Литмир - Электронная Библиотека

– Przynajmniej wyślij z nią służącą! – usłyszała gniewny głos Kyle'a.

Ronią odpowiedziała mu bardzo łagodnie.

– Nie. Pozwólmy jej iść samej, pozwólmy. Nie ma czasu, by przejmować się konwenansami. Wierz mi, wiem, co mówię. Chodź. Pomożesz przygotować nosze dla Ephrona.

Gdy dziewczyna doszła do doków, jej sukienka była już mokra od potu. Althea przeklęła los, który sprawił, że urodziła się kobietą i musiała nosić takie stroje. W chwilę później podziękowała temu samemu Sa, którego przed chwilą upomniała, bowiem w Dokach Podatkowych dostrzegła “Vivacię”. Przez chwilę czekała niecierpliwie, potem podniosła spódnicę i wskoczyła z doku na pokład statku.

Przy dziobie stał Gantry, pierwszy oficer Kyle'a. Widząc Altheę, ruszył w jej stronę. Niedawno najwyraźniej się z kimś bił, ponieważ spuchnięta połowa twarzy powoli zaczynała mu purpurowieć. Dziewczyna nie zastanawiała się nad jego problemami, wiedziała zresztą, że pierwszego dnia w rodzimym porcie zastępca kapitana może mieć kłopoty z utrzymaniem załogi w ryzach. Marynarze czuli, że brzeg i przepustka są o krok, toteż bywali kłótliwi. Jednak gniewne spojrzenie Gantry'ego było zdecydowanie skierowane na dziewczynę.

– Co tu robisz, panno Altheo?

W innej sytuacji obraziłby ją ów ton, ale teraz po prostu odparła:

– Mój ojciec umiera. Przybyłam, aby przygotować statek na jego przybycie.

Nadal patrzył wrogo, lecz gdy się odezwał, wyczuła w jego głosie szacunek.

– Co mamy dla ciebie zrobić?

Podniosła ręce do skroni. Co robili marynarze, kiedy umierał jej dziadek? To było bardzo dawno temu, lecz Althea wiedziała, że musi sobie przypomnieć. Dla uspokojenia zrobiła głęboki wdech, potem kucnęła i położyła otwartą dłoń na deskach statku. “Vivacia”… Już niedługo się obudzi.

– Musimy ustawić na pokładzie namiot. O tam. Wystarczy płótno żaglowe otwarte z jednej strony, aby ojca chłodził wiatr.

– Dlaczego nie można go zabrać do jego kabiny? – spytał Gantry.

– Cóż, tak się po prostu nie robi – odparta krótko. – Ojciec powinien być na zewnątrz, na pokładzie. Nic go nie może dzielić od statku. Wokół umierającego musi wystarczyć miejsca dla całej rodziny. Postawcie ławki dla osób, które będą czuwać przy łożu śmierci.

– Muszę rozładować statek – oznajmił nagle oficer. – Niektóre towary mogą się szybko zepsuć. Trzeba przenieść je na brzeg. Jak załoga ma pracować, skoro równocześnie musi stawiać namiot? A co potem? Na pokładzie będzie pełno ludzi… – Gdy zadawał jej pytania, marynarze patrzyli i przysłuchiwali się rozmowie. W tonie Gantry'ego było coś wyzywającego.

Althea zastanawiała się, co opętało tego człowieka, że chciał się z nią kłócić właśnie teraz. Nie rozumiał, jakie ważne są jej polecenia? Z pewnością nie rozumiał. Do pracy na “Vivacii” wybrał go Kyle i najwyraźniej jego zastępca nie miał pojęcia o ożywianiu żywostatków. Przypomniała sobie, co mówił jej ojciec do Brashena w podobnie trudnych sytuacjach. Słowa Ephrona Vestrita zahuczały dziewczynie w głowie, jak gdyby ojciec stał przy niej i mówił jej wprost do ucha. Wyprostowała się z dumą.

– Poradzisz sobie – stwierdziła zwięźle. Rozejrzała się po pokładzie. Marynarze przerwali wcześniejsze czynności i zabierali się do wykonania jej rozkazu. Na niektórych twarzach dostrzegła współczucie i zrozumienie, na innych tylko zainteresowanie, typowe dla mężczyzn obserwujących starcie dwóch silnych osobowości. – Jeśli nie potrafisz, odszukaj Brashena – dodała ostro. – Na pewno będzie wiedział, co trzeba zrobić. – Już chciała się odwrócić, ale zatrzymała się, dodając: – Właściwie, jest to najlepsze rozwiązanie. Powiedz Brashenowi, aby przygotował statek na przybycie kapitana Vestrita. Był jego pierwszym oficerem, prawda? Sam możesz się zająć rozładowaniem towarów dla swojego kapitana.

– Na pokładzie statku może być tylko jeden kapitan – odparł Gantry. Patrzył w bok, jak gdyby nie mówił do niej, ale Althea i tak postanowiła mu odpowiedzieć.

– Zgadza się, marynarzu. Kiedy Ephron Vestrit wejdzie na pokład, będzie tu jedynym kapitanem. Wątpię, czy znajdziesz wielu ludzi wśród załogi, którzy zakwestionują moje stwierdzenie. – Spojrzała teraz na pokładowego cieślę. Chociaż obecnie miała do niego żal, musiała przyznać, że zawsze był absolutnie lojalny wobec jej ojca. Patrząc mu w oczy, poleciła: – Pomóż Brashenowi we wszystkim. I pospieszcie się. Mój ojciec przybędzie tu lada chwila. Prawdopodobnie po raz ostatni wejdzie na pokład, chciałabym więc, żeby zobaczył czystą “Vivacię” i zajętą pracą załogę.

Nie musiała mówić nic więcej. Na twarzy mężczyzny natychmiast pojawiło się zrozumienie. Popatrzył na pozostałych członków załogi, którzy równie szybko pojęli, w czym rzecz. Wiedzieli, że muszą się spieszyć. Człowiek, któremu służyli przez ponad dwie dekady, wracał na pokład, by tu umrzeć. Ephron Vestrit często się publicznie chwalił, że dobrał sobie najlepszą na świecie załogę; Sa jeden wie, że płacił im znacznie lepiej niż kapitanowie innych statków.

– Odszukam Brashena – zapewnił Altheę cieśla i natychmiast odszedł.

Gantry zaczerpnął oddechu, jak gdyby chciał przywołać mężczyznę z powrotem, dał jednak za wygraną. Jeszcze chwilę milczał, potem zaczął wykrzykiwać rozkazy związane z rozładunkiem “Vivacii”. Odwrócił się nieco, aby nie widzieć dziewczyny. Najwyraźniej nie zamierzał się nią dłużej zajmować. Altheę ogarnął gniew; nie miała teraz czasu na znoszenie zuchwałego zachowania kogoś tak mało znaczącego. Wszak umierał jej ojciec.

Poszła do pokładowego krawca, aby zamówić prostokąt czystego płótna żaglowego. Kiedy wróciła na pokład, dostrzegła Brashena. Rozmawiał z cieślą. Wskazywał na olinowanie i Althea domyśliła się, że dyskutują, jak zawiesić żagle. Zauważyła wokół oka Brashena wielkiego siniaka. Więc to z nim bił się pierwszy oficer. No cóż, o cokolwiek im poszło, najwyraźniej problem został już rozwiązany.

Nie miała tu wiele do roboty, stała więc tylko i obserwowała. Brashen panował nad sytuacją, sama mu zresztą przekazała pałeczkę pierwszeństwa. Nauczyła się od swego ojca, że jeśli ktoś wykonuje wyznaczone zadanie, nie należy mu wchodzić w paradę. A ponieważ nie chciała też, by Gantry gderał, że przeszkadza, oddaliła się z wdziękiem do swojej kajuty.

Z pomieszczenia całkowicie zniknęły ślady jej bytności, pozostał jedynie obrazek “Vivacii” na ścianie. Na widok pustych półek Althea poczuła ucisk w piersi. Wszystkie jej rzeczy starannie zapakowano do kilku otwartych skrzyń. Deski, gwoździe i młotek leżały na pokładzie. Pewnie Brashen akurat zamykał skrzynie, gdy zawołał go cieśla. Althea usiadła na płóciennym materacu koi i popatrzyła na swoje rzeczy. Miała ochotę przykucnąć i przybić deski, a jednocześnie zapragnęła rozpakować wszystko i położyć na właściwych miejscach. Przeżywała chwile rozterki.

Potem ogarnął ją straszliwy żal; tak wielki, że aż dławił. Nie potrafiła się rozpłakać, nie mogła też zaczerpnąć oddechu. Gardło miała zaciśnięte. Tak bardzo chciała zapłakać, ale czuła tylko straszliwy, ściskający serce ból. Prawie się dusiła. Nadal siedziała na koi z otwartymi ustami. W końcu udało jej się odetchnąć, a potem cicho załkała. Łzy spłynęły jej po twarzy. Althea nie miała chusteczki, pozostawały rękawy i spódnica. Sama nie rozumiała, jak może być tak bezduszna, żeby w tym momencie myśleć o chusteczkach… W chwilę później z twarzą ukrytą w dłoniach zaczęła głośno szlochać.

* * *

Szli, gdacząc i mamrocząc niczym stadko kurczaków. Wintrow wlókł się za nimi. Nie wiedział, co ma robić. Był w Mieście Wolnego Handlu już od pięciu dni i ciągle nie rozumiał, po co rodzina wezwała go do domu. No tak, jego dziadek umierał, wiedział o tym, ale nie miał pojęcia, czego matka i babka od niego oczekują oraz w jaki sposób ma reagować.

Podczas choroby dziadek onieśmielał chłopca jeszcze bardziej niż wtedy, gdy był zdrowy. Kiedy Wintrow miał kilka lat, przerażała go wewnętrzna siła Ephrona Vestrita. Teraz bał się ponurej, osłabiającej starca choroby, która wysysała z niego życie i czuło się ją wszędzie wokół. Podczas rejsu do domu chłopiec postanowił sobie, że dowie się czegoś o dziadku, zanim stary człowiek umrze. Okazało się wszak, że nie zostało już na to czasu. W ostatnich tygodniach wszystkie wysiłki Ephrona Vestrita łączyły się tylko z jedną sprawą – kurczowo trzymał się życia. Walczył o każdy oddech, lecz nie chodziło mu o wnuka. Nie. Dziadek Wintrowa czekał już tylko na powrót swojego statku.

34
{"b":"108284","o":1}