Литмир - Электронная Библиотека

Nadal się zastanawiała, gdy służący postawił przed nią talerze z jedzeniem. Althea bezwiednie poprosiła o wosk, zanurzyła w nim sygnet i odcisnęła na rachunku pieczęć. Prawdopodobnie po raz ostatni wysyłała rachunek do domu swego ojca. Gdyby wcześniej na to wpadła, zamówiłaby sobie na konto Keffrii wykwintniejszy posiłek. Na szczęście melon był kruchy i słodki, wędzona ryba przyjemnie wilgotna, a wino, no cóż… nadawało się do wypicia. Dziewczyna pijała przedtem gorsze i nie raz jeszcze wypije. Trzeba wytrwać, a na pewno z czasem jej sytuacja się poprawi. Musi się poprawić.

Kiedy dopijała wino, przypomniała sobie nagle, że jej ojciec odszedł i już nigdy nie wróci. To zdarzenie było nieodwracalne. Do tej pory sądziła, że już się prawie przyzwyczaiła do swojego żalu. Teraz na nowo (inaczej, lecz równie boleśnie) odczuła ogromną stratę i nogi zatrzęsły jej się jak galareta. Niezależnie od tego, jak długo Althea zdoła przetrwać, Ephron Vestrit nie wróci do domu, by wszystko naprawić. Nikt niczego nie naprawi; wszystko w jej rękach. Wątpiła, czy jej siostra potrafi gospodarować rodzinnym majątkiem. Keffria i Ronica… Może poradziłyby sobie we dwie, gdyby Kyle przestał się wtrącać. W przeciwnym razie… Co się stanie z dobrami Vestritów?

Mogą wszystko stracić.

Nawet “Vivacię"!

Nigdy przedtem taka sytuacja nie miała miejsca w Mieście Wolnego Handlu, choć rodzina Devouchetów była o krok od bankructwa. Popadli w tak straszliwe długi, że Rada Kupców przyzwoliła, by główni wierzyciele Devouchetów, Kupcy Conry i Risch przejęli rodzinny żywostatek. Ustalono, że najstarszy syn pozostanie na pokładzie, gdzie miał służyć do czasu, aż jego rodzice spłacą długi, zanim jednak zawarto porozumienie, ów młody człowiek przybył do portu ze wspaniałym ładunkiem, który zadowolił wierzycieli rodziny. Całe miasto cieszyło się z jego triumfu i przez jakiś czas uważano go wręcz za bohatera. Althea nie wyobrażała sobie Kyle'a w tej roli. Nie, nie. Już prędzej odda statek i syna wierzycielom, po czym obarczy winą Wintrowa.

Dziewczyna westchnęła i z niechęcią skoncentrowała się na najbardziej ją niepokojących problemach. Co się działo z “Vivacią"? Statek został niedawno ożywiony. Podobno jego osobowość ukształtuje się w ciągu najbliższych kilku tygodni. Powszechnie było wiadomo, że nie sposób przewidzieć charakteru żywostatku. “Vivacia” będzie się zatem zachowywała podobnie jak jej właściciele lub zadziwiająco odmiennie. Althea dostrzegła w oku galionu bezwzględność, która ją zmroziła. Cecha ta może się znacząco pogłębić… Niewykluczone, że statek nagle zacznie postępować w sposób sprawiedliwy i uczciwy, typowy dla kapitana Vestrita. Nikt nie mógł tego wiedzieć.

Althea pomyślała o “Kendrym”, słynnym ze swego uporu żywostatku. “Kendry” nie tolerował w swej ładowni żadnego żywego towaru i nienawidził lodu. Dość chętnie wypływał na południe, do Jamaillii, lecz na północ, do Królestwa Sześciu Księstw posuwał się tak powoli, jak gdyby zbudowano go z ołowiu. Na południe, a w dodatku z pachnącym ładunkiem żeglował szybko niczym wiatr i niemal zupełnie bez ludzkiej pomocy. Silna wola żywostatku to ważna rzecz, choć nie najważniejsza.

Chyba że żywostatek oszaleje.

Althea jadła ostatni kawałek ryby. Mimo ciepłego letniego dnia, poczuła ukłucie chłodu. Nie, nie! “Vivacii” nigdy nie przydarzy się to, co “Paragonowi”. Nie może oszaleć! Została prawidłowo ożywiona, odbyła się odpowiednia ceremonia i powitalny rytuał, gdy na pokładzie umarł jej trzeci kapitan. Wszyscy wiedzieli, co zniszczyło “Paragona”. Chciwość właścicieli stworzyła szalony żywostatek, niosący całej rodzinie śmierć i zniszczenie.

“Paragonowi” umarł zaledwie jeden kapitan, kiedy dowódcą został Uto Ludluck. Mówiono, że ojciec Uta, Palwick, był uczciwym kupcem i wspaniałym kapitanem. Jego syn uchodził za sprytnego i przebiegłego. Często też oddawał się hazardowi. Ponieważ bardzo chciał spłacić żywostatek za swego życia, żaglowiec zawsze pływał przeładowany. Niewielu marynarzy odbywało na nim więcej niż jeden rejs, ponieważ Uto był surowym kapitanem – nie tylko dla podwładnych, ale także dla swego młodziutkiego syna Kerra, który służył na żaglowcu jako chłopiec pokładowy. Mawiano, że nieożywionym żywostatkiem trudniej się pływa, chociaż zapewne najwięcej kłopotów przyczyniała Utowi własna zachłanność, ponieważ w ładowniach “Paragona” znajdowało się zbyt wiele towaru.

No i zdarzyło się to, co się musiało zdarzyć. Pewnego zimowego dnia podczas sztormu ogłoszono, że “Paragon” zaginął. Setre Ludluck chodziła po dokach i wypytywała marynarzy z każdego przybywającego statku, niestety nikt owego żaglowca nie widział. Nie było też żadnych wiadomości o jej mężu i synu.

W sześć miesięcy później statek przypłynął do Miasta Wolnego Handlu. Znaleziono go, jak dryfował do góry kilem u wejścia do portu. Początkowo nikt nie wiedział, co to za wrak, jedynie po srebrnej barwie drewna domyślano się, że to żywostatek. Ochotnicy w płaskodennych łódkach przyholowali go na plażę i tam zakotwiczyli. Czekano na odpływ. Gdy woda się cofnęła, odkryto tożsamość “Paragona”. Ustalono, że jego maszty połamał zapewne jakiś srogi, zabójczy sztorm, niestety najgorszego odkrycia dokonano na pokładzie statku i pod nim. Na pokładzie – przywiązane tak mocno, że żadna burza ani fala nie mogłyby ich zmyć – leżały resztki ostatniego ładunku “Paragona”, natomiast w ładowni znaleziono nadjedzone przez ryby szczątki Uto Ludlucka i jego syna Kerra. Żywostatek przywiózł ich do domu.

Chyba jednak najstraszniejszy ze wszystkiego był fakt, że statek sam ożył. Śmierć Kerra była trzecia. Kiedy obnażono galion, pojawiło się brodate oblicze okrutnego wojownika, który zawołał głośno chłopięcym głosem:

“Matko! Matko, przybyłem do domu!”

Setre Ludluck wrzasnęła, potem zemdlała. Zaniesiono ją do domu i nigdy już nie odwiedziła morskiego doku w porcie, gdzie stał odwrócony wreszcie kilem do dołu jej rodzinny żaglowiec. Osierocony i przerażony statek cierpiał z powodu samotności, szlochając i krzycząc przez wiele dni. Ludzie współczuli mu i czynili wysiłki, by go pocieszyć. Obok niego na prawie tydzień przycumowano “Kendry'ego”. Niestety starszy Żywostatek nie zdołał uspokoić “Paragona”, a w dodatku tak się wzruszył i zasmucił, że w końcu trzeba je było od siebie odseparować. A “Paragon” dalej płakał. Widok był przerażający: gwałtowny, brodaty wojownik o umięśnionych ramionach i włochatej piersi, który łka niczym przerażone dziecko i błaga, by przyszła do niego matka.

Litość ludzka powoli zaczęła się zmieniać w strach, a później w gniew. Wtedy właśnie “Paragon” zdobył sobie przydomek pariasa, czyli społecznego wyrzutka. Załoga żadnego statku nie chciała cumować obok niego; żeglarze mawiali, że przynosi pecha i pozostawiali go samemu sobie. Liny, którymi przywiązano go do doków, gniły powoli, coraz cięższe od pąkli. “Paragon” głównie milczał, od czas do czasu tylko (w niemożliwych do przewidzenia chwilach) wybuchał wściekłymi przekleństwami lub srogo lamentował.

Setre Ludluck umarła młodo, a wówczas właścicielami “Paragona” stali się wierzyciele rodziny, dla których był tylko kulą u nogi – statkiem, na którym nie można pływać, za to trzeba opłacić jego miejsce w porcie. W owym czasie kilku kuzynów niechętnie zgodziło się wypłynąć “Paragonem”, jeśli uda im się go skłonić do podróży. Dwóch bliźniaków, Cable i Sedge, rościło sobie prawo do statku. Przydzielono go pierwszemu z nich, ponieważ był o kilka minut starszy. Cable oświadczył, że za pewną opłatą popłynie rodzinnym żywostatkiem. Spędził miesiące przemawiając do Paragona i w końcu wszystkim wokół zaczęło się zdawać, że młodzieniec nawiązał z nim więź. Sam Cable opowiadał, że jego rozmówca jest jak przerażone dziecko, do którego najprościej dotrzeć pieszczotami i łagodną perswazją. Wierzyciele rodziny zaufali młodzieńcowi, i choć mamrotano coś o wysyłaniu dobrych pieniędzy za złymi, mieli nadzieję, że rejs zdoła im wynagrodzić straty. Cable najął załogę i robotników, płacąc horrendalne stawki, aby zechcieli wejść na pokład pechowego żywostatku. Remont “Paragona” i zebranie pełnej załogi zajęły niemal rok. Wszyscy gratulowali mężczyźnie ocalenia żaglowca, ponieważ w ostatnich dniach przed opuszczeniem portu dał się on poznać jako nieco nieśmiały, lecz bardzo uprzejmy statek, który grzecznie pozdrawiał przybyłych; jego uśmiech topił ludzkie serca. Wypłynęli w słoneczny wiosenny dzień i od tej chwili słuch o Cable'u i jego załodze zaginął.

65
{"b":"108284","o":1}