– No właśnie. Wymieniłbym słoną cenę, ale byłbyś skłonny ją zapłacić. Po prostu dodałbyś tę kwotę do ceny swoich towarów, a przy tym miałbyś pewność, że dowiedziesz je wszystkie bezpiecznie i sprzedasz. Największa zapłata za taką gwarancję jest znacznie korzystniejsza niż ryzyko, że podczas tańszej podróży stracisz cały ładunek.
– To się nie uda – oznajmił Sorcor.
– Dlaczego?
– Jako że jeśli zdradzisz nasze tajemnice związane z kanałami i prądami, inni piraci z zemsty cię zabiją. Albo pozwolą ci przyprowadzić bogatego handlowca niczym owieczkę do rzeźnika, a potem napadną na oba statki. Dlaczego mieliby siedzieć i patrzeć, jak przed nosem przepływają im pieniądze?
– Ponieważ dostaną swoją dolę, każdy z nich. Przepływające statki będą musiały wpłacić odpowiednią sumę do wspólnej pirackiej kasy. Skłonimy też wszystkich wokół do obietnicy, że przestaną napadać na nas i na nasze miasta. Nasze kobiety będą mogły spać spokojnie, wiedząc, że ich ojcowie i bracia bezpiecznie do nich powrócą i że znikąd nie przybędą ludzie Satrapy, by palić miasta, a ich mieszkańców zmieniać w niewolników. – Kennit przerwał na chwilę, po czym dodał. – Spójrz na nas. Marnujemy życie ścigając kupieckie statki. Kiedy jakiś dogonimy, dochodzi do rozlewu krwi, są ranni, a i tak czasami cała walka idzie na marne, ponieważ statek tonie wraz z ładunkiem. Innym razem walczymy kilka godzin i co otrzymujemy w zamian? Ładownię pełną taniej bawełny albo innych śmieci. Tymczasem w odwecie za nasze piractwo żołnierze Satrapy najeżdżają nasze wioski i miasta, organizują obławy na mieszkańców i każdy, kto nie zdoła uciec, staje się ich niewolnikiem. Teraz przyjrzyj się mojej propozycji. Zamiast ryzykować życie, atakować – często nadaremnie – co dziesiąty przepływający statek, otrzymywalibyśmy procent od każdego ładunku przewożonego na każdym żaglowcu, który wpłynie na nasze wody. Kontrolowalibyśmy cały handel, nie narażając bez potrzeby życia. Nasze domy i rodziny byłyby bezpieczne, a my zajmowalibyśmy się jedynie gromadzeniem bogactwa.
Widać było po Sorcorze, że przyszedł mu do głowy jakiś pomysł.
– Nie byłoby niewolników. Ukrócilibyśmy handel nimi raz na zawsze. Żaden statek wiozący niewolników nie miałby prawa wpłynąć do Kanału Wewnętrznego.
Kennit przez moment czuł konsternację.
– Ależ handel niewolnikami jest najbardziej opłacalny ze wszystkich. Właśnie te statki mogłyby nam płacić największy haracz, szczególnie że zależałoby im na szybkim i łatwym przepłynieciu kanału, póki ładunek jest jeszcze cały i zdrowy. Pomyśl, jak duży procent towaru zwykle tracą…
– To nie towar, to ludzie – przerwał mu ostro mat. – Kobiety i dzieci. Żywi ludzie. Gdybyś kiedykolwiek znalazł się pod pokładem takiego statku… nie na pokładzie, lecz w ładowni, przykuty łańcuchami… wówczas nie używałbyś, panie, słowa “towar”. Nie, nie, żadnych statków z niewolnikami. To właśnie z powodu niewolnictwa zostaliśmy piratami. Jeśli zamierzamy zmieniać świat, zacznijmy od tego. Zróbmy im to, co oni zrobili nam – to znaczy pozbawmy ich pracy. Niech się zajmą czymś innym, czymś dobrym. Poza tym, to właśnie smród niewolniczych statków sprowadza w nasze kanały węże. Gdy znikną niewolnicy, może węże również odpłyną. Psiakrew, kapitanie, te statki z rozmysłem wabią tu węże, karmiąc je ciałami martwych więźniów. Niewolnicy przynoszą też na nasze wody choroby, których dotąd nie znaliśmy, o których nigdy nawet nie słyszeliśmy… Szerzą się w ładowniach przepełnionych biednymi nieszczęśnikami. Ilekroć statek niewolniczy cumuje, by uzupełnić zapasy słodkiej wody, pozostawia w swoim kilwaterze chorobę. Nie, nie. Żadnych niewolników.
– Hm, w takim razie, dobrze – zgodził się łagodnie Kennit. – Żadnych niewolników. – Nigdy nie podejrzewał, że Sorcor potrafi tak logicznie myśleć, a cóż dopiero tak namiętnie rozprawiać na jakiś temat. Najwyraźniej go nie doceniał. Spojrzał ponownie na swojego mata. Trzeba go odprawić. Oczywiście nie od razu, może jeszcze nie przez jakiś czas, lecz kiedyś w przyszłości, gdy przestanie być użyteczny. Zdecydował, że musi o tym pamiętać i nie snuć żadnych długoterminowych planów związanych z talentami Sorcora. Uśmiechnął się do niego. – Masz oczywiście rację. Jestem pewien, że wielu naszych ludzi zgodzi się z tobą. Zdobędziemy ich tym pomysłem. – Skinął głową, jak gdyby jeszcze raz rozważał tę kwestię. – Tak, żadnych statków z niewolnikami… w ostatecznym rozrachunku… Gdybyśmy wszakże już teraz zaczęli głosić takie idee, nikt by nas nie posłuchał. Uznaliby nasze plany za szalone… niemożliwe do zrealizowania. Albo ludzie zaczęliby się ze sobą kłócić. Statek obróciłby się przeciw statkowi. Nie chcemy tego. Musimy zatem utrzymać pomysł w tajemnicy aż do czasu, gdy wszyscy piraci z wysp zechcą się do nas przyłączyć.
– Prawdopodobnie tak – Sorcor zgodził się po chwilowym zastanowieniu. – Jak więc ich skłonimy, by nas wysłuchali?
Nareszcie! Nareszcie padło pytanie, na które czekał Kennit. Szybko podszedł z powrotem do stołu i zmusił się do krótkiej pauzy, która miała dodać dramatyzmu jego wypowiedzi. Postawił swój kielich, odkorkował butelkę, napełnił kielich Sorcora i dopełnił swoje niemal puste naczynie.
– Muszą uwierzyć, że potrafimy robić rzeczy niemożliwe. W tym celu powinniśmy dokonać jakiegoś z pozoru niemożliwego czynu, na przykład pojmać żywostatek i używać go jak swój własny…
Sorcor rzucił swemu kapitanowi groźne spojrzenie.
– Panie… Kennicie, stary przyjacielu, toż to szaleństwo. Żaden zwyczajny drewniany żaglowiec nie dogoni żywostatku. Są zbyt szybkie. Słyszałem, jak mówiono, że potrafią wyczuwać drogę przez kanał i wydają rozkazy swoim sternikom. Umieją też same żeglować pod wiatr, a z jego podmuchów korzystają jak żadne inne żaglowce. Poza tym, nawet jeśli napadniemy na żywostatek i uda nam się wybić jego załogę, i tak nie skłonimy go do posłuszeństwa. Żywostatki żeglują tylko dla członków swoich rodzin. Nie poddadzą się woli obcego kapitana. Wpakuje się taki na mieliznę lub na skały albo przewróci wraz z nami na pokładzie. Słyszałeś, panie, o tym martwym żywostatku? Jakże mu było? Tym, który oszalał i pozabijał całą swoją rodzinę i załogę? Rozkołysał się i wszyscy pospadali. Nie raz, ale trzy razy… z tego, co wiem. A ostatnio, gdy go znaleziono, przewrócony do góry dnem unosił się u ujścia do portu Miasta Wolnego Handlu. Ludzie mawiają, że przyprowadziła go do domu jego widmowa załoga, inni, że wrócił, by pochwalić się przed Pierwszymi Kupcami swoim czynem. Został wyciągnięty na brzeg i od tego czasu tam leży. “Parias”, tak mu było na imię. “Parias”…
– Nie “Parias”, lecz “Paragon” – poprawił go Kennit z drwiącym rozbawieniem. – Żywostatek nazywał się “Paragon”, chociaż nawet jego własna rodzina nazywała go często “Pariasem”. Tak, Sorcorze, słyszałem wszystkie te stare mity i legendy o żywostatkach. Ale to jedynie mity i legendy. Wierzę, że można przejąć czarodrzewową łajbę i korzystać z niej. Trzeba tylko zdobyć jej serce, a wówczas… Pomyśl, mielibyśmy statek, z którym żaden inny nie mógłby się równać. Prawdą jest to, co mówisz o prądach, wiatrach i żywostatkach. Słyszałem również, że potrafią wyczuć węża na długo, zanim człowiek zdoła go dostrzec i krzyknąć łucznikom, by się przygotowali. Żywostatek byłby idealnym żaglowcem dla piratów. Umiałby odkryć nowe żeglowne kanały wśród Wysp Pirackich, walczyłby z wężami. Zresztą, nie twierdzę, że powinniśmy porzucić wszystkie inne plany i zapolować na żywostatek, mówię tylko, że jeśli napotkamy jakiś na naszej drodze, możemy spróbować go dogonić. Jeśli nam się uda, to świetnie, jeśli nie, no cóż, wiele innych łajb zdołało przed nami umknąć. Nic nie stracimy, a wiele możemy zyskać.
– Ale po co nam żywostatek? – spytał oszołomiony Sorcor. – Nie pojmuję tego.
– Chcę… mieć. Oto dlaczego.
– Dobrze więc. Powiem ci, panie, czego ja pragnę. – Z jakiegoś powodu Sorcor najwyraźniej sądził, że jego kapitan dobija z nim targu. – Zgodzę się na to – poddał się z niechęcią. – Jeśli zobaczymy na naszej drodze żywostatek, będziemy go ścigać. Nie widzę w tym wprawdzie zbytniego sensu, ale nie przyznam się do tego przed naszymi ludźmi. Wręcz przeciwnie, gorąco ich do takiej akcji zachęcę. W zamian za to obiecasz mi, panie, że odbijemy pierwszy statek niewolników, jaki dostrzeżemy. Dokonamy abordażu. Wejdziemy na pokład, załogę rzucimy wężom na pożarcie, a biednych skazańców odwieziemy bezpiecznie do miasta. Myślę, kapitanie, że po kilku takich akcjach zyskalibyśmy znacznie większy szacunek piratów niż przejmując żywostatek.