Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie posiada się z wściekłości? – podsunąłem.

– No.

Uśmiechnąłem się półgębkiem. – Pani Nerrity trochę się go boi.

– Wcale mnie to nie dziwi.

Opowiedziałem Tony’mu, jak dokonano porwania, i dodałem, że moim zdaniem policja powinna jak najszybciej zbadać podejrzaną łódź.

– Skontaktowałeś się już z tamtejszymi glinami?

– Nie, musiałem trochę uspokoić tę Mirandę, co nie było proste. Zaraz się tym zajmę. A co usłyszeli od ciebie?

– Jak dotąd nic. Powtarzam panu Nerrityemu, że bez policji nie zdołamy mu pomóc, ale wiesz, jak to jest z takimi ludźmi.

– Mhm. Niedługo znów się odezwę.

– Na razie.

Odłożył słuchawkę, a ja wyszedłem z hotelu, na skraju plaży podwinąłem nogawki do kolan i w paru krokach pokonałem odległość dzielącą mnie od jej piaszczystej części. Gdy już tam dotarłem, zzułem buty, zdjąłem skarpetki i niosąc je w ręku, ruszyłem przez plażę, radując się promieniami popołudniowego słońca. Do wieczora było już niedaleko. Wzdłuż plaży w regularnych odstępach umieszczono falochrony. Czarne paluchy wysuwały się tępo ku morzu, miejscami przegniłe, oblepione skorupiakami i wodorostami. Na żwirowej części plaży pozostały już tylko rzeczy Mirandy – jej leżak, ręcznik i osobiste drobiazgi – inni plażowicze zabrali, co do nich należało, i zwinęli żagle. Nieopodal ujrzałem czerwony plastikowy kubełek i niebieską plastikową łopatkę, leżącą na ziemi obok na wpół zadeptanego zamku z piasku. Bywalcy brytyjskich plaż, jak stwierdziłem, nadal byli zadziwiająco uczciwi.

Spalone szczątki łodzi stanowiły główny obiekt zainteresowania garstki osób, które wciąż jeszcze pozostały na plaży, a powracająca fala opływająca kadłub miała już ponad dwa centymetry wysokości. Podszedłem tam, jak gdyby nigdy nic, i podobnie jak inni gapie, brodząc po kostki w wodzie, zajrzałem do wnętrza spalonej jolki.

Łódź była wykonana z włókna szklanego i stopiła się pod wpływem ognia. Na tym, co z niej pozostało, nie było widać żadnych numerów rejestracyjnych ani nazwy i choć maszt zrobiony z aluminium przetrwał pożogę i wciąż dumnie wznosił się ku niebu jak wielki wykrzyknik, to żagiel, na którym z pewnością musiały znajdować się jakieś oznaczenia, walał się spalony dookoła. Wśród tych zwęglonych szczątków mogły znajdować się istotne dla śledztwa ślady i materiały dowodowe, ale przypływ był nieubłagany.

– Czy nie powinniśmy wciągnąć jej wyżej, na żwir? – zapytałem, zwracając się do mężczyzny, który podobnie jak ja brodził po kostki w wodzie.

Wzruszył ramionami. – To nie nasza sprawa.

– Czy ktoś już powiadomił policję? – ciągnąłem.

Znów wzruszenie ramion. – Skąd mam wiedzieć?

Przeczłapałem przez wodę, by podejść do szczątków z drugiej strony, i zagadnąłem innego, bardziej odpowiedzialnego, sądząc z wyglądu, obywatela, ale on także pokręcił głową, mamrocząc pod nosem, że jest już spóźniony, i ostatecznie dwóch mocno zbudowanych chłopaków, którzy podsłuchali, o czym mówię, zaoferowało się, że mogą mi pomóc.

Byli silni i pogodni. Dźwigali, ciągnęli, naprężali mięśnie, ale żaden z nich ani przez chwilę się nie skarżył. Kil łodzi przesunął się po piasku, żłobiąc w nim głęboką bruzdę, ale w końcu udało nam się dociągnąć resztki łodzi na skraj żwirowej plaży, gdzie, jak powiedzieli obaj chłopcy, nie docierała już fala przypływu.

– Dzięki – rzuciłem z uśmiechem.

Wyszczerzyli się do mnie. Staliśmy przez chwilę z rękoma na biodrach, podziwiając wyniki naszej pracy, po czym chłopcy zgodnie stwierdzili, że muszą już iść, bo spóźnią się na kolację. Pobiegli wzdłuż plaży, a ja pozbierałem łopatkę, wiaderko i wszystkie rzeczy Mirandy, po czym zaniosłem je na górę, do jej pokoju.

Ani ona, ani Alessia nie były w dobrym stanie i zauważyłem, że zwłaszcza Alessia ucieszyła się z mego powrotu. Uściskałem ją czule, a do Mirandy powiedziałem: – Musimy powiadomić policję.

– Nie. – Była przerażona. – Nie… Nie…

– Mhm. – Pokiwałem głową. – Proszę mi wierzyć, tak będzie najlepiej. Ludzie, którzy uprowadzili Dominica, nie chcą go zabić, tylko zwrócić go pani całego i zdrowego w zamian za pewną sumę pieniędzy. Niech pani o tym nie zapomina. Policja może nam bardzo pomóc, a my zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby porywacze nie dowiedzieli się, że zawiadomiliśmy biuro śledcze. Zajmę się tym. Policja będzie chciała wiedzieć, co miał na sobie Dominic w chwili uprowadzenia, dobrze byłoby również, gdyby miała pani jego zdjęcie.

Próbowała protestować, ale bez większego przekonania. – John mówił… żebym była cicho, dość już narobiłam kłopotów…

Podszedłem do telefonu i ponownie wybrałem numer jej męża. Także tym razem odebrał Tony.

– To ja, Andrew – powiedziałem.

– Och. – Napięcie zniknęło z jego głosu – spodziewał się porywaczy.

– Pani Nerrity zgodziła się powiadomić policję za wyraźnym przyzwoleniem męża.

– Wobec tego do dzieła. On zdaje sobie sprawę, że bez tego nie zdołamy mu pomóc. Najwyraźniej… nie chce… abyśmy zostawili go samego. Podjął tę decyzję w chwili, gdy usłyszał dźwięk telefonu.

– Świetnie. Zaczekaj. – Odwróciłem się do Mirandy: – Pani mąż mówi, że możemy powiadomić policję. Czy chce z nim pani pomówić?

Pokręciła machinalnie głową.

– W porządku – powiedziałem do Tony’ego. – Bierzmy się do roboty, zadzwonię jeszcze później.

– Co miał na sobie chłopiec? – zapytał.

Powtórzyłem to pytanie Mirandzie, a ona, tłumiąc szloch, odparła, że czerwone kąpielówki. Małe, czerwone kąpielówki. Nie miał bucików ani koszulki… było gorąco.

Tony chrząknął i rozłączył się, ja zaś niespiesznie poprosiłem Mirandę, aby coś na siebie włożyła i wyszła ze mną do samochodu. Pełna wątpliwości, wahania i trwogi, mimo wszystko wykonała moje polecęnie i niedługo wyszła z hotełu, w chustce i okularach przeciwsłonecznych, mając z jednej strony Alessię, a z drugiej mnie. Wsiadła do samochodu z tyłu, obok Alessi, a ja wcisnąłem się za kierownicę i pojechaliśmy w stronę Chichester.

Dłuższy, zgoła zbędny objazd i kilka sprytnych manewrów upewniło mnie, że nikt nas nie śledzi, i w końcu, zatrzymując się tylko raz, by zapytać o drogę, zaparkowałem wóz w pobliżu komendy głównej policji, ale w bocznej ulicy, tak by nasze auto nie rzucało się w oczy.

Na posterunku poprosiłem o rozmowę z jednym z wyższych stopniem funkcjonariuszy na służbie i niedługo potem zacząłem tłumaczyć nadinspektorowi i oficerowi z biura śledczego, co się stało.

Pokazałem im moją legitymację i dokumenty, na szczęście jeden z nich słyszał co nieco o naszej firmie i działalności Liberty Market.

Spojrzeli na kartkę przekazaną przez porywaczy i niemal z osłupieniem przeczytali treść pełnej gróźb wiadomości, po czym z wytężoną uwagą wysłuchali relacji o pożarze łodzi.

– Zaraz się tym zajmiemy – rzekł nadinspektor, sięgając po telefon. – Jak dotąd nikt nam tego nie zgłosił.

– Hm… – mruknąłem. – Proszę wysłać tam kogoś w przebraniu człowieka morza. Rozumie pan, o czym mówię – gumiaki na nogach, gruby marynarski sweter. Niech pańscy ludzie nie zachowują się jak policjanci… to mogłoby okazać się śmiertelnie niebezpieczne dla malca.

Nadinspektor cofnął rękę znad słuchawki i zmarszczył brwi. Porwania należały w Anglii do rzadkości i niewielu policjantów miało w związku z nimi jakieś doświadczenia. Powtórzyłem, że Dominicowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo i należy przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności, aby zminimalizować zagrożenie.

– Porywacze są napompowani adrenaliną i łatwo ich spłoszyć – powiedziałem. – A wystraszony porywacz jest wyjątkowo niebezpieczny. Najczęściej właśnie gdy grozi im schwytanie, decydują się zabić… i pogrzebać… ofiarę. Dominic jest naprawdę w wielkim niebezpieczeństwie, ale wróci do domu cały i zdrowy, o ile tylko zachowamy szczególną ostrożność.

Po krótkiej chwili funkcjonariusz biura śledczego, mężczyzna mniej więcej w moim wieku, powiedział, że musi skontaktować się ze swoim przełożonym.

– Ile to potrwa? – spytałem. – Pani Nerrity czeka z przyjaciółką na zewnątrz w moim samochodzie i nie sądzę, aby zniosła długie oczekiwanie. Jest cała roztrzęsiona.

37
{"b":"107669","o":1}