Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dwie godziny później, po złożeniu raportu i spotkaniu z prokuratorem, Ewie udało się przedostać przez korek uliczny. Miała już za sobą lekturę większej części pamiętników Sharon DeBlass. Teraz musiała odsunąć od siebie obraz skrzywionego psychicznie mężczyzny i dziewczynki, z której uczynił kobietę tak samo niezrównoważoną, jak on sam.

Wiedziała, że to mogła być równie dobrze opowieść o niej. Trzeba było dokonać wyboru, pomyślała. Wybór Sharon kosztował ją życie.

Chciała się trochę rozładować, porozmawiać z kimś, kto by jej wysłuchał, docenił ją, w kim mogłaby znaleźć oparcie. Z kimś, kto przez krótką chwilę pozwoliłby jej nie myśleć o tym, co zdarzyło się jej w przeszłości. I o tym, co mogło się zdarzyć.

Jechała do Roarke'a. Kiedy uruchomiło się łącze w jej samochodzie, marzyła, żeby nie było to wezwanie do pracy.

– Dallas.

– Cześć, dziecinko. – Na ekranie zobaczyła zmęczoną twarz Feeneya. – Właśnie przejrzałem dyskietkę z przesłuchania. Dobra robota.

– Przez tego cholernego adwokata nie wszystko udało mi się z niego wyciągnąć. Ale dobiorę się do niego, Feeney. Przysięgam.

– Tak, stawiam na ciebie. Wiesz, właśnie muszę ci powiedzieć coś, co ci się nie spodoba. DeBlass miał lekki atak serca.

– O Jezu! Chyba nam nie wykituje?

– Nie. Lekarz się nim zajął. Mówią, że wróci do formy w ciągu tygodnia.

– To dobrze. – Wypuściła wolno powietrze.

– Chcę, żeby żył długo za kratkami. Są na to duże szansę. Prokurator jest gotów uznać cię za świętą, ale na razie jest zdezorientowany.

Wcisnęła mocno hamulec. Popychana potokiem gwałtownych odgłosów wjechała w Dziesiątą ulicę i stanęła blokując zakręt.

– Co to do cholery znaczy, że jest zdezorientowany? Feeney skrzywił się, rozumiejąc jej złość.

– DeBlassa zwolniono za kaucją. Senator USA, przez całe życie oddany ojczyźnie, sól ziemi, chory na serce – i ma sędziego w kieszeni.

– Pieprzyć to. – Szarpnęła pasmo włosów, aż ból kazał jej zapomnieć o złości. – Jest oskarżony o morderstwo z trzech paragrafów. – Prokurator mówił, że nie zgodzi się na kaucję.

– Dał się nabrać. Adwokat DeBlassa wygłosił przemówienie, które wycisnęłoby łzy nawet z kamienia i wyciągnęłoby z grobu umarłego. DeBlass jest znowu we Wschodnim Waszyngtonie i odpoczywa zgodnie z zaleceniami lekarza. Zarządzono trzydziestosześciogodzinną przerwę w przesłuchaniach.

– Cholera. – Uderzyła kantem dłoni w kierownicę. – To dla nas bez różnicy – powiedziała ponuro. – Może udawać starego schorowanego męża stanu albo stepować na pieprzonym Lincoln Memoriał, i tak go dostanę.

– Komendant martwi się, że ta przerwa pozwoli DeBlassowi zebrać posiłki. Chce, żebyś jutro o ósmej rano zaczęła pracę z prokuratorem i przejrzała wszystko, co mamy.

– Będę tam. Feeney, on się z tego nie wymiga.

– Upewnij się, że stryczek jest gotowy, dziecinko. Do zobaczenia o ósmej.

– Tak. – Zdenerwowana włączyła się znowu w sznur samochodów. Zastanawiała się, czy nie lepiej wrócić do domu i zająć się zestawieniem dowodów. Ale miała pięć minut do domu Roarke'a. Mogła z nim przećwiczyć czekające ją przesłuchanie.

Wiedziała, że doskonale odegrałby rolę adwokata diabła, gdyby chciała odkryć swoje słabe punkty, a poza tym musiała przyznać, że umiał ją uspokoić, co pozwalało jej myśleć chłodno, nie ulegając chwilowym emocjom. Nie mogła pozwolić, by zawładnęły nią uczucia, nie mogła pozwolić, aby obraz Catherine przesłaniał jej myśli, jak to ciągle się zdarzało. Wstyd i strach, i wina. Tak strasznie trudno było to oddzielić. Wiedziała, że chce, aby DeBlass zapłacił za to, co zrobił Catherine, i za śmierć trzech kobiet.

Została wpuszczona przez bramę domu Roarke'a. Szybko wjechała na podjazd. Krew pulsowała jej w żyłach, gdy wbiegała po schodach. Idiotka, pomyślała. Jak nastolatka opętana przez hormony. Ale uśmiechała się, kiedy Summerset otworzył drzwi.

– Muszę zobaczyć się z Roarke'em – powiedziała mijając go.

– Przykro mi, pani porucznik. – Nie ma go w domu.

– Och! – Rozczarowanie, jakiego doznała, sprawiło, że poczuła się idiotycznie. – Gdzie on jest?

Twarz Summerseta była nieprzenikniona.

– Sądzę, że jest na jakimś zebraniu. Był zmuszony odwołać ważną podróż do Europy i dlatego będzie pracował do późna.

– W porządku. – Kot dumnie zszedł ze schodów i natychmiast zaczaj się ocierać o nogi Ewy. Wzięła go na ręce i podrapała po brzuszku. – Kiedy można się go spodziewać?

– Roarke sam rozporządza swoim czasem, pani porucznik. Nie wiem, kiedy można się go spodziewać.

– Posłuchaj, przyjacielu, nie zmuszałam Roarke'a, żeby spędzał ze mną swój cenny czas. Więc dlaczego nie wyrzucisz z siebie tego wreszcie i nie powiesz mi, czemu zachowujesz się, jakbym była jakimś niewygodnym intruzem za każdym razem, kiedy tu przychodzę.

Zaszokowany Summerst pobladł gwałtownie.

– Jestem przyzwyczajony do dobrych manier, pani porucznik Dallas. Pani najwyraźniej nie.

– Pasują do mnie jak pięść do nosa.

– W istocie. – Summerset wyprostował się dumnie. – Roarke to wpływowy człowiek. Ma styl i klasę. Liczą się z nim prezydenci i królowie. Dotrzymywał towarzystwa kobietom wysoko urodzonym i o świetnym drzewie genealogicznym.

– A ja jestem nisko urodzona i nie mam żadnego drzewa genealogicznego. – Roześmiałaby się, gdyby jego słowa nie były tak bliskie prawdy. – Nawet takiemu człowiekowi jak Roarke może spodobać się zwykły kundel. Powiedz mu, że zabrałam kota – rzuciła na odchodnym.

Poczuła się lepiej, kiedy wytłumaczyła sobie, że Summerset jest nieznośnym snobem. W drodze do domu, wciąż jeszcze zdenerwowana, uznała ciche towarzystwo kota za nadspodziewanie uspokajające. Nie potrzebowała aprobaty jakiegoś lokaja i to na dodatek dupka. Jakby na potwierdzenie tych słów kot wlazł jej na kolana i zaczął się o nią ocierać.

Skrzywiła się lekko, kiedy wbił pazury w jej spodnie, ale nie odsunęła go od siebie.

– Musimy dać ci jakieś imię. Nigdy przedtem nie miałam kota – mruknęła. – Nie mam pojęcia, jak nazywała cię Georgie, ale wymyślimy coś nowego. Nie martw się, wymyślimy coś lepszego niż Mruczek.

Wjechała do garażu, zaparkowała i zobaczyła żółte światełko migające na ścianie przy jej miejscu postojowym. Ostrzeżenie, że nie zapłaciła za parking. Jeśli zmieni się na czerwone, wjazd zostanie zablokowany i nie będzie mogła wyjechać. Zaklęła pod nosem, bardziej z przyzwyczajenia niż ze złości. Nie miała czasu płacić rachunków, cholera jasna, i teraz zdała sobie sprawę, że będzie musiała poświęcić wieczór na uregulowanie wszystkich należności. Z kotem pod pachą poszła w kierunku windy. Może Fred? Pochyliła głowę, wpatrując się w jego nieprzeniknione dwu – kolorowe oczy.

– Nie, nie wyglądasz mi na Freda. Jezu, musisz ważyć ze dwadzieścia funtów. – Podnosząc torbę, weszła do windy. – Jeszcze pomyślimy nad imieniem dla ciebie. Tubbo.

Kiedy tylko postawiła go na podłodze w mieszkaniu, popędził do kuchni. Poważnie podchodząc do swych obowiązków właścicielki kota i chcąc uniknąć szkód, poszła za nim i wystawiła mu spodek mleka oraz niezbyt świeże resztki chińszczyzny.

Kot najwidoczniej nie był wybredny i zabrał się do jedzenia z apetytem.

Obserwowała go przez chwilę, myśląc o czym innym. Pragnęła Roarke'a. Potrzebowała go. Jeszcze jedna sprawa wymagała przemyślenia.

Nie wiedziała, jak traktować jego zapewnienie o miłości. Miłość oznacza różne rzeczy dla różnych ludzi. Do tej pory nie było jej w życiu Ewy.

Nalała sobie pół kieliszka wina, ale ledwo na nie spojrzała. Na pewno czuła coś do Roarke'a. To uczucie było nowe i niebezpiecznie silne. Najlepiej zostawić sprawy ich własnemu biegowi. Podejmowanych szybko decyzji najczęściej się żałuje.

Dlaczego, do diabła, nie było go w domu?

Odstawiła nie tknięte wino na bok, przeciągnęła ręką po włosach. To jest najgorsze, kiedy zaczynasz się do kogoś przyzwyczajać, pomyślała. Czujesz się samotna, gdy nie ma go przy tobie.

65
{"b":"107140","o":1}