdy mężczyzna pchnął go do przodu. Wintrow potknął się, na szczęście odzyskał równowagę i nie upadł. Był tak bardzo pogrążony w rozpaczy, że nie zwrócił uwagi na kpiący komentarz, który wygłosił Torg, zanim zatrzasnął drzwi. Usłyszał, jak mężczyzna przekręca zgrzytliwy zamek i wiedział, że posiedzi w zamknięciu przez co najmniej sześć godzin.
Nawet nie zostawił mu świecy. Szedł po omacku w ciemnościach, aż ręce napotkały taśmę hamaka. Niezgrabnie ułożył na nim zesztywniałe ciało i przez chwilę się kręcił, szukając wygodnej pozycji. Potem leżał nieruchomo. Statek kołysał się łagodnie na portowych wodach. Do chłopca docierały jedynie przytłumione dźwięki. Ziewnął potężnie. Efektem ogromnego posiłku i długiego, pracowitego dnia była senność, która przytępiła zarówno jego gniew, jak i rozpacz. Z przyzwyczajenia zaczął przygotowywać ciało i umysł do odpoczynku. Na tyle, na ile pozwalał hamak, rozluźnił mięśnie, starając się osiągnąć fizyczną równowagę.
Ćwiczenia psychiczne były trudniejsze. Gdy Wintrow wstąpił do klasztoru, kapłani pokazali mu bardzo prosty rytuał zwany Codziennym Odpuszczeniem. Nawet najmłodsze dziecko potrafiło się oddać temu obrządkowi. Trzeba było jedynie przemyśleć zdarzenia kończącego się dnia, rozprawić się z jego problemami, rozważyć własne wybory, powtórzyć lekcje i zastanowić się nad sobą. Nowicjusze, którzy dopiero się uczyli poznawać drogi Sa, powinni stale się doskonalić i coraz lepiej sobie radzić z tym ćwiczeniem. Dzięki niemu z czasem udawało im się osiągnąć równowagę również w dzień, a także brać na siebie odpowiedzialność za własne czyny i wyciągać z nich naukę, nie czując ani winy, ani żalu. Wintrow wiedział, że nie osiągnie dzisiejszego wieczoru takiego stanu.
Tak, tak. Jakże łatwo kochać Sa i oddawać się medytacjom podczas spokojnych klasztornych dni i nocy. Wśród solidnych kamiennych ścian łatwo jest oceniać porządek w świecie za murami, łatwo z boku się przyglądać życiu farmerów, pasterzy, handlarzy i stwierdzać, że do swej niedoli w dużym stopniu przyczynili się sami. Teraz, gdy Wintrow znajdował się na zewnątrz, w “normalnym” świecie dostrzegał wprawdzie rozmaite problemy, ale czuł zbyt wielkie znużenie, by badać ich przyczyny i szukać rozwiązań. Rzeczywistość go przytłoczyła.
– Nie wiem, jak zakończyć spór między nami – wyszeptał w ciemność. Smutny niczym porzucone dziecko, zadał sobie pytanie, czy któryś z nauczycieli tęskni za nim.
Przypomniał sobie swój ostatni poranek w klasztorze i witrażowe drzewo, które układał z kawałków kolorowego szkła. Zawsze odczuwał tajemnie skrywaną dumę z powodu swoich zdolności tworzenia pięknych i trwałych przedmiotów. Ale czy ten talent należał do niego? A jeśli powołali go do życia nauczyciele Wintrowa, izolując go od świata, tworząc miejsce i czas, w którym mógł pracować? Może w odpowiedniej atmosferze każdy może zostać artystą. Może liczyła się jedynie wspaniała szansa, którą otrzymał? Przez chwilę przygniotła go myśl o własnej przeciętności. Nie posiadał żadnych szczególnych umiejętności. Był tylko miernym chłopcem pokładowym, niezdarnym marynarzem. Nawet nie warto było o nim wspominać. Gdyby teraz zniknął, nie pozostałby po nim żaden ślad. Jak gdyby nigdy się nie urodził. Niemalże czuł, jak pochłania go mrok.