Литмир - Электронная Библиотека

– Ale go przecież obiecaliśmy – szepnęła. Poczuła nieznośny ból. Tak wiele dla niej znaczyło, że syn zostanie kapłanem w służbie Sa. Nie wszystkich chłopców ofiarowanych przez rodziców akceptowano. Niektórych klasztor odsyłał z podziękowaniem i uprzejmym listem wyjaśniającym, że dziecko nie nadaje się na kapłana. Wintrowa klasztor przyjął. Od samego początku był ulubieńcem kapłanów, otrzymał brązową sutannę nowicjusza, przeniesiono go z odosobnionego klasztoru w Kall do Kelpiton na półwyspie Szpik. Kapłani nieczęsto zdają sprawozdania z postępów swoich uczniów, ale z jej syna byli bardzo zadowoleni. Keffria trzymała listy pochwalne w szkatułce, a charakterystyczne złocone wstążeczki odrywała z kopert i trzymała w rogu skrzyni z ubraniami.

– Ty go obiecałaś – zwrócił jej uwagę Kyle. – Nie ja. Poczekaj, pomóż mi się podnieść. – Wyswobodził się z ramion żony i z pościeli, po czym wstał. Jego ciało wyglądało w księżycowej poświacie jak rzeźba z kości słoniowej. Dotarł po omacku w nogi łóżka, wziął nocną koszulę i włożył ją.

– Dokąd idziesz? – spytała cicho. Wiedziała, że jej słowa go poirytowały, z drugiej strony jednak Kyle nigdy przedtem nie zostawiał jej samej w łóżku.

Znał ją tak dobrze. Wyczuł, że jest zmartwiona, podszedł i pogładził ją po włosach.

– Zaraz wrócę. Pójdę tylko do pokoju Althei i sprawdzę, czy już przyszła. – Potrząsnął głową. – Nie potrafię uwierzyć w jej głupotę. Mam nadzieję, że wieczorem nie zrobiła z siebie pośmiewiska dla całego miasta. Kiedy sobie trochę wypije, z jej ust padają straszne słowa. Skandal to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebujemy. Nasza rodzina powinna się wydawać zjednoczona i mocna. Niech wszyscy sądzą, że panujemy nad naszymi problemami finansowymi. Jedna rozmowa z Altheą i wierzyciele wystraszą się, po czym ściągną pod nasze drzwi w obawie, że niedługo przestaniemy być wypłacalni. No, tak. Na dziś wieczór wystarczy już zmartwień i smutków. Spróbuj zasnąć. Wrócę za kilka minut.

* * *

Przez długą chwilę Brashen bał się, że Altheą nie zechce, by ją odprowadził. Chwiała się lekko i taksowała go mrużąc oczy. Również jej się przyjrzał. Na Sa, ależ wyglądała! Włosy opadały jej luźno na czoło i ramiona. Twarz miała brudną od kurzu dnia i łez. Jej sukienka była piękna i kosztowna, lecz nie pasowała do takiego kocmołucha. Brashen pomyślał, że dziewczyna przypomina teraz bardziej panienkę lekkich obyczajów szukającą klienta niż dumną córkę kupieckiej rodziny z Miasta Wolnego Handlu. Jeśli spróbuje pójść do domu sama, w okolicach nocnego targowiska może jej się przydarzyć coś nieprzyjemnego.

Altheą wzięła głęboki oddech.

– Tak, tak – mruknęła i z kolejnym ciężkim westchnieniem chwyciła go pod ramię. Oparła się o niego ciężko, a Brashen pomyślał, jak to dobrze, że za kilka monet oddał swój marynarski worek na przechowanie zaprzyjaźnionemu oberżyście.

Młodego marynarza gnębiły wyrzuty sumienia, że wydał tak dużo pieniędzy, gdy podążał za Altheą od jednej tawerny do następnej. Cóż, wydał wprawdzie więcej niż zamierzał, lecz i tak mniej niż zwykle podczas nocnych eskapad w mieście. A przy tym uświadomił sobie, że jest prawie zupełnie trzeźwy. Była to chyba najbardziej przygnębiająca pierwsza noc po rejsie, jaką kiedykolwiek spędził w rodzinnym porcie. Hm, załatwił już niemal wszystkie sprawy. Teraz musiał tylko bezpiecznie odstawić dziewczynę do domu i do świtu pozostanie mu jeszcze kilka godzin, które może spędzić, jak mu się żywnie spodoba.

Spojrzał w górę i w dół ulicy. Była kiepsko oświetlona szeroko rozstawionymi pochodniami i o tej porze prawie zupełnie pusta. Ludzie, którzy mieli jeszcze siłę pić, przebywali w tawernach, słabsi spali gdzieś po zaułkach. Jednak Brashen dostrzegł w dole ulicy kilku łobuzów, którzy czyhali na pijanych marynarzy, by okraść ich z ostatnich monet. Wiedział, że musi zachować ostrożność, zwłaszcza że podtrzymywał Altheę.

– Tędy – powiedział i spróbował narzucić żywsze tempo. Niestety dziewczyna prawie natychmiast się potknęła. – Jesteś aż tak pijana? – spytał ją strapiony, zanim zdołał się ugryźć w język.

– Tak – odparta, po czym lekko czknęła. Nagle się pochyliła się i Brashen pomyślał, że upadnie na drewnianą promenadę. Althea jednakże zrzuciła najpierw jeden, potem drugi but; były na obcasie, ozdobione wstążkami. – A te przeklęte buciory wcale mi nie pomagają iść. – Wstała i odrzuciła oba buty w ciemną ulicę, po czym poprawiła strój i mocno chwyciła się ramienia Brashena. – No to chodźmy – dodała.

Musiał przyznać, że boso szło jej się znacznie łatwiej. Uśmiechnął się do siebie w ciemnościach. Nawet po wszystkich tych latach pozostał przedstawicielem pruderyjnej rodziny Trellów. Poczuł dreszcz przerażenia na myśl o tym niestosownym widoku – kupiecka córka przemierza miasto na bosaka. No cóż, biorąc pod uwagę pozostałe szczegóły związane z jej wyglądem, Brashen wątpił, czy akurat ten drobiazg przyciągnie czyjeś oko. Zresztą, i tak nie zamierzał poprowadzić Althei przez rynek, starał się wybierać mniej uczęszczane ulice i miał nadzieję, że nie spotkają nikogo, kto mógłby rozpoznać ich w ciemnościach. Wszystko z szacunku dla zmarłego Ephrona Vestrita.

Kiedy jednak doszli do skrzyżowania, dziewczyna szarpnęła go za ramię i spróbowała skręcić ku jasnym ulicom nocnego targowiska.

– Chce mi się jeść – oznajmiła. W jej głosie zadźwięczało zaskoczenie i zakłopotanie, jak gdyby obarczała Brashena winą za swój głód.

– To fatalnie, bo jestem bez grosza – skłamał krótko i zaczął ją ciągnąć w przeciwną stronę.

Popatrzyła na niego podejrzliwie.

– Tak szybko przepiłeś całą zapłatę? Na dupę Sa, stary, wiedziałam, że upijasz się w portach, ale nie sądziłam, że można w parę godzin przepić tyle pieniędzy.

– Wydałem na dziwki – rzucił rozdrażniony.

W migoczącym świetle pochodni obejrzała młodego marynarza od stóp do głów.

– No tak, oczywiście – mruknęła do siebie, potem potrząsnęła głową. – Nic nie można na to poradzić, Brashenie Trellu?

– Nie bardzo – przyznał chłodno, zdecydowany zakończyć tę dyskusję. Po raz kolejny pociągnął Althea ku ciemnej uliczce, dziewczyna wszakże opierała się.

– W wielu miejscach sprzedadzą mi na kredyt. Chodź, kupię ci też. – Teraz stała się wylewna.

Zdecydował się na szczerość.

– Altheo, jesteś pijana i nie wyglądasz za dobrze. Lepiej, by cię nie widziano w takim stanie w miejscach publicznych. Chodź, odprowadzę cię do domu.

Upór osłabł i dziewczyna posłusznie dała się wprowadzić w ciemnawą uliczkę. Znajdowali się teraz w dzielnicy mniejszych sklepików – jedne były podejrzanej natury, inne ich właściciele przenieśli tu, ponieważ nie udawało im się opłacić wysokiego czynszu na nocnym targowisku. Słabe latarnie świeciły przed tymi, które były jeszcze otwarte. Brashen dostrzegł wokół siebie salony tatuażu, sklepy z kadzidłami i narkotykami oraz takie, które zaspokajały najwymyślniejsze cielesne pragnienia. Młody marynarz cieszył się z panującego tu małego ruchu. Właśnie pomyślał, że powoli kończą się jego nocne perypetie, kiedy Althea z drżeniem wciągnęła powietrze. Brashen zorientował się, że dziewczyna cicho płacze.

– Co się stało? – spytał znużony.

– Teraz, kiedy mój ojciec nie żyje, nikt nie będzie już nigdy ze mnie dumny. – Potrząsnęła głową, po czym wytarła łzy rękawem. – Dla niego liczyły się moje umiejętności, inni natomiast oceniają mnie po wyglądzie – dodała stłumionym głosem.

– Oj, chyba zbyt dużo wypiłaś – upomniał ją. Chciał pocieszyć Altheę i wyjaśnić, że z powodu sporej ilości alkoholu obniżyła się jej samoocena, niestety słowa zabrzmiały jak kolejna krytyczna uwaga. Dziewczyna tylko pokiwała głową i potulnie ruszyła za swoim towarzyszem. Musiał przyznać, że nie potrafi jej pomóc, zresztą nie wiedział, czy rzeczywiście chce jej poprawiać samopoczucie. Nie czuł się za nią odpowiedzialny. A zatem rodzina ją potępiła. Jak mogła mu o tym mówić? Czyżby zapomniała, że jego rodzice go wyklęli? Przecież rzuciła mu to w twarz zaledwie kilka tygodni temu. Nie postępowała uczciwie, jeśli oczekiwała z jego strony współczucia teraz, kiedy sytuacja się odwróciła.

48
{"b":"108284","o":1}