Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czyli namiot ze stelażem.

– Miał też podłogę. Z bardzo twardego płótna. Szarego. Wodoodpornego, jak sądzę, choć to oczywiście nie miało znaczenia…

– Kiedy się pani obudziła – wtrącił Pucinelli – co się wtedy stało?

– Jeden z porywaczy klęczał obok na podłodze i klepał mnie otwartą dłonią po twarzy. Dość mocno. Szybciej, mówił. Szybciej. Kiedy otworzyłam oczy, chrząknął i powiedział, że gdy tylko powtórzę kilka słów, będę mogła spać dalej.

– Nosił maskę?

– Tak… maskę diabła… pomarańczową… z mnóstwem brodawek.

Wszyscy wiedzieli, o jakich słowach mówiła. Słuchaliśmy ich w nieskończoność, nagranych na pierwszą z otrzymanych przez nas taśm. „Mówi Alessia. Proszę, zróbcie, co każą. Zabiją mnie, jeśli tego nie zrobicie”. Głos bełkotliwy, zniekształcony od prochów, ale nietrudny do rozpoznania.

– Wiedziałam, co mówię – rzekła. – Wiedziałam, kiedy się już na dobre obudziłam, ale w tamtej chwili wszystko było takie rozmyte i nierealne. Prawie nie widziałam jego maski… bo odpływałam, to znów powracałam do rzeczywistości. Czułam się jak we śnie.

– Czy widziała ich pani kiedykolwiek bez masek? – spytał Pucinelli.

Kąciki bladych ust wykrzywił wątły uśmiech. – Nigdy więcej nie zobaczyłam żadnego z nich, nawet w masce. Już nigdy. Nikogo. Pierwszą osobą, którą ujrzałam od tamtego dnia, była ciotka Luisa… siedząca przy moim łóżku… robiąca makatkę… i pomyślałam, że śnię. – W jej oczach nagle pojawiły się łzy, zamrugała powiekami, by się ich pozbyć. – Powiedzieli… że jak będę próbowała zobaczyć ich twarze, to mnie zabiją. – Przełknęła ślinę. – Więc… nie próbowałam.

– Uwierzyła im pani?

Chwila przerwy. W końcu powiedziała: – Tak – i to z takim przekonaniem, że wszyscy zrozumieliśmy, co musiała wtedy odczuwać. Cenci, choć sam wierzył w groźby porywaczy, wydawał się zdruzgotany. Pucinelli z powagą zapewnił ją, że postąpiła słusznie, a ja podzielałem to przekonanie.

– Powiedzieli… że wrócę bezpiecznie do domu… jeśli będę cicho… i jeśli ty, tato… zapłacisz za moje uwolnienie… – Wciąż tłumiła w sobie łzy. – Tato…

– Najdroższa… zapłaciłbym każdą sumę. – On także był bliski łez.

– Tak – wtrącił rzeczowo Pucinelli. – Pani ojciec zapłacił okup. Spojrzałem na niego.

– Zapłacił – powtórzył policjant, spoglądając znowu na Cenciego. – Ale w jakiej kwocie i gdzie go złożył, tylko on wie. W przeciwnym razie wciąż jeszcze byłaby pani w rękach porywaczy.

Cenci odpowiedział: – Miałem szczęście, że dano mi drugą szansę po tym, jak pańscy ludzie…

Pucinelli odchrząknął teatralnie. – Kontynuujmy. Signorina, proszę opowiedzieć nam, jak wyglądało pani życie przez ostatnie sześć tygodni.

– Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, dopóki nie powiedziała mi tego ciotka Luisa. Straciłam rachubę czasu… dni płynęły jeden za drugim, a każdy z nich był identyczny jak poprzedni. Nigdy nie odpowiadali na moje pytania. Nie warto było w ogóle pytać… ale czasami pytałam, choćby po to, by usłyszeć własny głos. – Przerwała. – Dziwnie się czuję, gdy tak wiele mówię. Bywało, że całymi dniami nie wypowiedziałam ani słowa.

– Czy oni coś do pani mówili, signorina?

– Wydawali mi polecenia.

– Jakie polecenia?

– Abym zabrała jedzenie. Wystawiła wiadro… – Przerwała, po czym dorzuciła pospiesznie: – Tu, w tym pokoju, to wszystko wydaje się takie straszne… okropne…

Powiodła wzrokiem po szlachetnych regałach, ciągnących się aż pod wysoko sklepiony sufit, przyjrzała się obitym jedwabnym brokatem fotelom i miękkiemu, jasnemu chińskiemu dywanowi, zaścielającemu wyłożoną marmurowymi płytami posadzkę. Wszystkie pomieszczenia w rezydencji przepełniała aura przepychu i zamożności, antyki od dziesięcioleci stały w tych samych miejscach, wydawało się, że każda z tych bezcennych rzeczy stanowi nieodłączny element domu. Podczas swej kariery jeździeckiej Alessia musiała widzieć wiele zaniedbanych, tanich pokoików, ale chyba dopiero teraz zaczęła inaczej postrzegać swoje dziedzictwo.

– W tym namiocie – rzekła z rezygnacją – była gąbka, na której mogłam się położyć, i druga, nieco mniejsza, służąca mi za poduszkę. I było tam wiadro… właściwie zwykły kubeł, jak te, których używa się w stajni. I to wszystko. – Przerwała. – Po jednej stronie u wejścia do namiotu był suwak. Otwierał się tylko na jakieś pięćdziesiąt centymetrów… powyżej był zablokowany. Oni kazali mi rozsunąć suwak… i wtedy w przedsionku namiotu znajdowałam jedzenie.

– Czy widziała pani pokój, w którym stał ów namiot? – spytał Pucinelli.

Pokręciła głową. – Za klapką u wejścia do mojego namiotu był przedsionek… ale chyba krótszy niż zwykle… nie rozstawiony tak jak trzeba… – Przerwała. – Zabronili mi tam wychodzić. – Znów zamilkła na chwilę. – Posiłki zostawiali mi zawsze w zasięgu ręki, zaraz przy suwaku.

– Co dawali ci do jedzenia? – spytał Cenci z troską.

– Makaron. – Pauza. – Czasem na zimno, kiedy indziej na gorąco. Z sosem. Z puszki jak sądzę. Tak czy owak… – dodała ze znużeniem -…dostawałam dwa posiłki dziennie… a w drugiej porcji były zwykle proszki nasenne.

Cenci aż krzyknął z oburzenia, ale Alessia powiedziała: – Nie miałam nic przeciwko temu… zjadałam wszystko, co mi dali… sen był lepszy niż jawa… wolałam jak najszybciej zasnąć.

Zapadła cisza, którą przerwał w końcu Pucinelli: – Czy usłyszała pani coś, co mogłoby pomóc nam odnaleźć miejsce, gdzie panią przetrzymywali?

– Czy coś słyszałam? – Spojrzała na niego z ukosa. – Jedynie muzykę.

– Jaką muzykę?

– Och… z taśmy. Muzykę nagraną na taśmie. Powtarzała się na okrągło, bez końca.

– Jaka to była muzyka?

– Verdi. Muzyka orkiestrowa, żadnego śpiewu. Trzy czwarte takiej i jedna czwarta muzyki pop. Ale też tylko instrumentalna.

– Czy mogłaby pani podać nam tytuły tych melodii? Wydawała się nieco zdumiona, ale po chwili odrzekła: – Tak. Chyba tak. W każdym razie te, które znam.

– Gdyby zrobiła to pani jeszcze dziś, przysłałbym swojego człowieka po listę.

– W porządku.

– Czy może przypomina sobie pani coś jeszcze?

Wlepiła tępo wzrok w podłogę, a jej pociągłe oblicze przepełniło znużenie wywołane mentalnym wysiłkiem wynikającym z natłoku wydarzeń po niedawnym odzyskaniu wolności. Wreszcie się odezwała: – Chyba ze cztery razy dawali mi fragmenty tekstu, abym przeczytała go na głos, i za każdym razem kazali mi wspominać o jakimś zdarzeniu z dzieciństwa, znanym tylko mojemu ojcu, co miało upewnić go, że jestem nadal… cała i zdrowa.

Pucinelli pokiwał głową. – Czytała pani fragmenty codziennych gazet.

Pokręciła głową. – To nie były gazety, lecz zdania, napisane na zwykłej kartce papieru.

– Czy zatrzymała pani te kartki?

– Nie. Kazali mi za każdym razem zostawiać je w przedsionku namiotu. – Przerwała. – Wyłączali muzykę tylko na czas nagrań…

– Czy widziała pani mikrofon?

– Nie… ale słyszałam ich rozmowy dochodzące spoza namiotu, więc chyba musieli mieć sprzęt do nagrywania ustawiony w pokoju.

– Czy pamięta pani ich głosy?

Wzdrygnęła się mimowolnie. – Dwóch z nich. Tak. Mówili najwięcej, ale byli także inni. Ten, który nagrywał mój głos… pamiętam go doskonale. Był taki… zimny. Ten drugi wydawał się dziki… jak zwierzę… Chyba podobało mu się to, co robił… ale z początku zachowywał się o wiele gorzej… a może po prostu do niego przywykłam i przestałam się przejmować. No i czasem był jeszcze jeden, taki ugrzeczniony… „Przepraszam, signorina…” – mówił, gdy informował mnie, że w przedsionku czeka jedzenie. I jeszcze taki, co tylko chrząkał… Żaden z nich nie odpowiedział, gdy próbowałam zagaić rozmowę.

– Signorina – rzekł Pucinelli – czy gdybyśmy odtworzyli dla pani jedną z taśm otrzymanych przez pani ojca, spróbowałaby pani rozpoznać głos, który jest na niej nagrany?

– Och… – Przełknęła ślinę. – Tak. Oczywiście, że tak. Policjant miał ze sobą nieduży magnetofon i kopie taśm. Alessia patrzyła z zaniepokojeniem, jak wkłada kasetę do kieszeni magnetofonu i wdusza przycisk START. Cenci wyciągnął rękę, aby ująć dłoń Alessi, jakby chciał uchronić ją przed tym, co miała za chwilę usłyszeć.

18
{"b":"107669","o":1}