Smith długo, bardzo długo trzymał w dłoni ciężki kołpak. Spociła mu się; w końcu zaczęła drżeć i musiał go odłożyć.
–
Widzę, że obmyśliłeś sobie to wszystko bardzo dokładnie – rzekł już zupełnie spokojny. – Bóg wojny XX wieku. Ciemna legenda. A ja mam być twoim apostołem.
–
Jakie czasy, tacy bogowie i tacy ich apostołowie. Zasięg oddziaływania twojej elektromagnetycznej ewangelii będzie nieporównanie większy; nawrócenia znacznie szybsze i liczniejsze.
–
I wiara płytsza.
–
Oczywiście. Wiem, co wywołuję. Jeszcze zbiją na mnie fortuny; jeszcze sprzedadzą mnie w miliardach egzemplarzy; będą przeklinać w moje imię i czynić w moje imię zło. Ale tak się dzieje ze wszystkimi bogami. A ja przynajmniej dam swym wyznawcom wolność, ja dam im Polskę. Nie każde bóstwo jest w stanie się poszczycić taką skutecznością, co? – Xavras zaśmiał się niepewnie. – To dobrze, że mogę nareszcie z kimś szczerze porozmawiać. Już nie ma znaczenia, co teraz powiem, niczego to nie zmieni, niczego nie odwróci; no, może tylko Śmiga, on mógłby. Ale tego ci oszczędzę: są tajemnice i tajemnice. Po naszej śmierci pozostanie już tylko jedna osoba, która zna prawdę. – Zaśmiał się ponownie. – Tak, właśnie tak się robi bogów.
Zaczęło kropić. Nie poruszyli się.
–
Trzynaście lat… Cóż za otchłanie prawdopobieństwa. Ty, Xavras, ty nadal kłamiesz. Pamiętasz, co ci mówiłem o chaosie? Ile musiałbyś Konradowi informacji przekazać, by mieć pewność, że nie zboczy ze ścieżki? Ha?
Wyżryn obejrzał się na Amerykanina, pokazując mu swe czerwone dłonie; znowu z owym niepokojącym półuśmiechem na twarzy.
–
To nie jest żaden stygmat, żaden wyróżnik. Kodujące je geny są recesywne. W odróżnieniu od tych naprawdę ważnych. Nie bez powodu interesowałem się pracami Jeanneaux.
Długiej chwili potrzebował Smith, by zrozumieć. Zrozumiawszy, spojrzał pułkownikowi w oczy, odrętwiały z przerażenia – jakby ujrzał ponad sobą szykującą się do wgniecenia go w ziemię łapę smoka, wskazujący go z niebios palec Boga. Nie do uniknięcia; potworne; niepojmowalne. Można tylko zakryć oczy.
– Dlaczego noszą… nosili inne nazwiska?
–
Trzeba było.
– Iwana zastrzeliłeś własnoręcznie, wcześniej posłałeś pod bomby. Tylko nie mów mi teraz o miłości.
–
Wszyscyśmy wiedzieli. Przyjął to z godnością. Nie ma litości ani żalu. To nie poświęcenie – zacisnął czerwoną pięść. – To żądza.
Wiatr przyniósł z drugiej strony Wisły dźwięki hejnału. Smith zerknął na zegarek: dwunasta jeden – godzina z małym hakiem. Komu się tam chce grać hejnał? Cholernie zresztą fałszuje.
–
Tak naprawdę, tak naprawdę nie musiałeś przecież tu umrzeć. Podobnie jak Jewriej: wiedziałeś i mogłeś uniknąć. Czemu zatem przyjechałeś do Krakowa? Czy naprawdę nie istnieje ani jedna przyszłość, w której Polska jest wolna, a Wyżryn żywy? Co? Nie wierzę – Ian zaśmiał się gorzko do siebie. – Tak naprawdę, tak naprawdę przyjechałeś tu, aby nie dożyć czasu faktycznej władzy. Zaprzeczysz może? Nie zaprzeczysz. Pamiętasz tę naszą rozmowę w dniu śmierci Iwana? Pamiętasz ją? Wiedziałeś, że to ja mam rację. I czym mogłeś mi odpowiedzieć? Tylko przepowiednią swej śmierci. Śmierć, jedynie ona cię ratuje. Xavras, Xavras… Czy istotnie aż takim potworem widzisz się w swych przyszlościach? Czy to już ostatnia chwila na zejście ze sceny, zanim nastąpi ostateczna zmiana masek? Przez cały czas byłem przekonany, że nie ma dla ciebie ratunku. Teraz już nie jestem pewien. Skoro potrafisz samemu powstrzymać się i poświęcić dla racji, których nie podzielasz, skoro dla dobra tych przez ciebie samego pogardzanych potrafisz zaprzeczyć swemu życiu… Ja wierzę w twoją siłę, Xavras. Ty, który wybierasz ścieżki. Wierzę, że miałbyś szansę, choć teraz być może bardzo mgliście lub w ogóle jej nie widzisz; ale sam przecięż przyznałeś, że był taki czas, gdy także szansę na niepodległą Polskę zniknęły ci zupełnie pośród innych prawdopodobnych przyszłości. Więc to nic nie znaczy. Powinieneś zawierzyć sile swej woli. Nie musiałeś umierać. Bohaterowie czasu wojny nie są bohaterami czasu pokoju, te światy są niekompatybilne, ale ty, ty mógłbyś zaprzeczyć regule, ty jeden miałeś możliwość dokonania w pełni świadomego wyboru. Zrezygnowałeś, poddałeś się. Dlaczego? Czyżby aż takim obrzydzeniem napawał cię ów Wyżryn-człowiek, który musiałby zastąpić dzisiejszego Wyżryna-boga?
Xavras, rzecz jasna, nic na to nie rzekł, a i Smith nie skomentował zapadłego milczenia.
–
Jedno mi powiedz – odezwał po jakimś czasie. – Po co była Moskwa?
–
Mówiłem ci.
– Tak, wiem: tylko taka przyszłość daje wolną Polskę. Ale mnie chodzi właśnie o związek przyczynowo-skutkowy. Co takiego jest w wysadzeniu w powietrze miasta wraz z milionem jego mieszkańców, że stanowi to niezbędny warunek niepodległości twojego kraju?
– Nie wiem. Nie potrafię prześledzić drogi przebywanej przez każdy atom wchodzący w skład Ziemi. Powiązania są, bo je widzę, ale nie potrafię ci wyrecytować, ogniwo po ogniwie, całego łańcucha przyczyn i skutków.
–
Nie wiesz. Nie wiesz. Więc po prostu zawierzyłeś swoim wizjom.
–
Nigdy mnie nie zawiodły.
–
A tego to nie możesz być w stu procentach pewny.
–
Teraz ty mi coś powiedz: czy wierzysz w moje zwycięstwo za trzynaście lat?
–
Tak.
–
Dziękuję.
–
Nie ma za co. Masz to darmo. Przeklinam dzień, w którym usłyszałem o tobie po raz pierwszy.
Xavras zwalił się na wznak w mokrą trawę, rozrzucił szeroko ręce i wybuchnął głośnym śmiechem. Smith nie rozumiał.
–
O co chodzi?
–
Odpowiedziałeś mi kwestią Szczygła! – wykrztusił rozrechotany Wyżryn. – Nie pamiętasz? Słowo w słowo to, co Szczygieł mówi Fourtree'emu w „Nieuchwytnym", tuż po tym, jak wysadzili ten pociąg.
Smith sięgnął nieposłuszną pamięcią wstecz.
–
Widocznie zapamiętałem – mruknął.
–
Aha. Widocznie zapamiętałeś – pułkownik powoli się uspokajał. – No nic. Trzeba się zbierać. Zbliża się pora.
Wyżryn wstał, otrzepał spodnie i koszulę. Podszedł do swojego plecaka, Ian obserwował, jak Xavras przebiera się w to samo ubranie, które miał na sobie podczas wywiadu po eksplozji moskiewskiej bomby. Nawet te same rękawiczki wciągnął i ten sam beret nasadził na głowę. Wyjął lusterko i długą chwilę się w nim przeglądał, poprawiając detale, które mu się nie podobały.
Wreszcie odwrócił się przodem do Smitha i odstąpił dwa kroki wstecz.
–
Jak wyglądam? Ian wydął wargi.
–
Ujdzie. No, może trochę brudu na kamizelce i swetrze, za czyste są.
Xavras podniósł z ziemi garść błota i rozsmarował na sobie.
–
Będzie?
–
Okay.
–
Nałóż kołpak, trzeba sprawdzić ujęcie.
Smith nałożył. Siedział pod skałą, jak w pół złamany, z nogami wyciągniętymi w przód, nie mógł się poruszyć, nie mógł wstać – siłą rzeczy zdejmować będzie Wyżryna od dołu. Przez kilka minut dyrygował Xavrasem – bliżej, dalej, w lewo, w prawo, nie, tam słońce, jeszcze pół kroku do tyłu – wypracowując optymalne warunki. W tym czasie ustał deszcz. W końcu Ian zdecydował, że nic lepszego już nie wymyśli. Wyżryn wyrył piętą linię w ziemi, aby wiedzieć, gdzie stanąć, gdy nadejdzie czas. Potem usiadł przy lanie.
Czekali.