Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dziura jest już cała zasypana – zapewniłem. – Nie ma już dziury w podłodze. Nikt w nią nie wpadnie.

Ten biedny dzieciak zapewne do końca życia będzie miał związane z tym koszmary. Osoba, która znajdzie sposób chroniący ludzi przed koszmarami, w moim mniemaniu zasługuje na nagrodę Nobla.

Wstałem i zwróciłem się do Alessi i Popsy: – Chodźmy na spacer – a kiedy wstały, powiedziałem do Dominica: – Wycałuj mamusię, najlepiej jak umiesz. Kiedy ci źli panowie cię zabrali, bardzo się o ciebie martwiła. Przez cały czas płakała. Potrzeba jej mnóstwa całusów.

Potrzebowała pocałunków, których niestety najwyraźniej skąpił jej mąż – stwierdziłem w duchu. Potrzebowała wsparcia silnych, męskich ramion. Musiała odnaleźć w sobie dość sił, by móc przetrwać wraz z Dominikiem te trudne chwile, a ja wciąż nie potrafiłem odgadnąć, czy da sobie radę, czy kompletnie się załamie.

Popsy, Alessia i ja przystanęliśmy obok jednej z przeszkód i rozmawialiśmy tam przez chwilę.

– Czy uważasz, że dobrze zrobiłeś, przypominając mu o tej dziurze w podłodze? – spytała Popsy.

– Drzazgi muszą zostać wyjęte – uciąłem.

– W przeciwnym razie rany będą się paprać?

– Skąd wiedziałeś, czym mu grozili?

– Nie wiedziałem, mogłem się tylko domyślać. Ale to nie było trudne, prawda? Dziura tam była. On płakał. Zamknij się, mały gnojku, albo wrzucimy cię do środka.

Popsy zamrugała. Alessia przełknęła ślinę. – Powiedz Mirandzie – zwróciłem się do niej – że powrót do normalnego życia po czymś tak traumatycznym jak porwanie zajmuje zwykle sporo czasu. Niech nie przejmuje się, gdyby Dominic moczył się w nocy albo stale się do niej tulił. Opowiedz jej, jak to wyglądało w twoim przypadku. Jak niepewnie się czułaś. Niech będzie cierpliwa, kiedy już trochę ochłonie po euforii wynikłej z odzyskania Dominica.

– Dobrze, powiem jej.

Popsy spojrzała na mnie, a potem znów na Alessię, ale nie odezwała się słowem i w końcu to Alessia z lekkim uśmiechem wypowiedziała na głos to, o czym myślała jej przyjaciółka.

– Mam w tobie oparcie – powiedziała do mnie, zerkając to na Mirandę na kocu, to na mnie. – Kiedy cię nie ma, wpadam w panikę, ale każda myśl o tobie dodaje mi sił. O tym również powiem Mirandzie. Ona też musi mieć w kimś oparcie, biedactwo.

– Z tego, co mówisz, mogłoby wynikać, że Andrew jest jak tyczka, na której wspierają się więdnące rośliny – rzekła Popsy.

Ruszyliśmy dalej, dotarliśmy do kolejnej przeszkody i skierowaliśmy wzrok ku odległym wzgórzom. W pobliżu słońca gromadziły się strzępiaste cirrusy, wyraźny znak rychłego załamania pogody. Pomyślałem, że nigdy nie odnaleźlibyśmy Dominica, gdyby w dzień po jego uprowadzeniu lunął deszcz, a na plaży nie byłoby kopacza kanałów i jego babci.

– Wiecie co – Alessia nagle się ożywiła – chyba już czas, abym wróciła na tor wyścigowy. – Te słowa wypłynęły jakby znienacka z jej ust i chyba nawet ona sama była nimi zdumiona.

– Moja maleńka!… – wykrzyknęła Popsy. – Naprawdę?

– Tak myślę. Przynajmniej uważam tak w tej chwili – odparła z wahaniem Alessia, uśmiechając się nerwowo. – Nie mam pojęcia, czy jutro nie zmienię zdania.

Dla nas wszystkich było to jednak jak pierwsza strużka wody przesączającej się przez pękającą tamę. Objąłem Alessię i pocałowałem, i w tej krótkiej chwili nie był to jedynie sposób, w jaki chciałem jej pogratulować, lecz wyraz czegoś o wiele bardziej żarliwego… czegoś gwałtowniejszego i głębszego. Poczułem, jak w odpowiedzi ogień przenika przez nią i odpływa, a kiedy ją puściłem, zdałem sobie sprawę, że pozwalając, by wzięły nade mną górę prostsze, bardziej prymitywne emocje, postąpiłem słusznie i właściwie.

Uśmiechnęła się. Wzruszyłem ramionami. Nie powiedziałem ani słowa.

– Zrobiłeś to z rozmysłem? – spytała Alessia.

– Niezupełnie – odparłem. – To mnie też trochę zaskoczyło.

– Na pewno. – Otaksowała mnie wzrokiem, po czym odbiegła od nas, nie oglądając się ani razu.

– No i odciąłeś ją, jak niechciane pnącze z tyczki – wtrąciła Popsy. – Lekarz całujący pacjentkę – to wielce nieprofesjonalne.

– Dominica też pocałuję, jeśli to poprawi ci nastrój.

Ujęła mnie za rękę, po czym wróciliśmy jak para dobrych przyjaciół do land rovera i rozłożonego obok koca. Miranda leżała na wznak, drzemiąc, a Dominic wyciągnął się miękko na jej brzuchu. On także miał zamknięte oczy i wydawał się rozluźniony, na jego drobnej buzi malował się spokój.

– Biedactwa – mruknęła Popsy. – Aż szkoda ich budzić.

Miranda obudziła się sama, kiedy wróciła Alessia, i ze wciąż śpiącym Dominikiem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Na którejś z kolein, kiedy wozem lekko zatrzęsło, chłopiec musiał się obudzić, bo ujrzałem, jak podnosi się, a potem znów tuli do Mirandy; matka nachyliła głowę, jakby go słuchała.Alessia spojrzała na mnie ze zdumieniem, po czym także schyliła głowę, nasłuchując, ale nie zdołała niczego wychwycić poprzez ryk silnika, ja zaś nie zauważyłem, aby usta Dominica choć raz się poruszyły.

– Zatrzymaj wóz – rzekła do Popsy Alessia, a ta, słysząc ponaglającą nutę w jej głosie, natychmiast wykonała polecenie.

Dominic coś nucił.

Przez kilka sekund słychać było tylko ciche, jakby przypadkowe dźwięki, które jednak przy bliższym wsłuchaniu się brzmiały dziwnie znajomo.

– Wiesz, co to jest? – spytała Alessia z niedowierzaniem w głosie, kiedy chłopiec umilkł. – To niewiarygodne.

– Ale co takiego?

W odpowiedzi zanuciła tę samą melodyjkę, co chłopiec przed chwilą. Dominic wyprostował się w ramionach Mirandy i spojrzał na Alessię. Reakcja była wyraźna i oczywista.

– On to zna! – wykrzyknęła Alessia. – Dominic to zna!

– Owszem, kochanie – powiedziała cierpliwie Popsy. – Słyszymy, że zna. Czy możemy już jechać dalej?

– Nie rozumiesz – rzuciła z przejęciem Alessia. – To z „Trubadura”. Chór Żołnierzy.

Spojrzałem na nią. – Chcesz powiedzieć… – zacząłem Skinęła głową. – Słuchałam tego pięć razy dziennie przez sześć tygodni.

– O czym ty mówisz? – zapytała Miranda. – Dominic nie zna żadnych oper. Ani John, ani ja nie przepadamy za operą. Dominic zna tylko dziecięce rymowanki. Uczy się ich błyskawicznie. Nagrywam je dla niego na kasetach.

– O, do licha – mruknąłem z trwogą. – Popsy, wracamy do domu. Wszystko już dobrze.

Popsy, nie tracąc dobrego humoru, ponownie uruchomiła wóz i dowiozła nas do domu, a gdy już tam dotarliśmy, poszedłem do mego auta po aktówkę i wniosłem ją do kuchni.

– Mirando – powiedziałem. – Chciałbym, żeby Dominic obejrzał pewien portret.

Miała pewne opory, ale nie zaoponowała. Usiadła przy stole kuchennym, posadziła sobie Dominica na kolanach, a ja wyjąłem kserokopię portretu pamięciowego Giuseppa i położyłem na blacie. Miranda przyglądała się z niepokojem Dominicowi, spodziewając się gwałtownej, nerwowej reakcji, lecz nic się nie stało. Dominic przez dłuższą chwilę przyglądał się portretowi na kartce i przytulił się delikatnie do Mirandy.

Westchnąłem cicho i schowałem kserokopię do aktówki, po czym bez mrugnięcia okiem przyjąłem filiżankę zaparzonej przez Popsy herbaty – uniwersalnego lekarstwa dobrego na wszystko.

– Ciao, bambino - odezwał się Dominic.

Ja i Alessia odwróciliśmy się dokładnie w tej samej chwili.

– Co powiedziałeś? – zwróciła się do niego Miranda, a Dominic wtulił mocniej twarzyczkę w jej szyję.

– Powiedział „Ciao, bambino” - odparłem.

– Tak… właśnie tak mi się wydawało.

– Czy on zna jakieś włoskie słowa albo zwroty? – zapytałem Mirandę.

– Oczywiście, że nie.

Ponownie wyjąłem z aktówki portret pamięciowy Giuseppa i położyłem na blacie stołu.

– Dominicu, kochanie – powiedziałem – jak się nazywał ten pan?

Duże oczy skierowały wzrok w moją stronę, ale chłopiec wciąż milczał.

– Czy on ma na imię… Michael? – zapytałem.

Dominic prawie niedostrzegalnie pokręcił głową, mimo wszystko wyraźnie zaprzeczając.

53
{"b":"107669","o":1}