Ludzie odwracali głowy w jego stronę, by rzucić mu szybkie spojrzenie, albo – jak w przypadku zgrabnej brunetki – jawnie go kokietować. Roarke lekceważył jednych i drugich.
Na pierwszy rzut oka wydał się jej zimnym, niedostępnym niczym twierdza człowiekiem, który ma się na baczności przed wszystkim i wszystkimi. Ale musiał mieć jakąś pasję. Do zbicia takiej fortuny w tak młodym wieku trzeba czegoś więcej niż dyscypliny wewnętrznej i inteligencji. Trzeba ambicji, a zdaniem Ewy, ambicja łatwo roznieca płomień w sercu.
Patrzył przed siebie, gdy zaintonowano pieśń pogrzebową, po czym bez ostrzeżenia odwrócił głowę i spojrzał przez nawę do tyłu, prosto w oczy Ewy, która siedziała pięć ławek za nim.
Zadziwiające, że musiała bardzo nad sobą panować, by wytrzymać jego niespodziewane i władcze spojrzenie. Siłą woli powstrzymała się przed mrugnięciem czy odwróceniem wzroku. Przez chwilę patrzyli na siebie. Potem zostali zasłonięci przez żałobników, którzy zaczęli opuszczać kościół.
Kiedy Ewa weszła do nawy, by go poszukać, nie było już po nim śladu.
Włączyła się w sznur samochodów i limuzyn jadących na cmentarz. Karawan i pojazdy z rodziną leciały uroczyście nad nimi. Tylko wyjątkowi bogacze mogli sobie pozwolić na pogrzeb. Jedynie obsesyjni tradycjonaliści nadal składali w grobie zwłoki bliskich im osób.
Pukając palcami w kierownicę zaczęła nagrywać swoje spostrzeżenia na magnetofon. Kiedy doszła do Roarke'a, zawahała się i jeszcze mocniej ściągnęła brwi.
– Dlaczego zadał sobie tyle trudu, by przyjechać na pogrzeb przypadkowej znajomej? – Mruknęła do magnetofonu, który miała w kieszeni. – Zgodnie z danymi, poznali się dopiero niedawno i byli tylko na jednej randce. Jego postępowanie wydaje się niekonsekwentne i niejasne.
Przeszedł ją dreszcz i przejeżdżając przez łukowatą bramę cmentarza ucieszyła się, że jest sama w samochodzie. Uważała, że prawo powinno zabraniać wkładania kogokolwiek do dziury w ziemi.
Dużo słów i płaczu, mnóstwo kwiatów. Słońce lśniło jak miecz, ale w powietrzu czuło się przejmujący chłód. Kiedy podeszła do grobu, wsunęła ręce do kieszeni. Znowu zapomniała rękawiczek. Długi ciemny płaszcz, w którym przyjechała, był pożyczony. Pod spodem miała swój jedyny szary kostium z wiszącym na jednej nitce guzikiem, który zdawał się błagać, by go wreszcie przyszyła. Kozaczki były wykonane z bardzo cienkiej skórki i stopy Ewy powoli zamieniały się w dwie bryłki lodu.
Była tak zziębnięta, że nie myślała o nieszczęściu, z jakim kojarzył się widok nagrobka, nie czuła zapachu świeżo wykopanej ziemi. Uzbroiwszy się w cierpliwość, poczekała, dopóki nie przebrzmiało ostatnie żałobne słowo o nieśmiertelności duszy, po czym podeszła do senatora.
– Wyrazy współczucia dla pana i całej rodziny, senatorze DeBlass. Rzucił jej twarde i ostre spojrzenie.
– Niech pani sobie oszczędzi współczucia, pani porucznik. Chcę sprawiedliwości.
– Ja też. Pani DeBlass… – Ewa podała rękę żonie senatora i wydało się jej, że jej palce ściskają wiązkę kruchych gałązek.
– Dziękuję, że pani przyszła.
Ewa skinęła głową. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by się zorientować, że Anna DeBlass panuje nad sobą dzięki dużej dawce środków uspokajających. Przesunęła wzrokiem po twarzy Ewy i popatrzyła ponad jej ramieniem.
– Dziękuję, że pani przyszła – powiedziała dokładnie tym samym bezbarwnym tonem do następnej osoby, która złożyła jej kondolencje.
Zanim Ewa zdążyła znowu się odezwać, ktoś ścisnął ją za rękę. Zobaczyła Rockmana, który uśmiechnął się do niej z powagą.
– Poruczniku Dallas, senator i jego rodzina doceniają współczucie i zainteresowanie, jakie pani okazała, przybywając na tę smutną uroczystość. – Ze zwykłym sobie spokojem zaczaj wyprowadzać ją z cmentarza, – Na pewno pani zrozumie, że rodzicom Sharon trudno byłoby rozmawiać nad grobem córki z oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie jej śmierci.
Ewa pozwoliła mu się prowadzić przez jakieś pięć stóp, zanim wyrwała rękę.
– Zna się pan na swojej robocie, Rockman. Rozumiem, że to delikatny i dyplomatyczny sposób powiedzenia mi, żebym zabrała dupę w troki.
– Wcale nie. – Nadal uśmiechał się uprzejmie. – Chodzi po prostu o czas i miejsce. Może pani liczyć na naszą pełną współpracę, pani porucznik. Jeśli życzy sobie pani przesłuchać rodzinę senatora, chętnie to zorganizuję.
– Sama zorganizuję swoje przesłuchania, sama wyznaczę ich czas i miejsce. – Jego spokojny uśmiech wyprowadzał ją z równowagi, więc postanowiła sprawdzić, czy potrafi go zgasić. – A co z panem, Rockman? Ma pan alibi na noc morderstwa?
Uśmiech zniknął z jego twarzy, co sprawiło jej pewną satysfakcję. Jednak Rockman szybko się pozbierał.
– Nie podoba mi się słowo alibi.
– Mnie także – odparła i również się uśmiechnęła. – Dlatego tak bardzo pragnę rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie odpowiedział pan na moje pytanie.
– Tej nocy, kiedy Sharon została zamordowana, byłem w East Washington. Pracowałem z senatorem nad przygotowaniem projektu ustawy, którą zamierza przedstawić w przyszłym miesiącu.
– Podróż stamtąd do Nowego Jorku nie trwa długo – zauważyła.
– To prawda. Jednak nie odbyłem jej tamtej nocy. Pracowaliśmy niemal do dwunastej, a potem położyłem się spać w pokoju gościnnym. O siódmej rano następnego dnia zjedliśmy razem śniadanie. Skoro Sharon, zgodnie z pani raportem, została zabita o drugiej, to miałem nikłe szansę, by to zrobić.
– Ale je pan miał. – Powiedziała to tylko po to, by go zdenerwować. Przekazując DeBlassowi akta sprawy, zataiła informację o sfałszowanych dyskietkach. Morderca był w Gorham już przed pomocą. Rockman nie powiedziałby, że przebywał z dziadkiem ofiary, gdyby to nie było prawda. Fakt, że Rockman pracował o północy w East Washington, wykluczał go całkowicie z grona podejrzanych.
Znowu dostrzegła Roarke'a i patrzyła z zainteresowaniem, jak Elizabeth Barrister przywarła do niego, jak pochylił głowę i coś do niej szeptał. Niezwykły jak na nieznajomych sposób przekazywania wyrazów współczucia, pomyślała.
Jej brew uniosła się ze zdziwienia, kiedy Roarke położył rękę na policzku Elizabeth, pocałował ją w drugi policzek, po czym odszedł i rozmawiał po cichu z Richardem DeBlass.
Podszedł do senatora, ale rozmowa między nimi trwała krótko. Potem samotnie, tak jak Ewa przewidziała, Roarke ruszył przez zmarznięty trawnik między zimnymi pomnikami, które żywi wznieśli umarłym.
– Roarke!
Zatrzymał się i tak jak podczas nabożeństwa, odwrócił głowę i poszukał wzrokiem jej oczu. Wydawało się jej, że dostrzegła coś w jego spojrzeniu: gniew, smutek, zniecierpliwienie. Po chwili to wrażenie minęło i jego oczy stały się po prostu zimne, niebieskie i niezgłębione.
Nie śpieszyła się idąc w jego stronę. Coś jej mówiło, że ten mężczyzna jest za bardzo przyzwyczajony do ludzi – z pewnością do kobiet – rzucających się na niego. Więc szła wolno a przy każdym kroku brzegi pożyczonego płaszcza ocierały się o jej zziębnięte nogi.
– Chciałabym z panem porozmawiać – rzekła stając z nim twarzą w twarz. Wyjęła odznakę, zobaczyła, że zerknął na nią, zanim znowu popatrzył jej w oczy. – Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa Sharon DeBlass.
– Ma pani zwyczaj przychodzić na pogrzeby swoich ofiar, poruczniku Dallas?
Mówił jedwabistym głosem, z uroczym irlandzkim zaśpiewem, przypominającym bitą śmietanę na podgrzanej whiskey.
– A pan, Roarke, ma zwyczaj przychodzić na pogrzeby kobiet, które ledwo pan zna?
– Jestem przyjacielem rodziny – odparł po prostu. – Skostniała pani z zimna, poruczniku.
Wcisnęła zziębnięte ręce do kieszeni płaszcza.
– Jak dobrze zna pan rodzinę ofiary?
– Wystarczająco dobrze. – Pochylił głowę. Za chwilę, pomyślał, ona będzie szczękać zębami. Napastliwy wiatr rozwiewał jej źle podcięte włosy wokół bardzo interesującej twarzy. Inteligentna, uparta, seksowna. Trzy dobre powody, by dokładniej przyjrzeć się kobiecie. – Czy nie wolałaby pani porozmawiać w jakimś cieplejszym miejscu?