Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Brałeś udział w rajdzie Safari?

– Nie. – Zerknął na nią, gdy jechali pod górę drogą 95 z prędkością prawie stu mil na godzinę. – Ale uczestniczyłem w kilku innych, liczących się na świecie.

– Wyobrażam sobie. – Zabębniła palcami w chropowaty drążek, gdy wystrzelił samochodem pionowo w górę, przelatując śmiało

– i wbrew przepisom – nad blokującymi przejazd samochodami.

– Powiedziałeś, że Richard jest twoim dobrym przyjacielem. Jak byś go opisał?

– Inteligentny, skory do poświęceń, spokojny. Rzadko się odzywa, jeśli nie ma nic konkretnego do powiedzenia. Żyje w cieniu swego ojca, z którym często się nie zgadza.

– Jak byś opisał jego stosunki z ojcem?

Samochód opadł z powrotem na ziemię, ledwo ślizgając się oponami po powierzchni jezdni.

– Z jego nielicznych wypowiedzi i z tego, co wypsnęło się Beth, wnioskuję, że cechowała je wrogość i poczucie zawodu.

– A jego stosunki z córką?

– Wybór, jakiego dokonała, pozostawał w sprzeczności z jego stylem życia, z jego, cóż, zasadami, jeśli wolisz. Zawsze uważał, że człowiek powinien mieć wolność wyboru własnej drogi życiowej. Jednak nie mogę sobie wyobrazić ojca, który chciałby, żeby jego córka zarabiała na życie sprzedając własne ciało.

– Czy czuwał nad bezpieczeństwem ojca podczas ostatniej kampanii wyborczej do senatu?

Znowu wzniósł pojazd w powietrze, skierował go poza drogę, mrucząc coś o skrócie. W milczeniu przeleciał nad polanką, kilkoma domami mieszkalnymi i opadł na cichą podmiejską ulicę.

Przestała liczyć wykroczenia drogowe.

– Lojalność rodzinna jest ważniejsza od polityki. Człowiek o poglądach DeBlassa jest albo bezgranicznie kochany, albo bezgranicznie nienawidzony. Richard może nie zgadzać się z ojcem, lecz na pewno nie pragnie, by został skrytobójczo zamordowany. A ponieważ specjalizuje się w przepisach dotyczących ochrony, to naturalną koleją rzeczy pomaga ojcu.

Syn chroni ojca, pomyślała Ewa.

– A jak daleko DeBlass mógłby się posunąć, by chronić swego syna?

– Przed czym? Richard jest bardzo powściągliwy. Najchętniej trzyma się na uboczu, niewiele mówi o prowadzonych przez siebie sprawach. On… – Dopiero teraz zrozumiał wagę pytania. – Znajdź sobie inny cel – wycedził przez zęby. – To zły cel.

– Zobaczymy.

Dom na wzgórzu tchnął spokojem. Przycupnięty pod niebieskim zimnym niebem, wyglądał przytulnie z kilkoma odważnymi krokusami, które zaczynały wyglądać spod zmarzniętej trawy.

Pozory często mylą, pomyślała Ewa. Wiedziała, że to nie jest dom łatwego bogactwa, cichego szczęścia i spokojnego życia. Teraz, kiedy wiedziała, co się wydarzyło za tymi różowymi murami i błyszczącymi szybami, była tego pewna.

Elizabeth sama otworzyła im drzwi. Była bledsza i chudsza niż wtedy, gdy Ewa widziała ją po raz ostatni. Miała zapuchnięte od płaczu oczy, a szyte na miarę spodnie zwisały luźno na biodrach – skutek niedawnego spadku wagi.

– Och, Roarke. – Gdy Elizabeth znalazła się w jego ramionach, Ewa usłyszała, jak chrzęszczą kruche kości. – Przepraszam, że cię tutaj ściągnęłam. Nie powinnam była zawracać ci głowy.

– Nie bądź głupia. – Odchylił jej głowę do tyłu z taką delikatnością, że Ewa poczuła dziwne ukłucie w sercu i musiała bardzo się starać, by zachować rezerwę. – Beth, nie dbasz o siebie.

– Nie mogę normalnie funkcjonować, nie mogę myśleć ani nic robić. Ziemia chwieje mi się pod stopami i… – Przerwała, przypomniawszy sobie, że nie są sami. – Pani porucznik Dallas.

Elizabeth popatrzyła na Roarke'a z wyrazem oskarżenia w oczach, co nie uszło uwagi Ewy.

– On mnie tu nie przywiózł, pani Barrister. To ja go przywiozłam. Dziś rano otrzymałam telefon z tego miejsca. Czy to pani dzwoniła?

– Nie. – Elizabeth cofnęła się. Splotła ręce i zaczęła wykręcać palce. – Nie, nie dzwoniłam. To musiała być Catherine. Przyjechała tu wczoraj w nocy, zupełnie niespodziewanie. Rozhisteryzowana, podenerwowana. Jej matka została zabrana do szpitala, a rokowania są złe. Myślę, że stres, jaki przeżyła w ciągu ostatnich paru tygodni, po prostu był dla niej za duży. Dlatego cię wezwałam, Roarke. Richardowi już brakuje pomysłu. Ja niewiele mogę mu pomóc. Potrzebowaliśmy kogoś…

– Może wejdziemy i usiądziemy?

– Są w saloniku. – Elizabeth odwróciła się gwałtownie, by rzucić okiem na hali. – Ona nie chce przyjąć żadnych środków uspokajających, nie chce niczego wyjaśnić. Pozwoliła nam tylko zadzwonić do swego męża i syna, powiedzieć im, że jest tutaj i żeby nie przyjeżdżali. Opętała ją myśl, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Przypuszczam, że pod wpływem tego, co przydarzyło się Sharon, zaczęła bardziej martwić się o swoje dziecko. Ogarnęła ją obsesja uchronienia go przed Bóg wie czym.

– Jeśli do mnie dzwoniła – wtrąciła Ewa – to może ze mną porozmawia.

– tak. Tak, dobrze.

Poprowadziła ich przez hali do schludnego, zalanego słońcem saloniku. Catherine DeBlass siedziała na sofie, wtulona w ramiona brata. Ewa nie była pewna, czy ją pocieszał, czy strofował. Richard podniósł niespokojne oczy na Roarke'a.

– Dobrze, że przyjechałeś. Mamy kłopot, Roarke. – Jego głos zadrżał, niemal się załamał. – Mamy kłopot.

Roarke przykucnął przed Catherine.

– Elizabeth, dlaczego nie każesz podać kawy? – zapytał.

– Och, oczywiście. Przepraszani.

– Catherine. – Jego głos był łagodny, podobnie jak dotyk ręki, którą położył jej na ramieniu. Ale Catherine wzdrygnęła się i popatrzyła na niego oszalałym wzrokiem.

– Nie dotykaj mnie. Co… co ty tu robisz?

– Przyjechałem zobaczyć się z Beth i Richardem. Przykro mi, że czujesz się niezbyt dobrze.

– Dobrze? – Wydała jakiś dźwięk, który mógł być stłumionym śmiechem. – Nikt z nas już nigdy nie będzie czuł się dobrze. Jak byśmy mogli? Wszyscy jesteśmy skażeni. Wszyscy ponosimy winę.

– Za co?

Potrząsnęła głową, wciskając się w róg kanapy.

– Nie mogę z tobą rozmawiać.

– Pani senator DeBlass. Jestem porucznik Dallas. Dzwoniła pani do mnie nie tak dawno temu.

– Nie, nie, nie dzwoniłam. – Przerażona Catherine objęła się mocno ramionami. – Nie dzwoniłam. Nic nie powiedziałam.

Ody Richard pochylił się, by jej dotknąć, Ewa posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Celowo usiadła między nimi i wzięła zimną rękę Catherine.

– Chciała pani, żebym jej pomogła. I pomogę pani.

– Nie może pani. Nikt nie może. Popełniłam błąd, dzwoniąc. Musimy zachować to w rodzinie. Mam męża. Mam synka. – Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. – Muszę ich chronić. Muszę wyjechać, daleko wyjechać, bym mogła ich chronić.

– My ich ochronimy – powiedziała cicho Ewa. – Ochronimy panią. Było za późno, żeby ochronić Sharon. Nie może pani winić się za to.

– Nie próbowałam tego powstrzymać – wyszeptała Catherine.

– Może nawet się ucieszyłam, ponieważ to nie byłam ja. To nie byłam ja.

– Pani DeBlass, mogę pani pomóc. Mogę ochronić panią i pani rodzinę. Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił?

Richard syknął zszokowany.

– Mój Boże, co pani mówi? Co… Ewa spiorunowała go wzrokiem.

– Proszę być cicho. Tu już nie ma tajemnic.

– Tajemnice – szepnęła Catherine drżącymi wargami. – Muszę to utrzymać w tajemnicy.

– Nie, nie musi pani. Takie tajemnice bolą. Wżerają się w człowieka. Wywołują strach i poczucie winy. Ci, którzy chcą, aby dochować takiego sekretu, właśnie to wykorzystują – poczucie winy, strach, wstyd. Jedynym sposobem przezwyciężenia tego jest wyznanie prawdy. Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił.

Catherine odetchnęła gwałtownie. Popatrzyła przerażonym wzrokiem na brata. Ewa zwróciła ku sobie i przytrzymała jej twarz.

– Niech pani na mnie spojrzy. Tylko na mnie. I powie mi, kto panią zgwałcił. Kto zgwałcił Sharon?

– Mój ojciec. – Jęk rozpaczy wyrwał się jej z piersi. – Mój ojciec. Mój ojciec. Mój ojciec. – Schowała twarz w dłoniach i zatkała.

– O Boże! – Stojąca w drugim końcu pokoju Elizabeth cofnęła się gwałtownie, wpadając na służącą z tacą. Porcelanowa zastawa roztrzaskała się o podłogę. Kawa wyciekła ciemną strużką na przepiękny dywan. – O mój Boże! Moje dziecko!

60
{"b":"107140","o":1}