Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wciąż ponoszą pewne ryzyko, pracując w najstarszym zawodzie świata, bo z nim wiążą się najstarsze na świecie zbrodnie. Ale trochę się zmieniło. Ludzie z zasady nie zabijają już z broni palnej. Jest zbyt droga, zbyt trudno ją kupić. Seks nie dostarcza już tak silnych podniet jak kiedyś, jest zbyt tani, zbyt łatwo można go kupić. Mamy inne metody śledztwa i mnóstwo nowych motywów zbrodni. Jeśli jednak pominie się to wszystko, pozostaje jeden fakt – ludzie nadal zabijają ludzi. Szukaj dalej, Feeney. Muszę pogadać z paroma osobami.

– Powinnaś się przespać, dziecino.

– Niech on śpi – mruknęła Ewa. – Niech ten skurwiel śpi. Zebrawszy siły, zwróciła się ku swemu telełączu. Nadeszła pora, by skontaktować się z rodzicami ofiary.

Gdy Ewa weszła do okazale urządzonego foyer w biurze Roarke'a, które mieściło się w centrum miasta, była już ponad trzydzieści dwie godziny na nogach. Wycierpiała katusze, mówiąc dwojgu przerażonym, szlochającym rodzicom, że ich jedyna córka nie żyje. Wpatrywała się w monitor, dopóki dane nie rozpłynęły się przed jej oczami.

Rozmowa z właścicielem domu, którą przeprowadziła w następnej kolejności, dostarczyła jej swoistych wrażeń. Mężczyzna najwidoczniej zdążył już dojść do siebie, bo przez trzydzieści minut jęczał, że ta sprawa zrobiła mu złą reklamę i może nawet będzie musiał obniżyć czynsze.

To tyle, pomyślała Ewa, jeśli chodzi o ludzkie współczucie.

Siedziba Roarke Industries w Nowym Jorku wyglądała w dużej mierze tak, jak Ewa sobie wyobrażała. Zgrabny, błyszczący, gładki budynek wzbijał się swymi stu pięćdziesięcioma piętrami w niebo Manhattanu. Przypominał czarną lancę, skrzącą się niczym mokry kamień, otoczoną tunelami transportowymi oraz jasnymi jak diamenty drogami powietrznymi.

Tutaj na rogu nie stali namolni sprzedawcy smażonych kiełbasek, pomyślała. Żadnych ulicznych handlarzy z najnowszymi komputerami, uciekających ochronie na pokłady swych kolorowych samolotów. Na rym odcinku Piątej sprzedaż była dozwolona wyłącznie w sklepach. Dzięki temu ta strefa była mniej hałaśliwa i trochę mniej niebezpieczna.

Główny hali budynku, zajmujący powierzchnię bloku mieszkalnego, mógł się poszczycić trzema wytwornymi restauracjami, ekskluzywnym butikiem, kilkoma sklepami z wyrobami specjalnymi i małą salą kinową, w której wyświetlano filmy artystyczne.

Podłoga wyłożona była białymi płytami o powierzchni jednego jarda, które błyszczały jak księżyc. Szklane przezroczyste windy mknęły pracowicie w górę i w dół, ludzie posuwali się zygzakami w prawo i w lewo, podczas gdy bezosobowe głosy kierowały gości do różnych ciekawych miejsc, a jeśli przyszli tu w interesach, do właściwego biura.

Dla tych, którzy chcieli sami wędrować po tym wieżowcu, przygotowano kilkanaście ruchowych map.

Ewa podeszła do monitora, który uprzejmie zaproponował jej pomoc.

– Roarke – powiedziała zirytowana, że jego nazwisko nie zostało umieszczone w głównym katalogu.

– Przykro mi. – Komputer mówił niesłychanie łagodnym głosem, który zamiast uspokoić Ewę, rozstroił jej już i tak napięte nerwy.

– Nie wolno mi udostępnić tej informacji.

– Roarke – powtórzyła, przytrzymując w górze odznakę, by komputer mógł ją sprawdzić. Czekała niecierpliwie, gdy maszyna szumiała, niewątpliwie sprawdzając i weryfikując jej numer identyfikacyjny, powiadamiając osobę, z którą chciała się zobaczyć.

– Proszę przejść do wschodniego skrzydła, poruczniku Dallas. Ktoś będzie na panią czekał.

– Dobrze.

Skręciła na końcu korytarza, minęła marmurowe ogrodzenie, za którym rósł las śnieżnobiałych niecierpek.

– Pani porucznik. – Kobieta w zabójczo czerwonym kostiumie, o włosach tak białych jak niecierpki, uśmiechnęła się, chłodno.

– Proszę pójść ze mną.

Wsunęła do otworu cienką kartę identyfikacyjną, położyła dłoń na czarnej szybce, sprawdzającej odciski palców. Ściana przesunęła się, odsłaniając prywatną windę.

Ewa weszła do środka i nie zdziwiła się, kiedy jej przewodniczka poprosiła o najwyższe piętro.

Ewa była pewna, że Roarke może być usatysfakcjonowany tylko tym, co jest na samym szczycie.

Podczas jazdy jej towarzyszka milczała, rozsiewając wokół siebie dyskretną woń zmysłowych perfum, które pasowały do jej butów i starannie uczesanych gładkich włosów. Ewa podziwiała w duchu kobiety, które zawsze wyglądały jak spod igły, a nie wkładały w to żadnego wysiłku.

W obliczu tego niczym niezmąconego przepychu obciągnęła z zażenowaniem swoją znoszoną skórzaną kurtkę, zastanawiając się, czy kiedykolwiek wydała pieniądze na fryzjera, zamiast własnoręcznie przycinać włosy.

Zanim zdążyła sobie odpowiedzieć na to doniosłe pytanie, drzwi otworzyły się z szumem – zobaczyła wyłożone białym dywanem foyer wielkości małego domu. Było tam pełno roślin, żywych roślin: fikusów, palm i krzewów, które wyglądały jak kwitnące poza sezonem derenie. W powietrzu unosił się ostry aromatyczny zapach kwiatów rozkwitających w jaskrawym fiolecie i najróżniejszych odcieniach czerwiem.

Ogród otaczał wytworną poczekalnię, w której stały wygodne fiołkoworóżowe sofy, błyszczące drewniane stoliki i mosiężne lampy rzucające kolorowe refleksy.

W samym środku poczekalni znajdował się okrągły blat, wyposażony niczym kabina pilota w monitory i pulpity sterujące, przyrządy pomiarowe i telełącza. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn obsługiwało urządzenia pewnie i z widoczną znajomością rzeczy, tworząc zgrany zespól.

Minęły ich i weszły w przeszklony korytarz. Wystarczyło zerknąć w dół, by zobaczyć Manhattan. Z głośników sączyła się cicha muzyka, w której Ewa rozpoznała symfonię Mozarta. Interesowała się muzyką od dziesiątego roku życia.

Kobieta w zabójczym kostiumie znowu się zatrzymała, błysnęła swym perfekcyjnie obojętnym uśmiechem, po czym powiedziała do ukrytego głośnika:

– Porucznik Dallas, sir.

– Caro, wpuść ją do mojego gabinetu. Dziękuję.

Caro ponownie przycisnęła dłoń do czarnej gładkiej szybki.

– Proszę wejść – zaprosiła ją, gdy szklane drzwi się rozsunęły.

– Dziękuję. – Ewa patrzyła z ciekawością na oddalającą się kobietę, zastanawiając się, jak można kroczyć z takim wdziękiem na trzycalowych obcasach. Weszła do gabinetu Roarke'a.

Zgodnie z jej przewidywaniami, był tak samo imponujący jak reszta nowojorskiej siedziby. Mimo malowniczej panoramy Nowego Jorku, którą można było oglądać z trzech stron, mimo wysokiego sufitu z morzem świetlnych punkcików oraz wyściełanych mebli wibrujących najrozmaitszymi odcieniami topazów i szmaragdów, siedzący za mahoniowym biurkiem mężczyzna przyciągał uwagę.

Co on w sobie ma, u diabła, po raz kolejny pomyślała Ewa, gdy Roarke wstał, obdarzając ją czarującym uśmiechem.

– Porucznik Dallas – powiedział z tą swoją fascynującą irlandzką śpiewnością – miło mi, że cię widzę, jak zawsze.

– Może zmienisz zdanie, kiedy poznasz cel mojej wizyty. Uniósł brew.

– Więc wejdź i powiedz, o co chodzi. Potem zobaczymy. Napijesz się kawy?

– Nie próbuj odwracać mojej uwagi. – Podeszła bliżej. Potem, by zaspokoić ciekawość, przeszła się po pokoju. Był tak duży jak helikopter i miał wszelkie udogodnienia pięciogwiazdkowego hotelu: zautomatyzowany barek, ekran na całą ścianę, wygodny wyściełany fotel z video i nastrojową muzyką. Z lewej strony umieszczona była ogromna wanna z biczem wodnym oraz elektroniczna suszarka. Wszystkie standardowe, lecz najnowocześniejsze urządzenia biurowe, były wbudowane w ścianę.

Roarke obserwował Ewę z dobrotliwym wyrazem twarzy. Podziwiał sposób, w jaki się poruszała, w jaki jej obojętne oczy ślizgały się po pokoju.

– Chcesz się przejść, Ewo?

– Nie. Jak możesz pracować w takich warunkach? – Rozłożyła ręce, wskazując przeszklone ściany. – Zupełnie jakbyś był na dworze.

– Nie lubię przebywać w zamknięciu. Masz zamiar usiąść czy kręcić się po pokoju?

– Mam zamiar stać. Muszę ci zadać parę pytań, Roarke. Twój adwokat może być przy tym obecny.

20
{"b":"107140","o":1}