Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Oczywiście! – odparł niechętnie Ennil.

– Charles, to zbyt ryzykowne – powiedział Chris z namysłem.

– Ach, tak! – wykrzyknął Ennil. – A twoje poprzednie wyczyny? Może były bezpieczne, co?

– Ale widocznie były ci na rękę – wtrąciła Gela. – Nie przypominam sobie, abyś się sprzeciwiał.

– Ląduj wreszcie! – polecił Ennil Karłowi, który niezdecydowanie utrzymywał maszynę zawieszoną nad literą A.

– Jestem temu przeciwny – powiedział z naciskiem Chris.

– I ja – poparła go Gela.

– Aha! Zdziwiłbym się nawet, gdyby było inaczej. Karl, lądujemy!

Helikopter osiadł na białej równinie, skąd roztaczał się widok na wszystkie strony. Cały teren obfitował w nieregularne granie i dosyć ostre wręby.

Litery, oglądane z bliska, zlały się w ciemnoszare, szerokie pasy. Całości nie można było ogarnąć wzrokiem. Tylko nieco dalej, gdzie powierzchnia po kolejnym załomie wznosiła się stromo ku górze, widać było kilka liter. Kiedy wysiedli, Chris tupnął nogą. Grunt był tu grubo-włóknisty, porowaty, poprzecinany bruzdami.

– Gdyby ktoś mnie o to zapytał – zauważył Karl – to powiedziałbym, że jakiś gigantyczny szkodnik, ale naprawdę olbrzymi, wyrzucił niedbale kawał papieru albo coś w tym rodzaju.

Charles spojrzał na Chrisa znacząco, ale tamten obserwował uważnie rysujące się w oddali osobliwe krawędzie białej powierzchni.

– Uwaga! – zawołał nagle.

Grunt drgnął pod nimi znacznie, uniósł się i opadł z powrotem. Powierzchnia, na której stał helikopter, przechyliła się.

– Tak też myślałem! – Karl zaklął. – Ale nikt mnie nie chciał słuchać! – I tak szybko, jak mógł, rzucił się w kierunku maszyny. Zanim jednak do niej dobiegł, zaczęła zsuwać się po zboczu. Carol krzyknęła rozpaczliwie. Sami musieli teraz wytężyć wszystkie siły, aby nie ześliznąć się w dół.

Chris uchwycił się jakiegoś grubego włókna. Spojrzał na helikopter i krzyknął:

– Nie, Karl, zostaw to!

Helikopter zsunął się w stronę Karla, który również trzymał się nierównego gruntu. Maszyna ześlizgiwała się nieprzerwanie ku grani oddzielającej teren lądowiska od spadzistego stoku. Gdyby helikopter runął w przepaść, oznaczałoby to kres wyprawy, a być może również jej uczestników.

Karl na czworakach podczołgał się do helikoptera, chwycił za lewe koło, podciągnął się do góry i zdołał wejść do środka.

W chwilę później silnik zagrzmiał pełnym gazem i w odległości kilku metrów przed urwiskiem maszyna oderwała się od ziemi.

Chris oprzytomniał, gdy poczuł uderzenie fali powietrza, a maszyna zawisła nad nim. Uchwycił koniec liny i wspiął się. Potem pomógł pozostałym. Kiedy podtrzymywał Carol, poczuł, że dziewczyna drży na całym ciele.

Helikopter leciał znów na południe.

– Powinniśmy chyba wyszukać jakieś miejsce na nocleg, niedługo się ściemni – powiedział Ennil.

Lecieli teraz pomiędzy potężnymi formacjami, które z daleka wyglądały jak drzewa. Pnie były tak ogromne, że potrzeba by było około tysiąca ludzi, aby je opasać.

Przytłaczający, niesamowity świat. Niebo pociemniało, wysoko w górze widzieli zielony dach. Poszczególne liście były tak wielkie, że gdyby nie poruszały się bezustannie, mógłby na nich spokojnie wylądować helikopter.

Dotarli do miejsca, gdzie pnie nie rosły tak gęsto. W górze widniało błękitne niebo. Czekała tu ich następna niespodzianka: jeden z pni był równo ucięty na co najmniej trzysta stóp od ziemi. Na jego żółtawej powierzchni dostrzegli brązowe kręgi nierównej szerokości.

– Tu przenocujemy – postanowił Ennil. – Stąd jest dobry widok na całą okolicę.

Wysiedli z kabiny i dopiero teraz stwierdzili, że podłoże składa się z dużej ilości ściętych poprzecznie, elastycznych włókien. Szpary pomiędzy nimi sięgały daleka w głąb podłoża. Tu i ówdzie leżały porozrzucane jakieś nierównomierne bloki.

Z helikoptera widać było tylko krawędzie stromego urwiska, ale na północy, w niewielkiej odległości, wznosiła się na wysokość stu do stu pięćdziesięciu stóp dziwaczna góra, podobna do tej, na jakiej stali.

– Jeżeli uwzględnimy czynnik wielkości, to należy sądzić, że stoimy w tej chwili na zwykłym pniaku – odezwał się Charles z przesadnym ożywieniem, które oczywiście nie znalazło oddźwięku u pozostałych. Jedynie Karl mruknął:

– Coś takiego!

– Jak wiadomo – ciągnął dalej nie zrażony tym Ennil – taki pniak powstaje wtedy, kiedy drzewo zostanie ścięte ostrym narzędziem, na przykład pilą. My też ścinamy drzewa od czasu do czasu. Chcę przez to powiedzieć, że ktoś musiał ściąć tego olbrzyma, na którego pniaku teraz stoimy! – Charles powiódł po nich wzrokiem.

Nie ulegało wątpliwości, że ów fakt poruszył wszystkich.

Chris wytaszczył z helikoptera małą skrzynkę konserw. Odwrócił się do współtowarzyszy i zapytał:

– Czy ktoś z was jest głodny?

Charles zaprzeczył. Gela zmarszczyła czoło.

– Jeżeli chodzi o mnie, to muszę coś zjeść! – zawołał Karl. – Niedobrze jest filozofować o pustym brzuchu.

Chris skinął głową Karłowi, jakby dziękując za poparcie. Zaczęli wynosić z helikoptera lekkie, składane meble.

Rozmowa urwała się. Każde z nich czuło, że ta historia z napisem wymaga jeszcze epilogu, jedynie Ennil zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało.

Jedli milcząc.

Wreszcie Karl odchrząknął głośno i powiedział:

– Jestem tu chyba najstarszy wiekiem, dlatego ja zacznę. Charles, znamy się już od dawna, jesteś świetnym fachowcem, ale – wybacz mi – nie potrafisz już sprostać swemu zadaniu.

Charles spojrzał na nich zdziwiony i zacisnął wargi. Potem zapytał z wahaniem:

– Czy wszyscy są tego zdania?

Carol spojrzała w bok. Gela, unikając jego wzroku, powiedziała:

– Zgadzam się z Karlem.

– A ty, Chris? – zapytał Charles.

– Ja też.

– W porządku – odparł Ennil, na pozór spokojnie. – Jeżeli tego chcecie, wrócimy.

– Wybacz, ale o tym nie było mowy – zaoponowała sucho Gela. – Jest sprawą oczywistą, że spełnimy naszą misję.

– Tak, ale… – Charles mówił cicho, nie patrząc przy tym na nikogo. – Dlaczego…

Przez chwilę wydawało się, że pytanie zaskoczyło wszystkich. Potem Gela odezwała się z oburzeniem:

– Dlaczego, dlaczego!

Carol, nie zwracając uwagi na wymówkę Geli, zapytała głosem, w którym wyraźnie brzmiało współczucie:

– Naprawdę nie wiesz, Charles?

Ennil spuścił wzrok i potrząsnął głową.

Zapanowała cisza, którą przerwały dopiero jego słowa, ciche, urywane.

– Tak, macie rację. Nie jestem już taki, jak dawniej. Nie nadaję się. Kto by się do tego przyznał… Zresztą nie zdarza mi się to pierwszy raz. Często, właśnie wtedy, kiedy muszę się skoncentrować, atakuje mnie ta przeklęta amnezja. Czy potraficie to zrozumieć? Brakuje mi słów, pojęć, czasem nie wiem, jak postępować. Chciałem zataić to przed wami… – Charles ukrył twarz w dłoniach.

– Obserwuję cię już od dłuższego czasu, Charles – powiedziała cicho Carol. – To jest istotnie amnezja, ale w początkowym stadium. Musisz się oszczędzać, to ci pomoże.

– Już dobrze, Carol – Ennil opanował się.

Gela czuła się skrępowana, ale przezwyciężyła onieśmielenie.

– Nie miej nam tego za złe, Charles – powiedziała – ale Carol ma rację. – Milczała przez chwilę. – Zgłaszam kandydaturę Karla.

Karl sprzeciwił się:

– Nic z tego, dziewczyno, nie mogę się tego podjąć, a zresztą taka funkcja byłaby dla mnie zbyt uciążliwa. Wy, młodzi, nadajecie się lepiej niż ja. Nie dlatego, że jesteście młodsi, nie. Mógłbym jeszcze zadziwić niejednego z was, ale macie inne doświadczenia. Jak wy to nazywacie? Doświadczenia bojowe. Już jako dzieci byliście inni niż ja. Kiedy młode pokolenie potępiło starszych, traktując ich nawet czasem jak trędowatych, ja służyłem dzielnie Radzie Najstarszych, sądząc, że tak trzeba. Kiedy wasi rodzice zaczęli szukać drogi, która wiodłaby ku poprawie, ja wierzyłem nadal w trwałość naszego małego świata na wyspie. Krótko mówiąc, gdyby nie wasi rodzice i wy, nie byłoby nas tu dzisiaj, nie szukalibyśmy drogi, odmiany, która może okaże się dla nas ratunkiem.

10
{"b":"107060","o":1}