Katy pojawiła się punktualnie, o dwunastej pędziłyśmy już na południe. Było ponad piętnaście stopni ciepła, a niebo kolorem przypominało plakaty reklamowe. Założyłyśmy okulary przeciwsłoneczne i opuściłyśmy szyby w samochodzie, pozwalając wiatrowi rozwiewać nasze włosy. Ja kierowałam, a Katy włączyła rock and rolla.
Jechałyśmy drogą I-77 przez Columbię, potem I-25 na południowy wschód i znów na południe drogą I-95. W Yemassee zjechałyśmy z międzystanowej i pędziłyśmy wąskimi drogami niższej kategorii. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i robiłyśmy sobie przerwy w podróży, kiedy tylko przyszła. nam na to ochota. Barbecue w Piggy Park Maurice'a. Fotka w ruinach starego kościoła Sheldon-Prince Williams, spalonym przez Shermana po jego marszu przez Georgię. Nieskrępowana żadnym harmonogramem, mając przy sobie ukochaną córkę i zmierzając ku ukochanemu miejscu czułam się wspaniale.
Katy opowiadała mi o swoich zajęciach i facetach, z którymi się umawiała. Według niej nic poważnego. Powiedziała mi też o kłótni z przyjaciółmi, już na szczęście po wszystkim, która zagroziła jej planom na przerwę wiosenną. A kiedy opisywała mi dziewczyny, z którymi dzieli mieszkanie na Hilton Head, płakałam ze śmiechu. To właśnie była moja córka, o czarnym humorze, którym zakasowałaby wszystkie wampiry. Chyba nigdy jeszcze nie byłyśmy tak blisko i przez chwilę byłam młoda i wolna, zapomniałam o zamordowanych bliźniakach.
W Beauford minęłyśmy lotnisko marynarki wojennej, na chwilę zatrzymałyśmy się w Bi-Lo, potem przejechałyśmy przez miasto i przez most Woods Memoriał na Lady's Island. Na moście obróciłam się, by spojrzeć na wybrzeże Beaufort; ten widok zawsze wprowadzał mnie w doskonały humor.
Niedaleko Beaufort spędzałam letnie wakacje w dzieciństwie i nawet jako dorosła osoba, ale się to skończyło, kiedy zaczęłam pracować w Montrealu. Widziałam rosnące jak grzyby po deszczu bary szybkiej obsługi i budowę siedziby władz okręgu, którą mieszkańcy nazwali “Taj Mahal”. Drogi zostały poszerzone, przybyło samochodów. Na wyspach powstały kluby golfowe i osiedla. Ale Bay Street się nie zmieniła. Okazałe rezydencje sprzed wojny domowej nadal stały wśród amerykańskich dębów obwieszonych hiszpańskim mchem. Tak wiele w życiu się zmienia; leniwie toczące się życie Beaufort zawsze było dla mnie duchowym wsparciem. Sam czas odpływa leniwie w kierunku wiecznego morza.
Kiedy zjeżdżałyśmy z mostu, przed nami i na lewo rozciągała się kolonia łodzi zacumowanych na Factory Creek, małym zalewie Beaufort River. Popołudniowe słońce błyszczało w ich oknach i jarzyło się biało na masztach i pokładach. Przejechałyśmy jeszcze osiemset metrów szosą numer 21 i skręciłyśmy na parking przed restauracją Ollie's Seafood. Minęłam dęby i w końcu zatrzymałam się tuż nad brzegiem wody, na samym końcu parkingu.
Wzięłyśmy z Katy wszystkie nasze artykuły spożywcze i torby i przeszłyśmy od restauracji do przystani Lady's Island. Po obu stronach rozciągały się tereny przybrzeżne zalewane podczas przypływów, nowe wiosenne roślinki błyszczały zielono wśród ciemnych zeszłorocznych. Strzyżyki bagienne głośno protestowały przeciwko naszej obecności i śmigały wśród trawy morskiej i pałek wodnych. Oddychałam powietrzem, w którym mieszały się zapachy słonawej wody, chlorofilu i gnijącej roślinności i cieszyłam się, że znowu tu jestem.
Pasaż od brzegu przypominał tunel wiodący przez główne biuro przystani, biały budynek z niskim trzecim piętrem tuż pod dachem i otwartym przejściem na pierwszym piętrze. Drzwi po naszej prawej stronie prowadziły do toalet i pralni. Biura Apex Realty, firmy żeglarskiej i komendanta portu znajdowały się po lewej stronie.
Przeszłyśmy przez tunel, zeszłyśmy na unoszący się na wodzie pomost z poziomymi poręczami z drewna i skierowałyśmy się ku najdalej leżącemu dokowi. Po drodze Katy przyglądała się każdemu z jachtów, które mijaliśmy. Ecstasy, dwunastometrowy Morgan z Norfolk, Wirginia. Blew Palm, wykonany na zamówienie jacht o długości szesnastu metrów ze stalowym kadłubem i żaglem tak wielkim, że mógłby żeglować dookoła świata. Hillbilly Heaven, klasyczny jacht z lat trzydziestych, kiedyś elegancki, teraz zniszczony i niezdatny do żeglugi. Ostatnim jachtem po prawej stronie była Melanie Tess. Katy zmierzyła wzrokiem trzynastometrowy zabytek, ale nic nie powiedziała.
– Poczekaj tu chwilę – odezwałam się, rzucając moje tobołki na pomost.
Zeszłam na rufę, wspięłam się na mostek i rozpracowałam kombinację na skrzynce z narzędziami tuż przy miejscu kapitana. Wydobyłam klucz, otworzyłam wejście na rufie, odsunęłam luk i zeszłam kilka stopni do głównej kabiny. W środku było zimno i pachniało drewnem i odświeżaczem powietrza o zapachu sosny. Otworzyłam boczne wejście i Katy podała jedzenie i torby, a potem sama weszła na pokład.
Bez słowa zostawiłyśmy wszystko w głównym salonie i obejrzałyśmy cały jacht, oceniając wystrój. To był nasz zwyczaj, robiłyśmy tak, od kiedy była bardzo mała, i nawet w zgrzybiałej starości będę tak robić zatrzymując się w nieznanym mi miejscu. Melanie Tess nie była aż tak mi nieznana, ale nie stałam na jej pokładzie pięć lat i bardzo chciałam zobaczyć, jakie zmiany wprowadził tu Sam.
Nieco poniżej głównego salonu i za nim odkryłyśmy kuchnię. Mieściła w sobie dwupalnikową kuchenkę, zlew i drewnianą lodówkę z zamrażarką w starym stylu. Parkiet na podłodze, ściany, tak jak wszędzie, z drewna tekowego. Po prawej stronie był kąt jadalny, z poduszkami w krzykliwych kolorach zielonym i różowym. Za kuchnią miałyśmy spiżarnię, toaletę i koję tak dużą, że mogłyby tam swobodnie spać dwie osoby.
Dalej w kierunku rufy znajdowała się kabina kapitańska z ogromnym łóżkiem i szafkami z lustrami. Podobnie jak główny salon i kąt jadalny, ściany były tekowe, a wyłożenie mebli z kolorowej bawełny. Katy z ulgą odkryła prysznic obok toalety.
– Jest super – powiedziała. – Mogę spać w koi?
– Jesteś pewna? – zapytałam,
– Absolutnie. Wygląda na superwygodną, uwiję sobie takie gniazdko, że pękniesz z zazdrości.
Roześmiałam się.
– A poza tym będę tutaj tylko dwie noce; ty weź większe łóżko.
– Dobrze.
– Popatrz, to chyba wiadomość dla ciebie. – Wzięła ze stołu kopertę i mi ją podała,
Rozerwałam kopertę i wyjęłam karteczkę.
Woda i elektryczność podleczone, więc wszystko powinno być
w porządku. Zadzwoń do mnie, kiedy się już urządzisz.
Pójdziemy cos zjeść. Baw się dobrze.
Sam
Zaniosłyśmy całe nasze jedzenie do kuchni, potem Katy poszła się rozpakować, a ja wykręciłam numer Sama.
– Witaj, już się urządziłyście?
– Jesteśmy tu od dwudziestu minut. Jacht wygląda pięknie, Sam. Nie mogę uwierzyć, że to ta sama łódź.
– Wymagało to tylko trochę pieniędzy i siły mięśni.
– To widać. Schodzisz czasem na pokład?
– O, tak. Dlatego zainstalowałem telefon i sekretarkę. Może to trochę za dużo jak na wyposażenie łodzi, ale muszę być w kontakcie z innymi. Ty też dzwoń, gdzie chcesz. Bez skrępowania.
– Dzięki, Sam. Jestem ci naprawdę wdzięczna.
– Kurczę, nie korzystam z niej zbyt często. A ktoś powinien.
– Jeszcze raz dzięki.
– Może skoczymy na obiad?
– Naprawdę nie chciałabym nadużywać twojej…
– Do diabła, ja też muszę coś jeść. Zrobimy tak: Idę na rynek rybny Gaya kupić ryby, bo Melanie na jutro ma coś ekstra przygotować. Spotkajmy się w Factory Creek Landing. To jest po prawej stronie, zaraz za restauracją Olliego, tuż przed mostem. Niezbyt wytworne miejsce, ale podają świetne krewetki.
– O której?
– Teraz jest za dwadzieścia siódma, może o wpół do ósmej. Zdążę do garażu po Harleya.
– Pod jednym warunkiem. Ja płacę.
– Twarda z ciebie kobieta, Tempe.
– Nie zadzieraj ze mną.
– Jutro nadal aktualne?
– Jeżeli ci pasuje. Nie chcę…