Gela, zbudź się! Nad czym tak dumasz? – zawołał Karl, któremu Gela przeszkadzała w sprzątaniu.
Odsunęła się na bok. Raptem ogarnął ją gniew na ludzi z ministerstwa, którzy zorganizowali wyprawę, na Tocsa, Chrisa… Ale w następnej chwili zadała sobie pytanie: A ty? Dlaczego tu jesteś? Nikt cię do tego nie zmuszał, chcesz kontynuować to, co rozpoczął Harold, chcesz tego dokonać!
Ale przecież Chris, ten hazardzista, odczuwa na pewno to samo. Gdyby chociaż nie miał zawsze racji! Jak postąpiłby Harold? Z podobnej wyprawy on i jego towarzysze nie powrócili.
Harold z pewnością nie ryzykowałby tak bardzo, ale może właśnie to doprowadziło do zguby?
Całkiem nieoczekiwanie Chris zarządził:
– Przesuniemy nasz obóz. – Chwycił parę przedmiotów i zaniósł je do helikoptera. – Poszukamy jakiejś kotliny, która uchroni nas przed niepożądanymi niespodziankami, ale pozostaniemy w obrębie tego płaskowyżu. – Widocznie wolał nie używać określenia “pniak”. Wszyscy zrozumieli też, co miał na myśli, mówiąc o “niepożądanych niespodziankach”.
Obrali kurs na wschód. W odległości pięciuset stóp od skraju płaskowyżu odkryli niemal idealne miejsce. Było to małe wgłębienie, którego dno wyglądało na całkowicie równe. Z góry widać było wyraźnie słoje pniaka.
Helikopter był tym razem również zabezpieczony. Mimo to Chris rozstawił warty, które zajęły posterunki na górnej krawędzi zagłębienia.
Pierwszą wartą objęła Carol. Chris zorganizował to w ten sposób, że nie musiała pełnić służby po zapadnięciu zmroku.
Karl wykorzystał światło dzienne, aby napełnić maszynę paliwem z umocowanych tia zewnątrz kanistrów. Charles zajął się minikartoteką i swoim materiałem filmowym. Spojrzał z roztargnieniem, kiedy Chris, z karabinem przewieszonym przez ramię, powiedział:
– Idę na godzinę na zwiad. Z Gelą.
– Oczywiście – skinął głową Charles. Zgodnie z instrukcją członkowie ekspedycji oddalali się dwójkami, nigdy pojedynczo. Do tej pory tylko Gela pozostała bezczynna.
Gela spojrzała na nich zaskoczona. A zresztą dlaczego nie, pomyślała po chwili, lepsze to niż takie przesiadywanie. Ten obfitujący w wydarzenia dzień dał się jej nieźle we znaki, nie odczuwała więc potrzeby zajęcia się czymś poważniejszym, na przykład przygotowaniem raportu dla “Oceanu II” lub skontrolowaniem oprzyrządowania, co należało właściwie do jej obowiązków. W pewnym sensie była zadowolona, że to właśnie ona ma mu towarzyszyć, a nie Carol albo Karl.
Chris zamienił z Carol kilka słów, określił cel zwiadu i uzgodnił z nią sygnał na wypadek czegoś nieprzewidzianego, po czym razem z Gelą wspięli się po łagodnym stoku kotliny. Wkrótce dotarli do skraju płaskowyżu. Po przekroczeniu rozpadliny spostrzegli, że podłoże jest tu ciemnobrunatne.
– To kora – zauważył Chris uśmiechając się na wspomnienie ojczystych drzew i kory, której nie można było nawet porównać z tutejszą ani pod względem wymiarów, ani pod względem struktury. Jego uwaga świadczyła wyraźnie o tym, że nadal nie traktuje poważnie tego makroświata.
Teraz to już naprawdę nie ma ku temu podstaw, pomyślała gniewnie Gela. Dlatego też słowa jej zabrzmiały bardziej szorstko, niżby tego pragnęła:
Chris, ekspedycja wysłana z “Oceanu II” ma konkretną misję do spełnienia. Między innymi powinien być wyjaśniony problem synów niebios. Wiesz równie dobrze jak ja, że z raportów “Oceanu I” wynika jednoznaczny wniosek, jakkolwiek techniczna strona jego przekazu pozostawiała nieraz wiele do życzenia. – Gela urwała, ale widząc, że Chris kroczy przed nią nadal bez słowa, mówiła dalej. – Wyśmiewając ten świat olbrzymów, dyskredytujesz całą ekspedycję, tak jest! A także załogę “Oceanu I”! Teraz, kiedy zostałeś kierownikiem, nie możesz pozwolić sobie na taką postawę! – Gela pomyślała nagle o Haroldzie, który podchodził do wszystkiego z rozwagą i rezerwą, nie działając nigdy pochopnie.
Odżyło jej w pamięci pewne zdarzenie: trzymając się za ręce spacerowali z Haroldem po dobrze sobie znanych okolicach miasta, po swoich śladach, jak to nazywali. Było to na kilka dni przed jego wyjazdem. Dzień ten jeszcze dlatego zachował się tak wyraźnie w jej pamięci, że zdobyła właśnie kwalifikacje inżyniera badacza, a przebieg egzaminu, który miała już za sobą, opowiedziała ze szczegółami Haroldowi. Byli pełni radości i planów… Słyszała słowa Harolda: “Będę na siebie uważać. Za dwa lata wrócimy tu z nowymi zadaniami dla następnych pokoleń. Świat makro uratuje nas. Nie będzie to łatwe, ale wspólnie dokonamy tego!” I Gela wykazała wielkie opanowanie, mimo że uzyskanie łączności stawało się coraz większym problemem, a rozłąka była ciężka do zniesienia. Wreszcie “Ocean I” po nie kończącej się tułaczce dobił szczęśliwie do celu, ale potem wieści docierały zniekształcone, gdyż zakłóciła je wzmożona aktywność Słońca, kiedy zaś ta ustała, przestały w ogóle dochodzić…
W ciągu następnych trzech lat nie dowiedziano się niczego nowego; “Ocean I” zaginął.
Jeszcze jedno wspomnienie stanęło przed oczami Geli jak żywe. Oto inni cieszyli się ze zdanych egzaminów, a ona krążyła po placu przed Akademią, ze skierowaniem na pokład “Oceanu II” w kieszeni, ale bez cienia radości, przepojona jednym tylko gorącym pragnieniem: pokazać temu niesamowitemu, wrogiemu ludziom światu makro, co potrafi; wydrzeć mu jego sekrety, również te związane z “Oceanem I” i losami Harolda.
– Jak sądzisz, co to mogło być? – zapytał Chris. Przystanął, czekając na nią.
Nagłe pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Upłynęła chwila, zanim zrozumiała, że Chrisowi chodzi o tamte zielonkawe słupy z tak nieprawdopodobnie wielkimi, ciemnymi płytami, które przeszły nad pniakiem.
– Nie wiem – odparła nieco zaskoczona, gdyż spodziewała się innej reakcji Ghrisa na swoje wyrzuty. – Może to jakieś zwierzę? Wydaje mi się, że istnieją tu zjawiska przekraczające zdolność naszego pojmowania. Powinniśmy je zbadać. – Ostatnie słowa wypowiedziała bez przekonania. Krótki pobyt w tym świecie, liczne i przede wszystkim niebezpieczne przeżycia odebrały jej wiarę w zdobycie jakichś wieści o zaginionym “Oceanie I”, tym bardziej że oni wylądowali w zupełnie innym miejscu. Zgasła więc iskierka nadziei, że mimo wszystko Harold jeszcze żyje.
– Jestem niemal przekonany, że był to jeden z nich. – Chris przerwał znowu tok jej rozmyślań. Musiała się skoncentrować.
– Co znaczy jeden z nich? – zapytała i raptem zawołała zaskoczona: – Nie, to przecież niemożliwe!
Chris znowu przystanął.
– Więc co? – zapytał.
– Czyli: kolumny to były nogi, a płyty… płyty to były buty – krzyknęła głośno. – Nieprawdopodobne!
Śmieszne, pomyślała. Właściwie dlaczego nie? Proporcje się zgadzają.
I nagłe odczuła, że rodzi się w niej strach. W jaki sposób mamy się z tym uporać? Jak w ogóle nawiązać jakikolwiek kontakt?
Jednocześnie opanowało ją jeszcze inne uczucie, coś jakby podziw dla Chrisa. Wysuwa takie przypuszczenie, jakby była to najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Może pozbawiony jest wszelkich uczuć, może różni się pod tym względem od innych ludzi. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Przypomniała sobie jego spojrzenia, kiedy sądził, że nikt tego nie widzi, czułe spojrzenia… Albo ma nerwy ze stali. W każdym razie odzyskała do niego zaufanie, które utraciła po kilku jego posunięciach, na przykład podczas lotu. Czulą, że coś ciągnie ją ku niemu, jak – dawno temu, kiedy była jeszcze dzieckiem – do brata Sinclaira, kiedy bronił ją przed dokuczliwymi towarzyszami zabaw.
Szła teraz za Chrisem. Otrząsnęła się już ze wspomnień i skoncentrowała całkowicie na obserwacji okolicy.
Przed nimi ukazały się soczysto-zielone, zwężające się ku górze rośliny, wyrastające ponad krawędzie platformy.
– Spójrz – zawołała Gela. – Woda! Pomiędzy licznymi gigantycznymi źdźbłami lśniły olbrzymie wodne kule. Chris zatrzymał się.
– Nie skorzystamy? – zapytała, a jej wzrok zdradzał, że pragnie, aby powiedział “tak”. Zrozumiał.
– Ale nie mam… – powiedział.