•
Zapadli w jakimś podgórskim jarze. Smith przespał dwanaście godzin. Obudziwszy się, pożarł potężną porcję bigosu. Potem znowu zasnął. Po raz drugi ocknął się już o świcie. Nawiązał łączność z Nowym Jorkiem. Centrala była porządnie zniecierpliwiona, kazali mu natychmiast przesłać jakiś materiał. Wyjął więc kołpak.
Urządzenie wyglądało jak cokolwiek przerośnięty, kanciasty hełm; obejmowało całą głowę, zostawiając odsłonięte jedynie usta i podbródek. Przód twarzy zakrywał plastikowo-metalowy owadzi ryj, elektronicznymi czułkami sięgający w przód na ponad dwadzieścia centymetrów. Z profilu kołpak przypominał najstarsze, pochodzące jeszcze z czasów wojny bolszewickiej, prymitywne wersje przenośnych noktowizorów wojskowych; widziany en face przywodził na myśl komiksowe wyobrażenia głów robotów z początku wieku.
Smith założył go, zapiął, włączył, przetestował, zmienił ustawienie filtrów dźwięku i obrazu, ponownie przetestował, nagrał próbnie około minuty materiału (widok obozowiska ze zbocza, jedno długie, statyczne ujęcie), po czym odtworzył go dla kontroli układów projekcyjnych. Wszystko w porządku. Włączył zewnętrzny znacznik trybu pracy i ruszył szukać Xavrasa.
Ludzie pokazywali go sobie palcami – ale sensacji nie wywołał. Wyżrynowcy, jak zwykle, rozłożyli się bardzo chaotycznie, unikając większych zgrupowań, musiał wejść między drzewa; w końcu zaczął wypytywać o drogę, zdążył już pożałować nieobecności Morze Wydało Zmarłych. Ostatecznie poprowadził lana jakiś chłopak, prawie dziecko.
Xavras właśnie się golił; zgarbiony, zezował na huśtające się na gałązce jodły metalowe lusterko. Obok, rozciągnięty pod pniem dębu, Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia oliwił rozłożony na części karabin. Gdzieś niedaleko grało radio, szedł w las bałkański jazz.
Xavras obejrzał się na Smitha, odejmując na moment brzytwę od gardła.
–
Pan Weltzmann, jeśli się nie mylę – mruknął. – Lepiej trzymaj to światełko zapalone.
–
Muszę coś nagrać, panie pułkowniku.
–
Chyba wiesz od tamtych: ani sekundy bez mojego imprimatur.
–
Wiem. Nie podoba mi się to. To jest cenzura. Wyżryn zarechotał.
–
Jasne jak słońce, że to cenzura! A tyś co myślał? Przymknij się lepiej, bo jeszcze się porznę.
Smith przysiadł na kamieniu. Czekał. Xavras się golił, Był rozebrany do pasa i Ian świetnie widział, iż żaden z niego Herkules; w rzeczy samej był to już starszy facet – gdyby nie bardzo krótko przystrzyżone włosy, zapewne zaświeciłaby mu tu i ówdzie siwizna. Próbował sobie teraz Ian przypomnieć twarz Wyżryna z przesyłanych do WCN przez swoich poprzedników filmów: i niby ta sama, a Jednak inna.
Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia złożył swą broń i próbnie wycelował ją w Smitha, a była to niemiecka anuka 44, szybkostrzelna armata do powalania szarżujących tyranozaurów. W odpowiedzi Smith wycelował weń obiektywy swego kołpaka.
Wyżryn się umył i naciągnął podkoszulek. Wysiąkał nos i usiadł naprzeciw Smitha.
–
Rozumiem, że straszna posucha po tej spokojnej zimie – rzekł – i szefowie chcą trochę trupów, krwi i łez matek, a najlepiej Xavrasa Wyżryna, co? No dobra, miejmy to już za sobą. Włącz to ustrojstwo.
Smith włączył i znacznik zewnętrzny z OFF zmienił się na ON.
–
Z pewnością doszły pana wieści o śmierci prezydenta Czerniszewskiego – rozpoczął po angielsku, podobnie jak czynili to inny reporterzy; atrakcyjność Wyżryna dla zachodnich mediów brała się między innymi z jego komunikatywności, jako jedyny spośród tych krwawych watażków posługiwał się biegle angielskim i francuskim, tamci tylko mamrotali coś w niecywilizowanych językach i widz, słysząc, iż nie potrafią mówić po ludzku, mimowolnie ich odczłowieczał: wciąż przecież pozostawała aktualna uniwersalna definicja barbarzyńcy jako osoby niezdolnej do porozumienia się w naszym języku.
–
Potwierdza je pan?
–
Póki co, potwierdza je tylko Posmiertcow, więc sami możecie ocenić, czy należy dawać im wiarę – odparł gładko Xavras; miał wprawę, miał doświadczenie, wywiadów udzielał rutynowo, po to przecież był ten kontrakt z siecią: obraz i słowo mówione stanowią taką samą broń terrorysty jak kula i bomba, szkodzić wrogowi można na wiele sposobów.
–
Ma zdjęcia.
–
Nie wątpię. Zawsze je ma.
–
Już od kilku miesięcy, od upadku Krakowa jesienią zeszłego roku, krążą pogłoski o szykowanym przez was terrorystycznym ataku jądrowym na Moskwę. Jest to podobno pana osobisty plan, mający na celu zaszantażowanie Kremla.
–
Fakt, krążą.
–
Są prawdziwe?
–
Myśli pan, że zaprzeczę? Słuchajcie, ludzie, Xavras Wyżryn wysadzi w powietrze Moskwę! I tak dalej.
–
Zatem jednak zaprzecza pan?
–
Pewnie, że nie.
–
Dysponuje pan odpowiednią ilością materiału rozszczepialnego?
–
Dysponuję.
Rozmowa skręciła w niebezpieczną stronę. Smith, ruchem głowy łagodząc wstrząsy kamery, przesunął się nieco w lewo, by złapać oblicze Xavrasa na tle owej tęgolufej armaty jego przybocznego.
–
I przyznaje pan, iż planuje podłożenie w Moskwie sporządzonej z niego bomby?
– A jakże.
–
Wszelako po czymś takim niezwykle trudno będzie odmówić racji ludziom nazywającym was terrorystami. W rzeczy samej dopuściłby się pan najbardziej okrutnego aktu terroryzmu w dziejach ludzkości.
–
Myli się pan. Najbardziej okrutnego aktu terroryzmu w dziejach ludzkości dopuścili i dopuszczają się Rosjanie, planowo i z rozmysłem eksterminując naród polski. Mam panu wyliczyć, ile ich miast musiałbym zrównać z ziemią, by zbliżyć się do nich w liczbie ofiar?
–
Ale proszę się zastanowić, do czego prowadzi taka eskalacja śmierci!
–
No, do czego?
–
Do obopólnego wyniszczenia.
–
A to i tak lepiej niż teraz, bo teraz wyniszczani jesteśmy jedynie my. Ale może wy uważacie to za korzystniejsze rozwiązanie, co? Zawsze lepiej, gdy zginie jeden, niż gdyby miało zginąć dwóch, prawda? Lecz co, gdy to ty jesteś tym jednym? Wybaczysz, ginąc w milczeniu? Cieszyć się będziesz z dobrego zdrowia twego mordercy?
–
Jezus wybaczył.
– Nikt nie ma obowiązku być świętym. – Wszyscy wszak deklarujecie się jako chrześcijanie, katotolicy. Jak zatem to, co robicie, ma się do dekalogu?
–
Jesteśmy żołnierzami.
–
Czy żołnierze zabijają niewinnych cywilów?
–
A my to robimy?
–
Zamierzacie.
–
Ja zamierzam.
–
Mam rozumieć, iż w ten sposób bierze pan winę w całości na siebie?
Xavras zaśmiał się.
–
Jedna dusza za wolność narodu. Przyzna pan, że to niewielka cena.
–
Nie jest aby z pana strony takie kreowanie się na telewizyjnego Fausta przejawem po prostu gigantycznej megalomanii?
–
Polskie tradycje targów z diabłem nie są aż tak ponure. Niejaki Twardowski zdołał nawet oszukać czarta. W ogóle Polacy mają dobre kontakty w piekle.
–
Pan żartuje.
–
A pan nie?
–
Pytałem, czy nie gryzie pana sumienie w związku z planowanym ludobójstwem.
– A jak pan myśli?
Doprawdy ciężko się przeprowadzało wywiady z Xavrasem Wyżrynem.
•
Co ciekawe, niczego nie wyciął i pozwolił Smithowi przesłać do Nowego Jorku cały zarejestrowany materiał. Z pewnością powodowały nim jakieś ukryte motywy, Ian był o Wyżrynie bardzo złego mniemania. Nie oślepiała go już legenda Xavrasa, nie utrudniały widzenia powidoki malowniczych kadrów z reportaży jego poprzedników, nie miał trudności z dojrzeniem człowieka. Widział egotysty o skrzywionej psychice, właściwie kwalifikującego się do zakładu zamkniętego, przy czym ta potworna megalomania stanowiła akurat najmniejszy jego problem. Popadł Ian w tak sentymentalny nastrój, że aż jął w duchu wyrzekać: myśmy go stworzyli, myśmy go stworzyli – co na dodatek stanowiło kiczowaty banał, toteż humor skwasił mu się całkowicie.