Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale o co chodzi? – zapytał rzeczowym tonem porządkowy. – Widzisz przecież, że tkwi w tym kombinezonie, a zanim coś znajdzie, może upłynąć sporo czasu.

– O co chodzi, mogę powiedzieć tylko jej samej! – upierał się Hal.

Oczami wyobraźni Res widziała, jak porządkowy wzrusza bezradnie ramionami, ale nie podejmuje przeciwko Reonowi żadnych kroków.

Z żalem i złością spojrzała na szarą masę. A tak dobrze się zapowiadało, pomyślała.

– Dean, niech on poczeka, zaraz będę gotowa – zwróciła się do porządkowego.

Bez pośpiechu skierowała się do przenośnej kabiny, w której mieściła się śluza, sterylizator i natrysk. Po półgodzinie wyszła. Miała na sobie długą, podobną do worka pelerynę, we włosach lśniły jeszcze krople wody. Hal czekał już na nią z niecierpliwością.

– No, co? – zaczęła trochę uszczypliwie. – Czyżby wasz kombinat rozmyślił się i nie da nam gazu? Ale jeżeli tak, to mogliście powiadomić mnie o tym w in»y sposób.

– Nie – odparł Hal niepewnie. – Jestem tu, nazwijmy to: prywatnie.

– Och! – w głosie Res zabrzmiała drwina. Wyzywająco przesunęła dłońmi po ciele, a cienka tkanina uwydatniła drobne, jędrne piersi.

Hal uśmiechnął się zmieszany.

– Odkryliśmy coś – wypalił wreszcie. – Takich malutkich ludzików. Pomyślałem, że może cię to zainteresuje.

Zmarszczyła brwi, spoglądając na niego uważnie. Nikt przecież nie leci sześć godzin po to, żeby opowiadać głupie kawały, pomyślała.

Stali oparci o kadłub samolotu.

I nagle przyszło olśnienie.

– Myślisz, że to może mieć jakiś związek z… Chyba oszalałeś!

– Możliwe – mruknął Hal. Jego entuzjazm ulatniał się. Teraz żałował, że tu przybył. – Na nic innego nie wpadłem.

– Chcesz zaraz wracać?

– Muszę!

Sięgnęła po swój nadajnik, wiszący na lewym przegubie. – Mark – odezwała się po uzyskaniu połączenia – przyleć do mnie. Jestem przy śluzie.

– Powiedziałem ci to poufnie. – Hal poczuł się zmuszony do poinformowania jej o tym.

– W porządku. – Spojrzała na niego. A więc to tak, pomyślała.

Po kilku minutach wylądował obok nich samolot jednoosobowy, z którego wysiadł dobrze zbudowany mężczyzna, śniady, o szpakowatych skroniach i kędzierzawych włosach.

– Mark – powiedziała Res bez żadnego wstępu. – W pojemniku są chyba trzy komórki. Zajmijcie się tym. Wrócę za parę dni. W razie czego możecie się ze mną połączyć… – Zastanawiała się przez chwilę, po czym podała numer Ewy, partnerki Gwena.

Hal poczuł, że kręci mu się w głowie. Ciekawe, jak się z tego wytłumaczę, pomyślał. Bzdura! To ważna sprawa, a Res powinna wziąć w tym udział. Tak uważam.

– Weźmiesz mnie ze sobą? – zapytała go Res. – Tylko że wtedy musiałbyś się nastawić na półgodzinny postój. Chciałabym odwiedzić dzieci.

Machnął ręką.

– Moim zdaniem powinnaś brać w tym udział – odparł i po krótkiej chwili wahania otworzył przed nią drzwiczki samolotu.

Wsiadła tak, jak stała. Potem zastanowiła się przez chwilę.

– Czy u was jest zimno? – Nie czekając na odpowiedź rzekła: – Wszystko jedno, Ewa na pewno znajdzie coś dla mnie. A zresztą macie chyba tam na północy jakieś magazyny. – Zwróciła się jeszcze do Marka: – ~Nie zajmuj się niczym, co by ci zabrało zbyt dużo czasu. Może będziesz mi potrzebny.

Spojrzała jeszcze na niego – dosyć długo, pomyślał Hal – potem zamknęła drzwiczki i wystartowali.

Przenocowali u matki Hala. Po powrocie do domu Hal nie zastał Djamili. Wykorzystał to, aby zająć się książką. Kartkował ją, czytał, sprawdzał, czy jednak się nie mylił. Ciekawe, skąd ta książka wzięła się u sąsiadów matki? Odziedziczyli ją po rodzicach…

Wreszcie znalazł rozdział, który tak bardzo wrył mu się w pamięć. Czytał rozgorączkowany, ku zdziwieniu Djamili, która wkrótce przyszła z dziećmi. Prawda, jutro mamy weekend, uświadomił sobie nagle…

– Chyba znalazłem – powiedział niemal uroczyście. – Przynajmniej to jest jakaś ewentualność! Ponieważ dzieci zajęły teraz całą ich uwagę, Hal przerwał ten temat, tym bardziej że Djamila spoglądała na niego ze zdumieniem. Wyjaśnił jej tylko, że nie chodzi o katalizatory i że nie wyjeżdżał służbowo, lecz do matki – ale to w oczach Djamili nie znalazło zrozumienia.

Mieli teraz zresztą coś innego na głowie: syn gadał jak nakręcony, córka wtrącała swoje trzy grosze, a oni sami zadawali mnóstwo pytań, na które otrzymywali niezwykle mądre odpowiedzi. Potem przyszła kolej na najnowsze tańce i piosenki.

Dopiero znacznie później wrócili do książki. Kiedy Hal otworzył ją, płonąc z niecierpliwości, Djamila zapytała:

– A więc, co takiego odkryłeś?

Wskazał na miejsce zaznaczone tłustym drukiem.

– Ludzie o zmienionych wymiarach, albo coś w tym rodzaju – usiłowała przetłumaczyć. Antyczny angielski znała nie lepiej niż Hal, a więc raczej słabo. Zamknęła książkę i zaczęła sylabizować tytuł. “Doświadczycie tego” Kahn i Wiener? – zastanowiła się przez chwilę. – Nie słyszałam nic o nich. Podała książkę Halowi. – Opowiedz mi to – poprosiła. – Nie mam teraz siły czytać.

– Autorzy są zdania… – zaczął Hal – wiesz, książka napisana w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku.

– Coś podobnego! – wykrzyknęła Djamila.

– A więc oni są zdania – powtórzył Hal – że w roku dwutysięcznym będzie można…

I Hal zaczął opowiadać o Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, ostoi kapitału, oraz badaniach prowadzonych ze szkodą dla ludzkości.

Djamila przysłuchiwała się uważnie.

Oczywiście książka nie zawierała tego wszystkiego, inna też była w niej interpretacja. Ale Hal zdążył już wyszukać potrzebne mu dane w centrali encyklopedycznej i podczas długiego lotu wymienić poglądy z Res Strogel. O tamtej epoce wspomniał również raport Fontaine'a. Kto by teraz obciążał swój umysł tego rodzaju faktami, w dodatku nieistotnymi?

– A jeżeli nasza wiedza ma jakąś luką? – zastanawiał się głośno Hal. – Wprawdzie w epoce przejściowej nie było żadnej wojny domowej, ale na pewno był to okres raczej burzliwy. Może jacyś ważni ludzie uratowali się i działali dalej w ukryciu, co?

– Więc uważasz – Djamila podjęła ten wątek z pewnym niedowierzaniem – że ci ludzie mogliby być tymi przecinkami, które widziałeś? – Sprawiała teraz wrażenie wytrąconej z równowagi, co nie zdarzało jej się często. – Takim owocem tamtych nieludzkich badań? – Wstrząsnął nią dreszcz. – Jaki by to mogło mieć cel? – W jej głosie znowu zabrzmiało niedowierzanie. Spojrzała na Hala. – Po co mieliby być tacy mali? Nie bujasz czasem?

Milcząc wzruszył ramionami. Skąd miał to wiedzieć? Ludziom chodziły kiedyś po głowach nie tylko takie myśli.

– W każdym razie wiem – odparł gwałtownie – że wtedy popełniono za sprawą takich właśnie ludzi wiele zła i przerażających wprost rzeczy, całkiem zresztą świadomie. Wypróbowywano na kobietach i dzieciach bomby i środki palne, skażano chemicznie całe obszary, rozumiesz, nie jakieś tam wydzielone tereny doświadczalne, ale obszary zamieszkane przez ludzi, niszcząc przy tym wszelkie przejawy życia, a ludzi nie tylko traktowano jak bydło, ale maltretowano ich i zabijano.

Patrzyła na niego z przerażeniem. Oczywiście słyszała już o tym, ale w szkole, a wiać dawno temu. Teraz natomiast wydało jej się nagle, że czeka ją bezpośrednia konfrontacja z tamtą epoką.

– Pomniejszanie ludzi byłoby w porównaniu z tamtym niewinną zabawą – dodał Hal. – Z punktu widzenia naszej współczesnej nauki nie jest to żaden problem.

– Bzdura! – przerwała mu Djamila. – Do poparcia twojej tezy brakuje argumentów! – Aby podkreślić wagę swych słów, uderzyła w książkę, wzbijając tuman kurzu. – Wszystko dlatego, że przypomniałeś sobie o tej starej księdze. Mogłeś sobie naprawdę darować tę podróż. Na pewno żyli wtedy również ludzie, rozsądni, którzy przeciwstawiliby się takim fantastom. Tak jest! Ostatecznie historia to wyjaśniła!

Jej argumenty nie zrobiły na Halu żadnego wrażenia.

– To, że mówią po angielsku i latają amerykańskimi helikopterami, tłumaczy chyba lepiej ta książka – wzbił z niej kolejny kłąb kurzu – niż twoja bardzo fantastyczna historyjka o gościach z kosmosu, musisz to przyznać. Poinformuję o tym Gwena.

42
{"b":"107060","o":1}