Odetchnęła z zadowoleniem.
– To potwierdza zeznania Roarke'a. Coś jeszcze?
– Przejrzałem rejestr broni. Ruger został wpisany na nazwisko Roarke'a zaledwie tydzień temu. Piekielnie trudno byłoby postawić go w stan oskarżenia. Szef mówi, żeby go zwolnić.
Nie mogła sobie pozwolić na odprężenie się, jeszcze nie mogła, więc tylko kiwnęła głową.
– Dzięki, Feeney. Wróciła do pokoju.
– Jesteś wolny. – Wycofała się przez otwarte drzwi na korytarz. – Wstał.
– Tak po prostu?
– Chwilowo nie mamy powodu, by cię zatrzymywać czy też narażać na dalsze niedogodności.
– Niedogodności? – Szedł w jej kierunku, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za jego plecami. – Tak to nazywasz? Niedogodności?
Pomyślała, że ma prawo do gniewu i rozgoryczenia. Ale ona musiała zrobić to, co do niej należało.
– Trzy kobiety nie żyją. Trzeba sprawdzić każdą możliwość.
– A ja jestem tylko jedną z twoich możliwości? – Wyciągnął gwałtownie ręce i ku jej zaskoczeniu otoczył ją ramionami. – To wszystko, co nas łączy?
– Jestem gliną. Nie mogę sobie pozwolić na przeoczenie czegokolwiek, na udawanie czegokolwiek.
– Na okazanie zaufania – przerwał jej. – Komukolwiek. Gdyby sprawa przybrała trochę inny obrót, to zamknęłabyś mnie? Wsadziłabyś mnie do więzienia?
– Proszę się cofnąć! – Feeney podszedł do nich. Jego wzrok miotał błyskawice. – Proszę się cofnąć, do cholery!
– Zostaw nas samych, Feeney.
– Zaraz to zrobię, do diabła. – Nie zwracając uwagi na Ewę, popchnął Roarke'a. – Przestań ją atakować, ty ważniaku. Cały czas walczy o ciebie. A sprawy tak stoją, że mogła przez to stracić pracę. Simpson już się szykuje, żeby z niej zrobić kozła ofiarnego, bo była taka głupia, że przespała się z tobą.
– Zamknij się, Feeney.
– Do cholery, Dallas.
– Powiedziałam, żebyś się zamknął. – Odzyskała spokój i popatrzyła na Roarke'a obojętnym wzrokiem. – Nasz wydział docenia twoją chęć do współpracy – powiedziała zdjąwszy jego rękę ze swego ramienia. Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.
– Co pan, u diabła, chciał przez to powiedzieć? – spytał Roarke. Feeney tylko prychnął.
– Mam lepsze rzeczy do roboty niż tracenie czasu na rozmowy z tobą.
Roarke przycisnął go do ściany.
– Za chwilę będziesz mógł mnie oskarżyć o obrazę oficera, Feeney. Ale teraz gadaj, co miała znaczyć ta wzmianka o Simpsonie.
– Chcesz wiedzieć, ważniaku? – Feeney rozejrzał się po korytarzu w poszukiwaniu względnie ustronnego miejsca i ruchem głowy wskazał męską toaletę. – Chodź do mojego biura, to ci powiem.
Miała kota za towarzystwo. Już zaczynała żałować, że będzie musiała oddać tego nikomu niepotrzebnego, tłustego kocura rodzinie Georgie. Już dawno powinna była to zrobić, ale nawet obecność tego biednego zwierzaka przynosiła jej pociechę.
Brzęczenie interkomu tylko ją zdenerwowało. Nie miała ochoty na niczyje towarzystwo. Szczególnie Roarke'a, którego zobaczyła przez wideofon.
Była wystarczająco nieokrzesana, by zachować się jak tchórz. Pozostawiwszy brzęczyk bez odpowiedzi, wróciła na kanapę i zwinęła się w kłębek razem z kotem. Gdyby miała pod ręką koc, naciągnęłaby go sobie na głowę.
Parę sekund później poderwał ją na nogi dźwięk otwieranych zamków w drzwiach.
– Ty skurwysynu – powiedziała, kiedy Roarke wszedł do pokoju. – Przekroczyłeś wszelkie granice.
Wsunął klucz elektroniczny z powrotem do kieszeni.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie chcę cię widzieć. – Z przykrością stwierdziła, że w jej głosie słychać raczej rozpacz niż gniew. – Mam nadzieję, że to zrozumiesz i wyniesiesz się.
– Nie chcę, żeby ktoś mnie wykorzystywał po to, by cię zranić.
– Sam nieźle to robisz.
– Sądziłaś, że nie zareaguję, kiedy oskarżyłaś mnie o popełnienie morderstwa? Kiedy w to uwierzyłaś?
– Nigdy w to nie uwierzyłam. – Zabrzmiało to jak syk, jak namiętny szept. – Nigdy w to nie uwierzyłam – powtórzyła. – Ale odłożyłam moje osobiste odczucia na bok i wykonałam swoją robotę. A teraz się wynoś.
Ruszyła w stronę drzwi. Kiedy ją złapał, uderzyła go mocno i szybko. Nawet nie próbował zablokować ciosu. Bez słowa starł wierzchem dłoni krew z wargi, podczas gdy Ewa stała wyprostowana, oddychając szybko i głośno.
– No dalej – zachęcił ją. – Uderz jeszcze raz. Nie musisz się obawiać. Nie biję kobiet… ani ich nie morduję.
– Po prostu zostaw mnie w spokoju. – Odwróciła się i chwyciła oparcia sofy, gdzie siedział kot, przyglądając się jej obojętnym wzrokiem. Doznawała gwałtownych emocji, bała się, że za chwilę rozsadzą jej piersi. – Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy za to, że robię to, co muszę robić.
– Wbiłaś mi nóż w serce, Ewo. – Przyznanie się do tego, świadomość, że mogłaby go z łatwością zniszczyć, na nowo wprawiło go w złość. – Nie mogłaś mi powiedzieć, że we mnie wierzysz?
– Nie. – Zacisnęła powieki. – Na Boga, nie rozumiesz, że gdybym to zrobiła, byłoby jeszcze gorzej? Gdyby Whitney nie uwierzył, że będę obiektywna, gdyby Simpsonowi choćby przemknęło przez myśl, że będę cię łagodniej traktowała, byłoby o wiele gorzej. Tak szybko nie mogłam dostać portretu psychologicznego mordercy. Nie mogłam prosić Feeneya o natychmiastowe sprawdzenie broni, by oczyścić cię z podejrzeń.
– Nie pomyślałem o tym – powiedział cicho. – Nie pomyślałem. – Kiedy położył jej dłoń na ramieniu, strąciła ją i popatrzyła na niego rozwścieczona.
– Cholera jasna, mówiłam ci, żebyś przyszedł ze swoim adwokatem. Mówiłam ci. Gdyby Feeneyowi nie udało się rozwiać wątpliwości co do broni, mogliby cię zatrzymać. Jesteś tutaj tylko dlatego, że mu się to udało, a portret psychologiczny zabójcy nie pasował do ciebie.
Znowu jej dotknął; znowu mu się wyszarpnęła.
– Wygląda na to, że nie potrzebowałem adwokata. Potrzebowałem wyłącznie ciebie.
– To bez znaczenia. – Odzyskała panowanie nad sobą. – Ważne, że sprawa została załatwiona. To, że masz niepodważalne alibi na czas morderstwa oraz fakt, że pistolet był oczywistą pułapką, odwraca uwagę policji od twojej osoby. – Czuła się chora i nieznośnie zmęczona. – Może nie eliminuje cię to całkowicie z grona podejrzanych, ale charakterystyki doktor Miry są tu na wagę złota. Nikt nie kwestionuje jej opinii. A ona twierdzi, że nie możesz być mordercą, co ma ogromne znaczenie dla policji i prokuratora.
– Nie martwiłem się policją i prokuratorem.
– A powinieneś był.
– Wygląda na to, że martwiłaś się za mnie. Bardzo mi przykro.
– Nie ma o czym mówić.
– Wiesz, zbyt często widzę sińce pod twymi oczami. – Przeciągnął po nich kciukiem. – Nie chcę być odpowiedzialny za te, które teraz widzę.
– Sama jestem za nie odpowiedzialna.
– I nie mam nic wspólnego z tym, że grozi ci utrata pracy? Przeklęty Feeney, pomyślała z wściekłością.
– Sama podejmuję decyzje. Sama ponoszę konsekwencje. Nie tym razem, pomyślał.
– Następnego dnia po naszym spotkaniu zadzwoniłem do ciebie wieczorem. Widziałem, że się czymś martwisz, ale nie chciałaś o tym rozmawiać. Feeney dokładnie mi wyjaśnił, dlaczego byłaś zdenerwowana tamtej nocy. Twój rozwścieczony przyjaciel chciał mi odpłacić za to, że cię unieszczęśliwiłem. I zrobił to.
– Feeney nie miał prawa…
– Pewnie nie. Nie musiałby tego robić, gdybyś mi zaufała. – Ujął ją za obie ręce, gdy poruszyła się gwałtownie. – Nie odwracaj się ode mnie – ostrzegł ją cicho. – Jesteś dobra w odgradzaniu się od ludzi, Ewo. Ale ze mną ci to nie wyjdzie.
– A czego się spodziewałeś? Że przyjdę do ciebie, płacząc: „Roarke, uwiodłeś mnie, a teraz mam kłopoty. Pomóż mi.” Do diabła z tym! Nie uwiodłeś mnie. Poszłam z tobą do łóżka, ponieważ tego chciałam. Chciałam tego na tyle mocno, by nie myśleć o etyce zawodowej. Dostałam za to po głowie, ale jakoś sobie radzę. Nie potrzebuję pomocy.
– Z pewnością jej nie chcesz.
– Nie potrzebuję. – Nie chciała szarpać się z nim, więc stała nieruchomo. – Komendant ucieszył się, że nie jesteś zamieszany w te morderstwa. Jesteś czysty, więc wydziałowi nie pozostaje nic innego, jak tylko uznać to oficjalnie za błąd w ocenie, a zatem ja też jestem czysta. Gdybym się pomyliła co do ciebie, inaczej by to wyglądało.