Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jest pożyczona – mruknęła próbując zapanować nad sobą, by nie spłonąć rumieńcem. – Spisz mi ich nazwiska, Feeney. Tych, którzy mają autentyczną starą broń.

– Och, Dallas. – Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy pomyślał, że będzie musiał donosić na swoich ludzi. – Nienawidzę tego gówna.

– Ja też. Spisz ich. Na razie ogranicz się do gliniarzy z miasta.

– Dobra. – Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy Ewa zdaje sobie sprawę z tego, że jego nazwisko też znajdzie się na liście. – Paskudny sposób na rozpoczęcie dnia. A teraz mam dla ciebie prezent, dziecinko. Po przyjściu do pracy znalazłem na swoim biurku wiadomość. Szef policji jedzie do biura naszego komendanta. Mamy się tam zgłosić.

– Szlag by to trafił!

Feeney tylko spojrzał na zegarek.

– Daję ci pięć minut. Może chcesz nałożyć sweter albo coś innego, żeby Simpson nie zobaczył tej koszuli i nie doszedł do wniosku, że za dużo zarabiamy.

– To też by szlag trafił.

Dowódca Edward Simpson wyglądał imponująco. Miał ponad sześć stóp wzrostu, bojowy nastrój, ciemny garnitur i kolorowy krawat. Jego falujące brązowe włosy były przyprószone siwizną.

Cały wydział dobrze wiedział, że o te imponujące szczegóły zatroszczył się jego wizażysta. Oczy Simpsona były stalowoniebieskie – kolor budzący zaufanie wyborców, jak wykazały sondaże – i rzadko malowała się w nich wesołość, jego wąskie usta układały się do wydawania rozkazów. Patrząc na niego, widziało się władzę i autorytet.

Jednak wystarczyło wiedzieć, jak nierozważnie wykorzystuje jedno i drugie do zdobywania coraz to wyższej pozycji w brudnym świecie polityki, by stracić co do niego złudzenia.

Usiadł składając jak do modlitwy długie białe ręce, na których pobłyskiwały trzy złote pierścienie. Kiedy przemówił, jego głos wydał się głęboki i dźwięczny, niczym głos aktora.

– Panie komendancie, panie kapitanie, pani porucznik, mamy delikatną sytuację.

Dramatycznie zawiesił głos. Milczał przez chwilę; jego przenikliwe niebieskie oczy prześlizgnęły się po twarzach obecnych W pokoju osób.

– Wszyscy wiecie, jak media lubią sensacje – kontynuował. – Podczas pięciu łat sprawowania przeze mnie funkcji szefa policji przestępczość w naszym mieście spadła o pięć procent. O cały jeden procent w ciągu roku. Jednak w związku z ostatnimi wydarzeniami ten postęp może zostać nie zauważony przez prasę. Już teraz wiele miejsca poświęca się tym dwóm zabójstwom. Ukazują się artykuły, w których kwestionuje się sposób prowadzenia śledztwa i żąda odpowiedzi na wiele pytań.

Whitney, nienawidzący Simpsona każdą cząstką swego ciała, odpowiedział łagodnie.

– W tych artykułach brak szczegółów. Kod Piąty, jaki obowiązuje w sprawie DeBlass, uniemożliwia współpracę z prasą, a także przekazywanie jej jakichkolwiek materiałów.

– Nie przekazując dziennikarzom żadnych informacji – warknął Simpson – pozwalamy im na spekulacje. Dziś po południu wydam oświadczenie. – Podniósł rękę, gdy Whitney zaczaj protestować. – Koniecznie musimy przedstawić opinii publicznej jakąś ocenę sytuacji, bo tylko w ten sposób zdołamy ją przekonać, że policja ma wszystko pod kontrolą. Nawet jeśli tak nie jest. Jego oczy spoczęły na Ewie.

– Pani porucznik, jako prowadząca śledztwo, także przyjdzie na konferencję. Moje biuro przygotowuje oświadczenie, które pani złoży.

– Z całym szacunkiem, panie dowódco Simpson, nie mogę ujawnić opinii publicznej żadnego szczegółu sprawy, bo mogłoby to zaszkodzić śledztwu.

Simpson strzepnął pyłek z rękawa.

– Pani porucznik, mam trzydziestoletnie doświadczenie. Wydaje mi się, że wiem, jak postępować z mediami. Po drugie – kontynuował zapominając o niej i zwracając się znowu do Whitneya – musimy kategorycznie zaprzeczyć temu, co wypisuje prasa o istnieniu związku między zabójstwem DeBlass i Starr. Departament nie może dopuścić do tego, żeby senator DeBlass znalazł się w kłopotliwej sytuacji osobistej, albo żeby zniszczono jego pozycję przez łączenie obu tych spraw.

– Morderca zrobił to za nas – wycedziła Ewa przez zęby. Simpson nawet na nią nie spojrzał.

– Oficjalnie nie ma między nimi związku. Kiedy będą pytali, trzeba zaprzeczać.

– Kiedy będą pytali – poprawiła go Ewa – trzeba kłaniać.

– Zasady etyczne niech pani zachowa dla siebie. Taka jest rzeczywistość. Skandal, który tu zostanie wywołany, dotrze do Wschodniego Waszyngtonu i powróci do nas niczym monsun. Sharon DeBlass zginęła ponad tydzień temu, a wy nadal nic nie macie.

– Mamy broń – zaprzeczyła. – Mamy przypuszczalny motyw morderstwa – szantaż – oraz listę podejrzanych.

Czerwieniąc się z gniewu, wstał z krzesła.

– Jestem szefem tego wydziału i muszę naprawić to, co pani spaskudziła. Pora, żeby przestała pani grzebać się w tych brudach i zamknęła sprawę.

– Sir. – Feeney zrobił krok do przodu. – Porucznik Dallas i ja…

– Oboje możecie zostać odkomenderowani do drogówki w ciągu jednej pieprzonej chwili – dokończył Simpson.

Zaciskając pięści, Whitney zerwał się na równe nogi.

– Niech pan nie straszy moich oficerów, Simpson. Pan prowadzi swoją grę, uśmiecha się do kamer i podlizuje tym ze Wschodniego Waszyngtonu, ale niech pan nie wkracza na mój teren i nie straszy mi ludzi. Pracują tutaj i zostaną tutaj. Jeśli chce pan to zmienić, niech pan mnie poprosi o zgodę.

Simpson jeszcze bardziej poczerwieniał. Ewa patrzyła z zafascynowaniem, jak pulsuje żyła na jego skroni.

– Jeśli pańscy ludzie nacisną złe guziki, to zapłaci pan za to własnym tyłkiem. Na razie postaram się uspokoić senatora DeBlass, ale nie jest on zadowolony, że prowadząca śledztwo jedzie ukradkiem do jego pogrążonej w bólu synowej, przyciska ją do muru, zakłóca jej spokój i zadaje kłopotliwe, nie związane ze sprawą pytania. Senator DeBlass i jego rodzina są ofiarami, nie podejrzanymi, i trzeba im okazać należny szacunek podczas prowadzenia tego dochodzenia.

– Okazałam szacunek Elizabeth Barrister i Richardowi DeBlass.

– Ewa z wyrachowaniem powściągnęła gniew. – Przesłuchanie zostało przeprowadzone za ich zgodą i przy ich współpracy. Nie byłam świadoma tego, że powinnam otrzymać pozwolenie od pana albo od senatora na przeprowadzenie koniecznej dla śledztwa rozmowy.

– A ja nie chcę, by prasa zastanawiała się, dlaczego ten wydział nęka pogrążonych w bólu rodziców, albo czemu oficer prowadzący dochodzenie nie zgodził się na przejście testów po zabiciu człowieka.

– Badania porucznik Dallas zostały przełożone na mój rozkaz

– stwierdził Whitney pieniąc się z wściekłości. – I za moją aprobatą.

– Jestem tego świadom. – Simpson przechylił głowę. – Mówię o spekulacjach prasowych. Wszyscy będziemy pod lupą, dopóki ten człowiek nie zostanie złapany. Przeszłość i postępowanie porucznik Dallas będą przedmiotem publicznej wiwisekcji.

– Moja przeszłość to wytrzyma.

– A pani postępowanie? – rzekł Simpson i uśmiechnął się. – Jak odpowie pani na zarzut, że wykorzystuje pani dochodzenie i swoją pozycję, by nawiązać osobisty kontakt z podejrzanym? A jak pani myśli, jaka będzie moja pozycja, jeśli wyjdzie na jaw, że spędziła pani noc z podejrzanym?

Dzięki swemu opanowaniu nawet nie drgnęła, zachowała obojętne spojrzenie i spokojny głos.

– Jestem pewna, że powiesiłby mnie pan, by ratować siebie, dowódco Simpson.

– Bez wahania – zgodził się. – Proszę być w Ratuszu punktualnie o dwunastej.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, komendant Whitney znowu usiadł.

– Pieprzony skurwiel! – Po czym jego wzrok, wciąż ostry jak brzytwa, przeszył Ewę. – Co ty wyprawiasz, do cholery?

Ewa pogodziła się z myślą – musiała się z nią pogodzić – że jej życie prywatne nie jest już ważne.

– Spędziłam noc z Roarke'em. To była moja osobista decyzja. Zrobiłam to w czasie wolnym od pracy. Według mojej opinii, oficera prowadzącego śledztwo, został on wyeliminowany z grona podejrzanych. Jednak nie przeczę, że postąpiłam nierozsądnie.

– Nierozsądnie! – wybuchnął Whitney. – Lepiej powiedz: kretyńsko! Lepiej powiedz, że popełniasz zawodowe samobójstwo. Cholera jasna, Dallas, nie możesz trzymać na wodzy swoich chuci? Nie spodziewałem się tego po tobie.

39
{"b":"107140","o":1}