– No i co z tego? – spytał Kyle zgryźliwie. – Przecież nie musimy od razu wydawać małej za mąż.
– Maltę zaczną prosić do tańca – ciągnęła nieubłaganie Keffrią. – Nie chłopcy w jej wieku, z którymi dotąd się bawiła. Oni nadal pozostaną dziećmi, zaś w niej każdy dostrzeże młodą kobietę. Będzie tańczyła z mężczyznami, zarówno z młodymi jak i ze starcami. A Malta… nie tylko jest jeszcze kiepską tancerką, ale nie uczono jej jeszcze konwersować z mężczyznami. Nie wie też, jak sobie radzić z… niepożądanymi atencjami. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, może kogoś zachęcić lub na coś pozwolić. Co gorsza, ludzie mogą niewłaściwie odebrać jej nerwowe uśmieszki albo głupi chichot i nazwą ją kokietką. Wolałabym, żebyś ustalał takie decyzje ze mną.
W ułamku sekundy zakłopotanie Kyle'a zmieniło się w złość. Wstał obcesowo i rzucił serwetkę na stół.
– Rozumiem. Pewnie powinienem zamieszkać na pokładzie statku, wtedy nie przeszkadzałbym ci w ustalaniu losów naszej rodziny! Wydajesz się zapominać, że Malta jest tak samo moją córką jak twoją. Skoro ma dwanaście lat, a jeszcze nie uczono jej tańca i manier, może powinnaś zganić za to niedopatrzenie siebie! Najpierw odesłałaś mojego syna do klasztoru, teraz zamierzasz po swojemu wychować również moją córkę.
Keffria zerwała się na równe nogi i chwyciła męża za rękaw.
– Kyle'u, proszę cię, wróć i usiądź! Źle mnie zrozumiałeś. Chcę oczywiście, abyś mi pomógł w wychowaniu naszych dzieci. Twierdzę tylko, że musimy szczególnie dbać o reputację Malty. Przecież pragniemy, by ją postrzegano jako młodą pannę o nienagannych manierach.
Niestety te słowa nie uspokoiły Kyle'a.
– W takim razie może powinnaś dopilnować, by nauczyła się tych manier i pobierała lekcje tańca, zamiast odsyłać ją do haftowania. Jeśli chodzi o mnie, muszę się zająć statkiem. I chłopcem, z którego zamierzam zrobić mężczyznę. Muszę wyprostować jego drogi skrzywione twoją decyzją sprzed lat. – Gwałtownie potrząsnął głową i wyszedł z pokoju. Keffria została sama.
Osunęła się na krzesło, potem westchnęła głęboko i podniosła dłonie do pulsujących skroni. Jej oczy zamgliły się od łez. Ostatnio w rodzinie stale dochodziło do spięć i kłótni. Keffria miała wrażenie, że w tym domu nie ma ani chwili spokoju. Zatęskniła nagle za czasami, kiedy jej ojciec był zdrowy, wypływał wraz z Altheą na “Vivacii”, a ona, Keffria, oraz matka zostawały tutaj, gdzie dbały o dom i o dzieci.
W tamtych czasach cieszyła się, ilekroć Kyle zawijał do portu. Był wtedy kapitanem statku o nazwie “Odwaga”. Wszyscy wyrażali się o nim w samych superlatywach, mówili, że taki przystojny i taki dziarski. Podczas jego pobytu w domu spędzali czas we dwoje – figlowali do późna w sypialni bądź spacerowali pod ramię po Mieście Wolnego Handlu. Z każdego rejsu Kyle przywoził kufer pełen prezentów dla niej i dla dzieci, sprawiając, że stale czuła się jak świeżo zaślubiona panna młoda. Od czasu, gdy jej mąż przejął “Vivacię”, bardzo spoważniał. I stał się taki, taki… Keffria próbowała znaleźć odpowiednie słowo. Przyszedł jej do głowy wyraz “zachłanny”, ale odsunęła go. Kyle był teraz po prostu człowiekiem odpowiedzialnym, a od śmierci Ephrona czuł się odpowiedzialny za wszystko i wszystkich: nie tylko za rodzinny statek, lecz także służących, posiadłości, dzieci, a nawet – Keffria pomyślała o tym ze smutkiem – za Altheę i ich matkę.
Kiedyś lubili gawędzić do późna, prowadzić długie rozmowy o niczym. Kyle rozsuwał zasłony, by księżycowa poświata padała na zasłonięte firankami łóżko. Opowiadał żonie o niesamowitości sztormów, które widział, i o pięknie pełnych żagli przy odpowiednim wietrze. Gładził jej ciało i spojrzeniem dawał do zrozumienia, że jest dla niego równie fascynująca jak morze. Ostatnio mówił niewiele, czasem tylko informował ją, jaki sprzedał ładunek i jakie zabiera towary. Ciągle przypominał, że problemy związane z majątkiem rodziny Vestritów spoczywają teraz na jego barkach i stale się przed nią odgrażał, że nauczy wszystkich Kupców z Miasta Wolnego Handlu zarządzać przenikliwie i handlować przebiegle. Noce, które spędzali razem, nie przynosiły jej ani rozkoszy, ani odpoczynku, w dzień natomiast Kyle przebywał na statku. Keffria z goryczą przyznała się przed sobą, że z utęsknieniem czeka, aż mąż wypłynie. Podczas jego nieobecności będzie mogła przynajmniej przywrócić w domu spokój dawnych dni i rutynowych obowiązków.
Podniosła oczy, słysząc odgłos kroków. Na myśl o powrocie Kyle'a poczuła nadzieję, a równocześnie obawę. Jednak zamiast niego, do pokoju weszła matka. Zaledwie przelotnie spojrzała na córkę i na resztki śniadania, potem rozejrzała się po pokoju, szukając czegoś jeszcze. Albo kogoś.
– Dzień dobry, matko – odezwała się Keffria.
– Dzień dobry – odparła apatycznie Ronica. – Słyszałam, że Kyle wyszedł.
– Więc zeszłaś – dodała cierpko córka. – Matko, boli mnie, że go unikasz. Pewne rzeczy trzeba przedyskutować. Trzeba zdecydować o…
Ronica lekko się uśmiechnęła.
– Tak, a podczas obecności Kyle'a nie jest to możliwe. Keffrio, jestem zbyt zmęczona i zbolała, aby rozmawiać w sposób taktowny. Twój mąż nie dopuszcza myśli o dyskusji. Nasze rozmowy nie mają najmniejszego sensu, ponieważ się nie zgadzamy, a Kyle uznaje tylko własne argumenty. – Potrząsnęła głową. – Rozmyślam ostatnio tylko o dwóch sprawach. Albo boleję nad śmiercią twojego ojca, albo ganię siebie za bałagan spadkowy, za który ponoszę odpowiedzialność.
Mimo niedawnego gniewu na męża, Keffrię zasmuciły słowa Roniki, toteż odpowiedziała jej cichym, przepełnionym bólem głosem.
– Kyle to dobry człowiek, matko. Robi tylko to, co uważa za najlepsze dla nas wszystkich.
– Może masz rację, ale niezbyt mnie to pociesza, córko. – Ronica potrząsnęła głową. – Oboje z twoim ojcem naprawdę wierzyliśmy, że Kyle Haven jest dobrym człowiekiem, w przeciwnym razie nigdy nie przystalibyśmy na wasz ślub. Niestety, w tamtym okresie nie mogliśmy przewidzieć nawet połowy tego, co się zdarzyło. Mogłaś wyjść za mężczyznę z rodu kupieckiego. Woleliśmy, żebyś poślubiła kogoś lepiej obeznanego z naszym sposobem życia… – Matka podeszła i usiadła przy stoliku. Poruszała się jak stara kobieta, powoli i sztywno. Odwróciła twarz od zalewającego pokój jasnego światła letniego poranka, jak gdyby kłuło ją w oczy. – Zobacz, co osiągnęłyśmy pozwalając Kyle'owi, by robił to, co uważa za najlepsze dla nas wszystkich. Althei ciągle nie ma, a młodego Wintrowa twój mąż zaciągnął na statek wbrew jego woli. To nie jest dobre wyjście. Ani dla chłopca, ani dla “Vivacii”. Gdyby Kyle dobrze rozumiał naturę żywostatku, nie brałby na pokład przerażonego i nieszczęśliwego chłopca. Z tego, co wiem, pierwsze kilka miesięcy po ożywieniu to dla żywostatku okres decydujący. “Vivacia” potrzebuje spokoju i musi mieć zaufanie do swojego kapitana. Niepotrzebne jej przymusy i kłótnie. A co się tyczy pomysłu Kyle'a, by użyć naszego statku do przewozu niewolników, sama myśl przyprawia mnie o mdłości. Po prostu robi mi się słabo. – Podniosła głowę i wpatrzyła się córce w oczy. – Wstydzę się, widząc, że pozwalasz, by twój syn brał w tym udział. Wyobrażasz sobie, co zobaczy na pokładzie niewolniczego handlowca? Nie powinnaś mu pozwolić na to patrzeć, nawet nie wspominając o braniu w tym udziału… Czy wiesz, kim się stanie, aby to przeżyć?
Słowa matki wzbudziły w Keffrii nieokreślony lęk, ale tylko zacisnęła ręce pod stołem, starając się zapobiec ich drżeniu.
– Kyle twierdzi, że nie będzie dla Wintrowa surowy. Jeśli natomiast chodzi o niewolników, powiedział mi, że gdyby kazał im bez powodu cierpieć, naraziłby jedynie na szwank wartość ładunku. Wypytałam go o wszystkie problemy związane ze statkami niewolniczymi i obiecał mi, że “Vivacia” nie zmieni się w śmierdzące cmentarzysko.
– Nawet jeśli potraktuje Wintrowa łagodnie jak dziewczynkę, twój syn będzie cierpiał wraz z niewolnikami. Zawsze na takim statku panują ścisk, wszechobecna śmierć, bezlitosna dyscyplina, by utrzymać taki ładunek pod kontrolą… To wszystko jest niewłaściwe. Niewłaściwe. I obie o tym wiemy. – Matka Keffrii mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.