Uważała, że dla takich przeżyć warto się było poświęcić. Czuła prawie wdzięczność wobec Kyle'a, wszak dzięki niemu doświadczyła takich wzruszeń. Prawie wdzięczność…
Gdy pojawiła się na pokładzie, przez jakiś czas mrużyła oczy w jaskrawym popołudniowym świetle, które odbijało się od spokojnych portowych wód. Potem podniosła oczy i przyjrzała się ścianom basenu portowego. Miasto Wolnego Handlu rozciągało się wzdłuż brzegu, przypominając połyskliwe i barwne towary wyłożone na placu targowym. Altheę owionął zapach ziemi. W Dokach Podatkowych jak zwykle wrzała praca. Zgłaszały się tam wszystkie statki wpływające do Miasta Wolnego Handlu. Agenci skarbowi kontrolowali ładunek i nakładali na niego podatek. “Vivacia” musiała poczekać na swoją kolejkę. Kończyła się właśnie inspekcja żaglowca o nazwie “Złoty Puch”.
Althea instynktownie poszukała oczyma domu. Udało jej się wypatrzyć jeden narożnik białych ścian; resztę zasłaniały drzewa. Dziewczyna zmarszczyła brwi na widok zmian, które dostrzegała na okolicznych wzgórzach, ale wzruszyła ramionami. Ląd i to miasto niewiele miały z nią wspólnego. Była zniecierpliwiona i martwiła się o zdrowie ojca, a równocześnie z osobliwą niechęcią myślała o opuszczeniu pokładu statku. Gigu kapitana nie spuszczono jeszcze na wodę; zgodnie z tradycją Althea powinna popłynąć nim na brzeg razem z Kyle'em. Nie była zachwycona perspektywą zobaczenia szwagra, nie mówiąc o wspólnym rejsie łodzią. Na tę myśl nie czuła jednakże tak wielkiej irytacji, jak tydzień czy dwa temu. Wiedziała teraz, że Kyle nigdy nie zdoła oddzielić jej od “Vivacii”. Czuła się związana ze swoim żaglowcem i wierzyła, że statek po prostu bez niej nie popłynie. Kyle był jej utrapieniem, lecz jego groźby przestały już mieć jakiekolwiek znaczenie. Natychmiast po powrocie zamierzała porozmawiać z ojcem; niech Ephron Vestrit dowie się, co się stało. Pewnie będzie na nią zły za to, co powiedziała na temat ślubu Kyle'a z Keffrią. Przypomniała sobie owe stwierdzenia i skrzywiła się z niesmakiem. Tak, ojciec na pewno zareaguje gniewem. Musiała przyznać, że zasłużyła sobie na to. Ale zbyt dobrze go znała, by się bać, że z tego powodu rozdzieli ją i “Vivacię”.
Althea stanęła na pokładzie dziobowym i pochyliła się daleko na bukszprycie, pragnęła bowiem spojrzeć na galion. Rzeźbione oczy “Vivacii” ciągle pozostawały zamknięte, ale nie było to ważne. Dziewczyna uczestniczyła przecież w jej snach.
– Nie ześlizgnij się.
– Nie bój się o to – odparła Brashenowi, nie odwracając się.
– Nigdy się nie bałem. Ale teraz jesteś strasznie blada i obawiam się, że możesz zasłabnąć i wypaść za burtę.
– Nie spadnę. – Nawet na niego nie spojrzała. Chciała, żeby odszedł. Kiedy następnym razem Brashen się odezwał, jego głos był bardziej oficjalny.
– Panno Altheo, czy życzysz sobie, aby zabrano na brzeg twój bagaż?
– Tylko mały kuferek. Jest w mojej kabinie. – Był w nim jedwab i prezenty dla członków rodziny. Dopilnowała kilka dni temu, by je zapakowano.
Młody marynarz odchrząknął z zakłopotaniem. Nie odchodził. Odwróciła się do niego nieco poirytowana.
– No, co jeszcze?
– Kapitan wydał mi rozkaz. Mam ci pomóc na wszelkie możliwe sposoby… w usunięciu wszystkich twoich rzeczy z, hm, kabiny oficerskiej. – Brashen stał nieruchomo i patrzył gdzieś ponad jej ramieniem. Po raz pierwszy od miesięcy naprawdę na niego spojrzała. Ile go musiała kosztować ta degradacja ze stanowiska pierwszego oficera na zwykłego marynarza? Wszystko po to, by pozostać na pokładzie “Vivacii"? Althea tylko raz miała do czynienia z ostrym językiem Kyle'a; nie miała pojęcia, jak często podczas tego rejsu on lub jego pierwszy oficer udzielali Brashenowi słownej nagany. A mimo to młody Treli stał przed nią spokojnie i choć wypełniał przykry rozkaz, w którego zasadność wątpił, ze wszystkich sił starał się go wykonać jak należy.
– Z pewnością mój szwagier odczuwa wielką przyjemność, wyznaczając ci takie obowiązki – odezwała się bardziej do siebie niż do niego.
Brashen nie odpowiedział. Mięśnie w jego szczękach mocniej się wprawdzie napięły, ale zdołał się powstrzymać od komentarza. Nawet teraz trzymał się kapitańskich poleceń. Nazwała go “przypadkiem beznadziejnym”.
– Tylko mały kufer, Brashenie.
Wstrzymał oddech, jak gdyby wyciągał kotwicę.
– Altheo, otrzymałem rozkaz. Mam dopilnować, aby usunięto twoje rzeczy z tej kajuty.
Odwróciła od niego oczy. Nagle poczuła, że straszliwie nużą ją te pozerskie gesty Kyle'a. Niech sobie myśli, że wygrał. Na razie. Jej ojciec przywróci dawny ład.
– Wypełniaj zatem swój rozkaz, Brashenie. Nie zamierzam cię powstrzymywać.
Mężczyzna stał jak sparaliżowany.
– Nie chcesz ich sama spakować? – Był zbyt zaszokowany, by dodać ironicznie “panno Altheo”.
Posłała mu cień uśmiechu.
– Widziałam jak pakujesz ładunki. Jestem pewna, że wykonasz wspaniałą robotę.
Stał jeszcze chwilę przy niej, jak gdyby miał nadzieję, że dziewczyna zmieni decyzję. Zignorowała go. Po jakimś czasie usłyszała, że odwrócił się i odszedł przez pokład. Popatrzyła na oblicze “Vivacii”, potem chwyciła się mocno relingu i przyrzekła zawzięcie statkowi, że nigdy go nie porzuci.
– Gig czeka, panno Altheo.
Po tonie marynarza domyśliła się, że mówi do niej już od jakiegoś czasu. Wyprostowała się i niechętnie otrząsnęła z marzeń.
– Idę – mruknęła obojętnie i ruszyła za mężczyzną. Dopłynęła do miasta na gigu. Usiadła jak najdalej od Kyle'a.
Nikt się do niej nie odzywał. Poza koniecznymi rozkazami, ludzie w łódce w ogóle nie rozmawiali. Wiele razy dostrzegała zaniepokojone spojrzenia wiosłujących marynarzy. Grig, zwykle zuchowate chłopaczysko, odważył się do niej mrugnąć i szeroko wyszczerzyć zęby. Próbowała odwzajemnić uśmiech, ale nie udało jej się. Miała wrażenie, że nie pamięta już, jak to się robi. Odkąd opuściła statek, zawładnął nią wielki spokój. Czekała jedynie na to, co się zdarzy.
Kilkakrotnie spojrzała na szwagra. Wyraz jego twarzy zaintrygował ją. Za pierwszym razem mężczyzna wydawał się przerażony, potem – głęboko zatopiony w myślach. Ostatni jego odruch był najdziwniejszy, gdyż Kyle skinął jej głową i uśmiechnął się do niej przyjaźnie i zachęcająco. Podobnie patrzył na swą córkę Maltę, ilekroć wyjątkowo dobrze nauczyła się lekcji. Althea obojętnie odwróciła się od niego i obserwowała spokojne wody Zatoki Kupieckiej.
Mała łódź dopłynęła do doku. Marynarze pomogli Althei wysiąść, jak gdyby była kaleką, ponieważ przeszkadzała jej halka, spódnica, szal i kapelusz, który w dodatku zasłaniał widok. Wreszcie znalazła się w doku. Była rozdrażniona zachowaniem Griga, bowiem przytrzymał ją w pasie dłużej niż było trzeba. Uważnie mu się przyjrzała. Spodziewała się zobaczyć w oczach chłopaka figlarne błyski, ale dostrzegła w nich troskę; jeszcze większą, gdy poczuła zawrót głowy i chwyciła marynarza za ramię.
– Muszę się tylko przyzwyczaić do chodzenia po lądzie – usprawiedliwiła się rezygnując z pomocy młodzieńca.
Kyle najwyraźniej zawiadomił rodzinę o swoim przybyciu, ponieważ czekał na nich otwarty dwukołowy powóz. Chudy chłopak, który powoził, wstał z zacienionego miejsca.
– Nie ma bagaży? – wykrakał.
– Żadnych, woźnico. Zawieź nas do domu Vestritów na Kręgu Kupców.
Półnagi chłopak pokiwał głową i podał jej rękę, gdy wsiadała. Po chwili obok niej usadowił się Kyle, a chłopak zwinnie skoczył na grzbiet kłaczki i cmoknął na nią. Podkute kopyta zastukały na deskach doku.
Althea patrzyła prosto przed siebie, kiedy powóz opuścił doki i wjechał na brukowaną ulicę Miasta Wolnego Handlu. Nie zagaiła rozmowy. Paskudnie się czuła, siedząc obok szwagra; nie zamierzała się dodatkowo denerwować konwersacją z nim. Wokół powozu biegali i krzątali się ludzie, jeździły wozy, do dziewczyny docierały krzyki targujących się handlarzy i zapachy z ulicznych restauracji i herbaciarni. Wszystko wydawało jej się niesamowicie odległe. Kiedy dokowała tu wraz z ojcem, zazwyczaj w porcie czekała na nich matka. Opuszczali doki na piechotę, a Ronica opowiadała o sprawach, które zdarzyły się w mieście podczas ich nieobecności. Czasami zatrzymywali się w jakiejś herbaciarni na ciepłe, słodkie bułeczki i chłodną herbatę. Ciężko westchnęła.