Ale w jakimś stopniu było to prawdą, prawdą dosłowną: wszak ćwierć miliarda dolarów pozwoliło Xavrasowi na wyposażenie AWP we wszelkie dostępne w Stambule zabawki śmierci. W istocie nie od rzeczy byłoby przypuszczenie, iż pieniądze sieci prędzej czy później przyczynią się także do owej atomowej masakry, o ile nie stanowi ona jedynie kolejnego blefu Wyżryna. Teraz, po zawarciu kontraktu, wszystkie stacje konkurencyjne odsądzały WCN od czci i wiary, opluwając wszelkimi niekaralnymi epitetami, lecz póki przetarg trwał, słowem się nie zająknęły o nieetyczności podobnego posunięcia. Aktualnie odrabiały to z nawiązką, i to tym gorliwiej, im bardziej rosły wskaźniki oglądalności WCN.
Tymczasem wyżrynowcy ciągnęli na północ, na północny wschód. Niezwykle trudno było Smithowi ustalić liczebność oddziału z uwagi na jego maksymalnie rozproszony szyk, przemieszczali się przez Strefę Wojenną niczym mała chmura szarańczy, to dzieląca się, to znowuż łącząca, od czasu do czasu przysiadająca na dłużej dla odpoczynku i posilenia się. Pomimo to, Ian rychło zorientował się, iż oddział z dnia na dzień się powiększa, przybywa w nim ludzi. Zapytał o to Morze Wydało Zmarłych.
–
Poszły wici i chłopaki się zbierają – przytaknął Morze.
–
Wyżryn coś szykuje?
–
On zawsze coś szykuje.
–
Będzie akcja?
–
Co by miało nie być – mruknął Morze Wydało Zmarłych i zasnął. Oni wszyscy potrafili tak zasypiać. Żołnierze.
Nazajutrz przeszli przez rzekę i szosę. Robiło się coraz goręcej, ludzie maszerowali rozebrani do pasa, z żelastwem poprzewieszanym przez spocone plecy i ramiona; Ponieważ obywali się bez pojazdów, całość uzbrojenia i amunicji musieli targać na własnych barkach, a nierzadko – Jak chociażby w przypadku ręcznych wyrzutni rakiet ziemia-powietrze typu Kusza – były to ciężary kilkudziesięciokilogramowe.
Powoli Smith zaczynał się orientować w strukturze dowodzenia i stosunkach panujących w oddziale. Ów spotkany w dniu nalotu ponury grubas okazał się kimś w rodzaju oficera sztabowego Wyżryna. Juruś z kolei był szefem saperów. I tak dalej, i tak dalej. Natomiast Sienkiewiczowska trójka jakoś zniknęła Ianowi z oczu; pytał o nią, ale nikt nic nie wiedział – Michał, Andrzej i Jan musieli dostać jakiś następny specjalny rozkaz, bo odeszli niedługo po doprowadzeniu Amerykanina do Xavrasa.
W południe zatrzymali się na zachodnich obrzeżach brzozowego lasku. Ledwo Smith zdążył usiąść w cieniu i łyknąć chłodnej wody, przybiegł Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia i kazał mu iść ze sobą. Ian podniósł się niechętnie.
– Kamera! – warknął Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia.
Smith uniósł brwi.
–
Dzieje się coś?
–
Nie gadaj, tylko rób, co ci mówię.
Ian wyjął i założył kołpak. Morze Wydało Zmarłych został przy plecaku Amerykanina, spał.
Poszli.
Była tam polana, słońce oświetlało ją swymi ciepłymi promieniami; a na polanie – brudna łysina wywróconej ziemi; a w niej – dół; a w dole – ciała. Smith natychmiast włączył nagrywanie. Płynnym, latami trenowanym krokiem ruszył w lewo, po szerokim łuku – na ugiętych nogach, rączym suwem, z usztywnioną szyją – panoramując dół. Grób okazał rozleglejszy, niż się w pierwszej chwili wydawało: ziemia kryła go w dwóch trzecich. Oko kamery, posłuszne spojrzeniu lana, podążało od obrazu do obrazu, konstruując z nich ciągi logiczne, samym niemym widokiem przekazujące widzowi wnioski pozornie obiektywnej obserwacji: warstwa gleby stopniowo maleje w miarę, jak obiektyw obraca się na południe i w końcu znika zupełnie, odsłaniając kłębowisko ciał – grób jest płytki i nie zasypano go w całości, a może po prostu nie w całości odkopano. Kamera widzi, kamera rozumie; obrazy to słowa i można budować z nich zdania, telepatycznie wpływające na widza, który przecież nawet nie zdaje sobie sprawy, iż jest odbiorcą obdarzonego treścią i znaczeniem przekazu. To nie jego mózg dokonuje selekcji i segregacji – to mózg Smitha. Zbliżenie na twarz mężczyzny: wydziobane oczy, żółte zęby, czaszka wyzierająca spod skóry, mięśnie spod tłuszczu. I plan szerszy: dziesięć, dwadzieścia ciał – wszystko mężczyźni w sile wieku. Spojrzenie się unosi: nad dołem stoją: Xavras Wyżryn, Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia oraz trójka nie znanych Ianowi młodych bojowników.
–
Wyłącz.
Smith wyłączył. Ruszył ku Wyżrynowi, obchodząc dół dookoła – i naraz dostał się w nurt powietrza pchanego leniwym wiatrem znad powierzchni grobu. Smród był niewyobrażalny. Napłynęła mu do ust ślina, język pokrył słodki nalot. Nie mógł oddychać. Rzucił się w tył. Nie zdążył, zaczął wymiotować. Jakoś zdołał zdjąć kołpak. Trzęsły się pod Ianem nogi. Jasnowłosy młodzian ze snajperskim karabinem na plecach wyprowadził go ze strefy smrodu i poczęstował papierosem. Smith zaciągnął się dymem i natychmiast zaczął kaszleć.
–
Palenie szkodzi – zagadnął go Xavras, podszedłszy; sam również kopcił.
–
Kto to jest? – chrypnął Smith.
–
Połowa komanda Brońskiego.
Ian zaciągnął się po raz drugi, przymknął oczy, pogrzebał w pamięci. Były jakieś dziwne plotki wczesną zimą, potem o Brońskim nastała cisza. Broński, ten najmłodszy z pułkowników AWP, był pomysłodawcą i wykonawcą kilku głośnych rajdów w głąb Rosji, w ostatnim nieomal udało mu się opanować elektrownię atomową.
– Co się stało?
Wyżryn wzruszył ramionami.
–
Zastosowali jego taktykę: nagły wypad. Dostali go, jak wracał na zimowisko w Strefie.
– Nie żyje?
–
Bronek? Nie, on przeżył, jego nie było w tej grupie, Prowadził trochę cięższego sprzętu na styczniowy suk starnbulski i szedł okrężną drogą. Pozwól no.
Kilkanaście metrów między drzewami – i wyszli na drugą polanę z drugim dołem, mniejszym, lecz odkrytym całkowicie. Na pierwszy rzut oka wrzuceni doń mężczyźni niczym się nie różnili od tych z większego.
–
To jest ta grupa od ciężkiego sprzętu? – spytał Ian.
–
Ach, prawda. Widzisz, krasnoarmiejcy na rajdach w Strefie nie noszą mundurów.
–
Mhm?
–
To są właśnie te Ruskie. Bronek dorwał ich, jak zakopywali mu ludzi. – Xavras machnął ręką za siebie, w stronę pierwszej polany.
–
I tak samo powystrzelał – mruknął Smith, nagle, nie wiedzieć czemu, wściekły na Wyżryna.
–
Tylko że ich, oczywiście, filmować nie będziesz.
–
Dlaczego?
–
Głupie pytanie. Chodź. Zawrócili.
–
Zabronisz mi powiadomić o tym sieć? – dopytywał się Smith.
–
A powiadamiaj kogo chcesz, proszę bardzo. Ale zobaczyć mogą tylko jeden grób.
–
Manipulujesz mną.
–
No pewnie. Bierz kołpak i kręć – Xavras wskazał dół wypełniony ludźmi Brońskiego.
Zatrzymał się przy Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia i coś doń powiedział. Potem skinął głową i odszedł wraz z pozostałymi, pozostawiając Amerykanina sam na sam z apokaliptycznym młodzieńcem i śmiercią u jego stóp.
Smith w milczeniu podniósł i założył kołpak. Odrzucił peta. Czuł jakąś dziwną lekkość, jakby był na małym haju, choć wypalił wszak tytoń, a nie haszysz. Rozciągnął się w czasie i przestrzeni, myśli od czynu dzieliły teraz kilometry. Zmysły wyskoczyły mu w przód na długich-cienkich smyczach, dotyk najdalej; ciało odłaziło odeń, jak mięso zanurzone we wrzątku odchodzi od kości. Włączył nagrywanie. Na nogach ugiętych bardziej niż trzeba, podążył prosto nad dół. Teraz wychwytywał szczegóły, drobne detale: łapał je na krótkie ujęcia, bez planu, skacząc spojrzeniem od zwłok do zwłok w swoistym teście skojarzeniowym. Trupy były bardzo brzydkie. Chciał to pokazać. Śmierć jest brzydka. Nie ma piękna w entropii.
Chciał to pokazać i wiedział, że mu się nie uda, Xavras znowu będzie górą, ludzie zobaczą w telewizji zwłoki i zaklną w intencji Wyżryna, to wampir, on jest wampirem żyjącym na ich hollywoodzkich wyobrażeniach wojny, walki, śmierci, ogniskuje ich sny, wysysa wiarę w rzeczywistość, kradnie marzenia.