Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie mogłam pana złapać – zaczęła.

– Podróżowałem. Teraz mnie pani złapała. Rozumiem, że wraca pani do Nowego Jorku. Czy dzisiaj?

– Tak. Za parę minut muszę wyjechać, by zdążyć na rejs wahadłowy. Więc…

– Więc wrócimy razem. Będzie pani miała wystarczająco dużo czasu, by mnie przemaglować.

– Przesłuchać – powiedziała przez zęby, zirytowana, że Roarke odwrócił się i odszedł. Musiała nieźle wyciągać nogi, by go dogonić.

– Zadam panu teraz kilka prostych pytań, Roarke, i możemy umówić się na oficjalne przesłuchanie w Nowym Jorku.

– Nie lubię tracić czasu – rzekł lekko. – Mam wrażenie, że pod tym względem jest pani do mnie podobna. Wynajęła pani samochód?

– Tak.

– Załatwię, żeby go zwrócono. – Wyciągnął rękę, czekając na kartę uruchamiającą silnik.

– To nie jest konieczne.

– Ale tak będzie prościej. Cenię sobie komplikacje, poruczniku, ale cenię też ułatwienia. Jedziemy w to samo miejsce dokładnie w tym samym czasie. Chce pani ze mną porozmawiać i chętnie to pani umożliwię. – Zatrzymał się przy czarnej limuzynie, gdzie kierowca w służbowym stroju czekał, by otworzyć tylne drzwi.

– Wszystko gotowe do drogi. Oczywiście, może pani pojechać za mną na lotnisko, wsiąść do rejsowego samolotu, po czym zadzwonić do mojego biura, by umówić się na spotkanie. Albo może pani pojechać ze mną, skorzystać z mego prywatnego odrzutowca i rozmawiać ze mną przez całą drogę.

Wahała się tylko przez chwilę, po czym wyjęła z kieszeni kartę uruchamiającą silnik wypożyczonego samochodu i włożyła mu ją do ręki. Uśmiechając się, zaprosił ją gestem do zajęcia miejsca w limuzynie, a gdy wsiadała, poinstruował kierowcę, co ma zrobić z wynajętym wozem.

– No, to w drogę. – Roarke usiadł obok niej i sięgnął po karafkę.

– Napije się pani brandy na rozgrzewkę?

– Nie. – W samochodzie było włączone ogrzewanie; zaczęła odczuwać miłe ciepło i bała się, że w konsekwencji dostanie dreszczy.

– No tak. Jest pani na służbie. Może kawy?

– Z przyjemnością.

Złoty zegarek błysnął na jego nadgarstku, gdy zamawiając dwie kawy wcisnął odpowiedni przycisk na automatycznym kuchmistrzu wbudowanym w boczną ścianę. – Ze śmietanką?

– Czarną.

– Mamy identyczne gusta. – Chwilę później otworzył specjalne drzwiczki i podał jej porcelanową filiżankę z kruchym spodeczkiem. – Na pokładzie samolotu będziemy mieli większy wybór – rzekł sadowiąc się wygodnie z filiżanką kawy w ręku.

– Nie wątpię. – Para unosząca się z czarki pachniała niebiańsko. Ewa spróbowała napoju – i niemal jęknęła.

Prawdziwa kawa. Nie jej namiastka z koncentratu roślinnego, którą zwykle pijano, dopóki silne deszcze, jakie nawiedziły lasy pod koniec lat dwudziestych, nie zniszczyły zapasów surowca. Ta była prawdziwa, wyprodukowana z najlepszych kolumbijskich ziaren, nasycona kofeiną.

Wypiła jeszcze jeden łyk i miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia.

– Jakieś problemy? – Bardzo mu się podobała jej reakcja: trzepotanie rzęs, lekki rumieniec, pociemniałe oczy; kobieta zachowuje się podobnie pod dotykiem męskich rąk.

– Wie pan, jak dawno nie piłam prawdziwej kawy? Uśmiechnął się.

– Nie.

– Ja też nie. – Bez zażenowania zamknęła oczy i kolejny raz zbliżyła filiżankę do ust. – Proszę mi wybaczyć tę chwilę słabości. Porozmawiamy w samolocie.

– Jak pani sobie życzy.

Patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością, gdy samochód mknął autostradą.

Dziwne, pomyślał, nie zorientował się, że jest gliną. Zwykle instynkt go nie mylił w takich sprawach. Podczas pogrzebu myślał tylko o tym, jaką ogromną stratą dla takiej młodej, szalonej i pełnej życia dziewczyny jak Sharon była śmierć.

Potem wyczuł coś, co wprawiło go w stan wewnętrznego napięcia. Poczuł na sobie jej wzrok, tak wyraźnie, jakby został uderzony. Kiedy się odwrócił, kiedy ją zobaczył, nastąpiło kolejne uderzenie. Wolno zadany cios, od którego nie był w stanie się uchylić.

To było fascynujące.

Ale światełko ostrzegawcze nie zapaliło się w jego głowie. Światełko, które powinno go zaalarmować, że to glina. On widział tylko wysoką, smukłą kobietę z krótkimi zmierzwionymi włosami, o oczach koloru miodu i ustach stworzonych do całowania.

Gdyby go nie odszukała, on by ją odnalazł.

Fatalnie, że jest gliną.

Nie odezwała się ani słowem, dopóki nie weszła do kabiny jego odrzutowca Star 6000.

Nie chciała znowu dać się zaskoczyć. Raz mogła sobie pozwolić na chwilę słabości, ale zupełnie nie zależało jej na tym, żeby oczy wyszły jej z orbit na widok luksusowej kabiny z miękkimi fotelami, kanapami i kryształowymi wazonami pełnymi kwiatów.

We wnęce na przedniej ścianie wisiał ekran. W kabinie czekał na nich umundurowany steward, który nie okazał zdziwienia na widok nieznajomej towarzyszącej Roarke'owi.

– Brandy, sir?

– Moja towarzyszka woli kawę, czarną Dianę. – Uniósł pytająco brew, czekając, aż Ewa kiwnie głową. – Ja napiję się brandy.

– Słyszałam o tym odrzutowcu. – Ewa zrzuciła z ramion płaszcz, który steward błyskawicznie zabrał razem z płaszczem Roarke'a. – Przyjemny sposób podróżowania.

– Dziękuję. Projektowaliśmy go przez dwa lata.

– W Roarke Industries? – spytała siadając w fotelu.

– Zgadza się. Wolę korzystać z własnego środka transportu, kiedy to tylko możliwe. Musi pani zapiąć pasy na czas startu – powiedział, po czym pochylił się do przodu, by włączyć interkom. – Jesteśmy gotowi.

– Mamy pozwolenie – odpowiedziano. – Startujemy za trzydzieści sekund.

Zanim Ewa zdążyła mrugnąć, znaleźli się w powietrzu, a start przebiegł tak gładko, że ledwo poczuła przyspieszenie. To o niebo lepsze, pomyślała, od lotów pasażerskich, podczas których człowiek jest wciśnięty w siedzenie przez pierwsze pięć minut podróży.

Podano im drinki oraz paterę z owocami i serami, na widok których Ewie ślinka pociekła do ust. Pora wziąć się do roboty, pomyślała.

– Kiedy pan poznał Sharon DeBlass?

– Niedawno, spotkaliśmy się w domu naszych wspólnych znajomych.

– Powiedział pan, że jest przyjacielem rodziny.

– Raczej jej rodziców – lekkim tonem odrzekł Roarke. – Znam Beth i Richarda od kilku lat. Najpierw spotykaliśmy się na gruncie zawodowym, potem prywatnym. Sharon była wtedy w szkole w Europie i nasze drogi nigdy się nie zeszły. Po raz pierwszy umówiłem się z nią na kolację parę dni temu. Potem została zabita.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął płaskie pozłacane pudełko. Oczy Ewy zwęziły się z gniewu, kiedy zobaczyła, że mężczyzna zapala papierosa.

– Posiadanie tytoniu jest nielegalne – powiedziała.

– Nie w wolnej przestrzeni powietrznej, na wodach międzynarodowych albo na terenie prywatnej posiadłości. – Uśmiechnął się przez mgiełkę dymu. – Nie sądzi pani, poruczniku, że policja ma wystarczająco dużo do roboty bez czuwania nad naszą moralnością i stylem życia?

Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, że nikotyna pachniała kusząco.

– Czy dlatego kolekcjonuje pan rewolwery? Czy jest to częścią pańskiego stylu życia?

– Uważam, że są fascynujące. Nasi dziadkowie mieli konstytucyjnie zagwarantowane prawo do posiadania broni. Kiedy wprowadzaliśmy naszą cywilizację, manipulowaliśmy prawami konstytucyjnymi.

– Ale dzisiaj zabicie albo zranienie kogoś tego rodzaju bronią jest raczej zboczeniem niż normą.

– Lubi pani przepisy, poruczniku?

Pytanie było zadane łagodnym tonem, ale kryła się w nim zniewaga. Wyprostowała się gwałtownie.

– Brak przepisów grozi chaosem.

– Z chaosu rodzi się życie. Bezsensowna filozofia, pomyślała z irytacją.

– Czy posiada pan Smitha amp; Wessona, kaliber trzydzieści osiem, model dziesiątka, z roku mniej więcej tysiąc dziewięćset dziesiątego?

Zaciągnął się wolno dymem z papierosa, którego trzymał w długich, wypielęgnowanych palcach.

– Chyba mam ten model. Czy z takiego rewolweru ją zabito?

– Czy zechciałby pan mi go pokazać?

10
{"b":"107140","o":1}