Литмир - Электронная Библиотека

– Zatem ten człowiek nie powinien przebywać na moim pokładzie – odparł niskim, gorzkim tonem galion. – Dlaczego muszę tolerować tu takich szkodników jak on, podczas gdy ty zostajesz na brzegu? Nie wierzę, że rodzina Vestritów w taki sposób traktuje krewnych.

– To prawda – zapewniła ją pospiesznie Althea.

– Kazałem ci się stąd wynosić – krzyknął na nią jeszcze raz Torg. Dziewczyna podniosła na niego oczy. Mężczyzna przechylał się ponad relingiem i wygrażał jej pięścią. – Ruszaj stąd albo cię przepędzę!

– Nic mi nie może zrobić – uspokoiła Althea statek. Mówiąc, usłyszała stłumiony krzyk, a później ciężki, głuchy odgłos. Dochodził z wnętrza ładowni “Vivacii”. Ktoś straszliwie przeklinał na pokładzie, po czym rozległy się krzyki. Młody marynarz wyraźnie przywoływał Torga.

– Panie, belka spadła z wyciągu! Przysiągłbym, że kiedy zaczynaliśmy pracę, trzymała się mocno!

Głowa Torga zniknęła i dziewczyna usłyszała odgłos jego kroków. Oficer biegł po pokładzie. Rozładunek “Vivacii” zatrzymał się powoli. Połowa załogi stanęła i gapiła się na roztrzaskaną paletę i przewrócone skrzynie, z których wysypały się słodkie orzeszki.

– To ich zajmie na jakiś czas – zauważyła słodko “Vivacia”.

– Naprawdę muszę już iść – oświadczyła pospiesznie Althea. Gdyby została, musiałaby zapytać statek, czy miał coś wspólnego z wypadkiem. Taka tajemnica za bardzo by jej ciążyła; uznała, że woli mieć wątpliwości niż pewność. – Uważaj na siebie – dodała. – Dbaj również o Wintrowa.

– Altheo! Wrócisz?

– Oczywiście, że tak. Muszę tylko zająć się kilkoma sprawami. Ale przyjdę się pożegnać, zanim wypłyniesz.

– Nie potrafię sobie wyobrazić pływania bez ciebie – oznajmiła niepocieszona “Vivacia”, potem podniosła oczy i zapatrzyła się w odległy horyzont, jakby już wypłynęła daleko za Miasto Wolnego Handlu. Wiatr poruszył jej ciężkimi lokami.

– A mnie będzie trudno stać tu, w doku i patrzeć, jak żeglujesz w dal. Na szczęście, popłynie z tobą Wintrow.

– Który nienawidzi przebywać ze mną – nagle głos statku znowu zabrzmiał bardzo dziecinnie. Wyczuwało się w nim smutek.

– “Vivacio”, rozumiesz, że nie mogę tu zostać. Ale wrócę. Wiesz, że staram się znaleźć jakiś sposób, dzięki któremu mogłabym ci towarzyszyć. Przedsięwzięcie zajmie trochę czasu, ale wrócę. Do tej pory zachowuj się przyzwoicie.

– Dobrze – westchnęła “Vivacia”.

– Świetnie. Do zobaczenia wkrótce.

Althea odwróciła się i pospiesznie odeszła. Z powodu własnej nieszczerości czuła się bardzo źle. Zastanawiała się, czy statek rzeczywiście dał się oszukać. Miała nadzieję, że tak, chociaż doskonale wiedziała, że niełatwo go zwieść. “Vivacia” zapewne odkryła, jak bardzo zazdrosna jest Althea o miejsce Wintrowa na pokładzie, musiała też wyczuwać jej ogromny gniew wobec takiego obrotu spraw. Jednakże dziewczyna starała się sobie wmówić, że statek nie miał nic wspólnego z upadkiem belki i modliła się żarliwie do Sa, by nie próbował brać spraw w swoje ręce.

Odchodząc, Althea uświadomiła sobie, że “Vivacia” okazała się taka, jakiej się spodziewała, a równocześnie zupełnie inna. Dziewczyna marzyła o żaglowcu, który posiadałby wszelkie zalety dumnej i pięknej kobiety. Teraz wszakże uświadomiła sobie, że statek odziedziczył nie tylko doświadczenie ojca, dziadka i prababci oraz samej Althei, lecz być może także ich wady. Zaczęła się obawiać, że jest równie uparty jak wszyscy Vestritowie, równie nieskory do wybaczania ludziom; może tak samo jak oni niechętnie reagować na krytykę i porady innych. Gdybym pływała na jej pokładzie, mogłabym nią pokierować, tak jak ojciec walczył z moimi okresami uporu, pomyślała. Wintrow nie będzie miał najmniejszego pojęcia, jak sobie radzić z “Vivacią”. Po chwili zupełnie nieświadomie Althea powiedziała sobie coś innego: Jeśli “Vivacia” zabije Kyle'a, będzie sam sobie winny.

Przeszył ją dreszcz. Sama nie rozumiała, skąd w niej tyle złośliwości. Kucnęła pospiesznie i przesądnie odpukała kłykciami w drewno doku. Nie, nie – pomyślała – “Vivacia” nie byłaby zdolna do czegoś tak strasznego. Kiedy się podnosiła, poczuła na sobie czyjś wzrok. Rozejrzała się i dostrzegła Amber, która stała blisko i przyglądała się jej. Postawna kobieta ubrana była w długą, prostą suknię w kolorze dojrzałego żołędzia, lśniące włosy zaplotła na plecach w pojedynczy warkocz. Suknia opadała jej z ramion i aż po stopy ukrywała krągłości jej ciała. Na rękach Amber miała rękawiczki, które zmieniały pokryte bliznami i zgrubieniami palce rzemieślniczki w dłonie damy. Stała zupełnie nieruchomo wśród biegających i krzątających się w doku robotników, całkowicie niezainteresowana otoczeniem ani tym, co działo się wokół, jak gdyby znajdowała się w szklanej bańce i nic do niej nie docierało. Przez chwilę jej piwne oczy wpatrywały się w oczy Althei. Dziewczynie aż zaschło w ustach, bowiem kobieta miała w sobie coś nieziemskiego. Wokół niej kręcili się zapracowani robotnicy, przechodzili ludzie skupieni na swoich sprawach, ją samą jednak otaczał osobliwy spokój i pełne skupienie. Nosiła naszyjnik z prostych drewnianych korali, połyskujących wszelkimi odcieniami brązu. Althea nie mogła oderwać od nich wzroku. Wątpiła, czy ktokolwiek może na nie patrzeć i ich nie pragnąć.

Na moment dziewczyna przeniosła wzrok na twarz kobiety. Po raz kolejny wymieniły spojrzenie. Amber nie uśmiechnęła się. Powoli odwróciła głowę, najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Althea odniosła wrażenie, że kobieta zachęca ją, by podziwiała jej profile. Wzrok dziewczyny przyciągnęło jednak coś innego – niedopasowane kolczyki. Amber miała ich po kilka w każdym uchu. Althea najdłużej patrzyła na dwa z nich: na skręconego węża z połyskującego drewna w lewym uchu kobiety i na lśniącego smoka w prawym. Każdy z nich był długi jak kciuk mężczyzny i tak zręcznie wyrzeźbiony, że wyglądał niemal jak żywy.

Althea zorientowała się nagle, że co najmniej od minuty wpatruje się w błyskotki. Niechętnie popatrzyła w oczy Amber, która tym razem pytająco się do niej uśmiechnęła. Dziewczyna zachowała kamienną twarz, a wtedy uśmiech tamtej zbladł i teraz jej spojrzenie stało się niemal pogardliwe. Nie zmieniając wyrazu twarzy, kobieta przyłożyła dłoń o szczupłych palcach do płaskiego brzucha. Althei wydało się, że te okryte rękawiczką palce dotykają jej duszy i w całym ciele poczuła lodowaty strach. Ponownie popatrzyła rzemieślniczce w twarz i dostrzegła w niej determinację oraz zdecydowanie. Teraz Amber patrzyła na dziewczynę niczym łucznik skupiający wzrok na celu. Althei wydawało się, że wśród tych wszystkich śpieszących się, zapracowanych ludzi one dwie są zupełnie same; tłum dla nich nie istniał. Zdobyła się na niemal heroiczny wysiłek; odwróciła się i uciekła z doku; ruszyła ku targowiskom Miasta Wolnego Handlu.

Niezdarnie przebiegła przez zatłoczone letnie targowisko. Szturchnęła kilka osób, wpadła na przepełniony szarfami stragan, wreszcie odwróciła się przez ramię i spojrzała za siebie. Nie dostrzegła nigdzie Amber, najwyraźniej kobieta wcale jej nie śledziła. Ruszyła dalej spokojniejszym krokiem. Teraz świadomie szła promenadą. Serce nie biło jej już tak szaleńczo, choć uświadomiła sobie, że poci się w popołudniowym słońcu. Spotkania ze statkiem i z Amber pozostawiły w niej ślady. Miała wyschnięte usta i lekko drżała. Co za głupota! Śmiechu warte! Przecież ta kobieta tylko na nią patrzyła. Althei nic z jej strony nie groziło. Nigdy przedtem nie przydarzały jej się takie wybryki fantazji. Odpowiedzialność za swoje zachowanie złożyła na karb dwóch ostatnich nerwowych dni. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jadła przyzwoity posiłek i doszła do wniosku, że – pomijając piwo – nie miała nic w ustach od przedwczoraj. Stąd pewnie jej rozdrażnienie i osłabienie.

Znalazła stolik na tyłach małej ulicznej herbaciarni i usiadła przy nim. Ucieszyła się, że siedzi z dala od popołudniowego słońca. Kiedy do stolika podszedł służący, zamówiła wino, wędzoną rybę i melona. Gdy się ukłonił i odszedł, poniewczasie zastanowiła się, czy ma przy sobie dość pieniędzy, by zapłacić za posiłek. Kiedy tak starannie ubierała się rano, nawet nie pomyślała o czymś takim jak gotówka. Jej pokój w domu był nieskazitelnie wysprzątany, jak zwykłe, gdy wracała do niego po morskich wyprawach, lecz pamiętała, że znalazła w rogu szuflady trochę monet i banknotów, które wepchnęła do sakiewki, zanim ją – prawdopodobnie z przyzwyczajenia – przywiesiła sobie do boku. Nawet jeśli wystarczy jej, by zapłacić za ten prosty obiad, z pewnością nie będzie mogła wynająć pokoju w gospodzie. Jeśli nie zamierza wrócić do domu i jak pies z podkulonym ogonem błagać, by rodzina ją przyjęła, musi intensywnie pomyśleć o przyszłości.

64
{"b":"108284","o":1}